Artykuły

Zalety sceny więziennej

"Lizystrata" w reż. Łukasza Witt-Michałowskiego w Teatrze pod Celą w Lublinie. Pisze Irina Lappo na w blogu marcelirozwadowski.blox.pl.

Dla realizatorów niewątpliwą zaletą tego rodzaju przedsięwzięcia jest to, że znudzony widz wyjść z Teatru pod Celą nie może. Może, co prawda próbować nawiązać kontakt z osadzonymi i wtedy jak groził kierownik straży "będziemy się żegnać". Ale to wyjście dla desperatów. Cicho i kulturalnie opuścić świetlicę aresztu było nie sposób. A się chciało. Było to bowiem przedstawienie niewątpliwie amatorskie zrealizowane przez reżysera niewątpliwie profesjonalnego.

Kwestię teatroterapii pomijam z dwóch powodów. Po pierwsze, bo się nie znam, chociaż uważam, że jest najważniejszym i najciekawszym aspektem całego przedsięwzięcia. Po drugie, bo mogę, bowiem na debacie pt. "Teatr pod Celą: za czy przeciw?", która odbyła się przed prapremierowym pokazem zakamuflowanym określeniem "próba otwarta", reżyser zdecydowanie odciął się od szlachetnych intencji uzdrawiania kogokolwiek, a jako impuls do realizacji projektu zadeklarował chęć poszukiwania miejsc nieteatralnych (co jest tak trendy że aż altmodish) i ludzi nieteatralnych (co można by uznać za nowatorstwo, jeśli pominąć fakt rozkwitu teatru więziennego w Polsce, słynną beckettowską premierę oraz pasję Stanisławskiego do wprowadzenia do spektakli naturszczyków emanujących nieteatralna energią).

Więc o czym jest "Lizystrata" wykonana przez aktorów Teatru pod Celą? O tym, że wymuszona wstrzemięźliwość jest rzeczą okrutną? Że temat antycznej komedii w warunkach aresztu jest szalenie aktualny? I powinnam skręcać się ze współczucia na widok dwudziestu chłopów trzymających się za krocze? Czy powinnam ze wstydem się przyznać, że nie jestem w stanie odczytać przesłania spektaklu? Że nie mogę uwolnić się od ciekawości, który z osadzonych (broń Boże użyć tu potocznego określenia 'więzień' - nie wiem, czy jest obraźliwe, czy niezgodne z prawem, nie dociekam - z pokorą przyjmuję do wiadomości) co ma na sumieniu i jaki wyrok dostał, co zrobił światu czy co świat zrobił mu?

Teatr pod Celą okazał się świetną zabawą dla osadzonych, to było widać. Może sprzyja "zmianie ich tożsamości" i wspiera proces resocjalizacji, tego nie widać, ale wierzę. Okazał się też świetną zabawą dla widzów, którzy generalnie po raz pierwszy mieli okazję wejścia do aresztu, więc cała długotrwała procedura była i poznawcza i zabawna. Składanie do foliowych woreczków komórek, papierosów i innych niedozwolonych rzeczy w rodzaju broni w kształcie dezodorantu, zasady segregacji rzeczy osobistych (PenDrive - może zostać, mp3 - do woreczka), wchodzenie pojedynczo przez piszczącą bramkę, za którą pozostawiano na pastwę funkcjonariuszy dowód osobisty, niezapomniana przemowa kierownika straży, który usiłował mówić po ludzku, ale inaczej formułować myśli niż w trybie rozkazującym nie mógł - wszystko to dawało przedsmak prawdziwej przygody, groza mieszała się z rozbawieniem.

Wejście na salę teatralną, przy którym nastąpiła segregacja płciowa (mężczyźni na prawo, kobiety na lewo) i zagospodarowanie przestrzeni teatralnej (widzowie podzieleni wg wyżej wymienionej zasady siedzą naprzeciwko siebie, akcja toczy się między nimi na niewielkim podeście z perspektywy kobiecej, bez żadnych podestów z męskiej, w głębi sceny niewielka klatka, przez która osadzeni dostają się na scenę i wydostają się z niej) budziły uznanie, które prysło przy pierwszych niewyraźnych kwestiach. Problem z artykulacją od razu zniweczył iluzję. Zakończył przygodę. Przypieczętował sprawę wyrokiem - teatr amatorski. Wyrok był tyleż oczywisty, co niewiarygodny. Międzynarodowy Festiwal angażuje się we współprodukcje i promocję spektaklu amatorskiego? A czego się spodziewałam po teatrze więziennym? Że ma w sobie jakąś nową jakość i nie będzie teatrem amatorskim na tej samej zasadzie, na jakiej nie był nim teatr alternatywny. Od momentu, kiedy padły pierwsze słowa można było już tylko podziwiać godne skądinąd podziwu wysiłki reżysera by ukryć niewydolność swoich aktorów. Były to zabiegi upiększające fasadę domu, który nie jest dobudowany. Mam wrażenie, że praca nad spektaklem w pewnym momencie została zastąpiona pracą nad sukcesem spektaklu, więc zamiast szukać energii i autentyzmu w nieteatralnych ludziach reżyser wyzyskał ich umiejętności (np. każąc tańczyć breakdance). Można było też rozczulać się nad eskalacją kreatywności osadzonych (na Boga nie wytrzymam, zaraz skończę zdanie i zobaczę w słowniku, co złego ma w sobie wyraz 'więzień'), którzy zastąpili kwestię chóru własną radosną twórczością.

Według "Uniwersalnego Słownika Języka Polskiego" 'więzień' nie zawiera żadnych negatywnych konotacji i zgodnie z przewidywaniami oznacza: 1. osobę uwięzioną, 2. kogoś, kto nie może wyzwolić się spod wpływu jakichś okoliczności. Osadzony zaś oznacza 1. osobę uwięzioną, 2. znajdującą się gdzieś, tkwiącą w czymś. Chyba kodeks prawny widzi to inaczej niż lingwiści.

Aktorzy budzą ogromną sympatię pomieszaną ze zgrozą, współczuciem i niezdrową ciekawością (za co siedzą?). Projekt zasługuje na najwyższe uznanie, którego całość jednak mieści się poza sferą teatro- ale w sferze terapii. Co do teatru amatorskiego - uwielbiam lubelski "Panopticum". Teatr amatorski w pełnym tego słowa znaczeniu, który - nawiasem mówiąc - nie ma kłopotów z dykcją. Parę lat temu ryzykowne żarty "Lizystrat"y w wykonaniu niewinnych licealistów (wyglądali absolutnie niewinnie, a pytanie - co mają na sumieniu w kwestii kontaktów damsko-męskich, jakoś nie dręczyło) nic nie tracąc ze swej sprośności zadziwiali poezją. Nikt tego spektaklu na wydarzenie medialne nie promował.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji