Artykuły

Upadek to za mało

"Ulrike Maria Stuart" w reż. Nicolasa Stemanna z Thalia Theater w Hamburgu w Aneksie Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Borough of Islington z Nowej Siły Krytycznej.

Czego się oczekuje od spektaklu o jednej z najsłynniejszych organizacji terrorystycznych? Moralnych ocen? Peanu na cześć ludzi walczących z niesprawiedliwością? Dokumentalnych biografii opowiadających o niezwykłych osobach? Pewnie tak, ale teatr z Hamburga kwestie oczywiste zostawia z boku, sam szukając inspiracji w miejscu, w którym ostateczny wyrok na członkach RAF-u brzmiałby zanadto trywialnie.

Na początku widzimy troje mężczyzn przebranych w damskie ubrania, trzymających zbite w nieładzie kartki papieru z tekstem dramatu, który następnie jest czytany pięknym falsetem. Scena pełna ironii, satyry i kabaretowego podejścia jest zarazem wielkim wołaniem: "Jak mamy wam opowiedzieć tę historię?". "Urlike Maria Stuart" nie jest odpowiedzią na przemoc i ideologie nękające sumienie, jest raczej pytaniem, nowym spojrzeniem na problem rewolucji, sprzeciwu i aktu działania.

Ogromną wagę w spektaklu odgrywa tekst, a raczej to, co się z nim dzieje. Cały czas mamy wrażenie, że aktorzy mają z nim "kłopot", wydaje się jakbyśmy byli na próbie, gdzie dopiero dokonuje się praca i ostateczne kształtowanie słów wypowiadanych przez postacie. Ten stan powoduje oderwanie aktorów od tego, co ich najbardziej określa, czyli tekstu właśnie. Konsekwencją jest to, że na scenie nie widzimy Urliki Meinhof, ani Gudrun Ensslin, ani Andreasa Baadera, lecz figury, zinterpretowane przez aktorów mity i karykatury. Efektem tego jest ogromna przestrzeń, jaką zyskuje widz, w celu budowania własnej konstrukcji spektaklu.

Powiązany z lewicą RAF był organizacją wyrosłą na społecznych protestach z 1968 r., skierowanych przeciwko kapitalizmowi i konsumpcyjnemu stylowi życia. W tamtym okresie na barykadach w Paryżu stali m.in. Jean Paul Sartre i Simone de Beauvoir. Sztuka Jelinek nie zagłębia się w politykę, a narosłe mity o Frakcji Czerwonej Armii są raczej powodem do pokazania bojowników w krzywym zwierciadle ironii. Widzimy więc terrorystki śpiewające o tym, jak bardzo chcą mieć "drogie ciuchy", ponieważ "prawo do własności i posiadania" jest źródłem przyjemności, jesteśmy świadkami komicznych przemówień członków RAF-u, z których słuchania musimy w końcu zrezygnować, ponieważ rozśmieszają nas inni aktorzy. Mit zostaje rozłożony na czynniki pierwsze, rewolucyjne postulaty przeistaczają się w bełkot.

W "Urlike Marii Stuart" RAF jest tylko drogowskazem, "kluczem", który pozwala zdefiniować na nowo "akt sprzeciwu" i odnieść go do teraźniejszości. Dla Nicolasa Stemanna "działanie" jest intrygującą wartością, szczególnie w perspektywie dzisiejszych europejczyków, którzy mimo swojego bogactwa, swoich zasad i bezpieczeństwa, pełni są dylematów, które nie mogą być tak łatwo opisane, jak te z 1968 r. Jest scena, w której pada zdanie: "Jeśli dla dwumetrowego skoku masz brać stumetrowy rozbieg, to lepiej by było, jakbyś w ogóle nie próbował." Piękne zdanie oddające ból współczesnej europejskiej duszy. Jednak ono także zostanie "ograne", obudowane komizmem i groteską, przekształcone w kabaretowy skecz. Burzony jest kolejny symbol. Okaże się, że radykalne działanie terrorystów niesie za sobą taką samą pustkę jak mieszczańskie życie w bogatej rodzinie, taką samą próżnię jak konto w Deutsche Banku. "Działanie" jest dziś deficytem.

Sugestywna jest scena, kiedy aktorzy zaopatrzeni w pistolety na wodę i balony wypełnione cieczą, zaczynają rozdawać widzom folie i ręczniki do okrycia. Przemoc i strach przybierają postać gry, kończącej się przyniesieniem na scenę tekturowych postaci polityków, którzy stają się celem dla nas - widzów, wyposażonych uprzednio w "wodne bomby". Mamy przemoc, broń, jest strach i złość. "Działamy"! Niczym RAF.

Sztuka Elfriede Jelinek posiada ogromny ładunek feministyczny. Nie możemy zapomnieć, że Urlike Meinhof i Gudrun Ensslin to kobiety posiadające władzę, która pojawia się w ich życiu wtedy, kiedy obie porzucają swoje dzieci i domy. Ideologia wykreowała im na świecie miejsce odludne i nienaturalne, miejsce, w którym za pocałunkiem mężczyzny oraz macierzyństwem można tylko tęsknić. "Nienawidzę matek" - mówi Meinhof.

Jelinek postaci obu terrorystek odniosła do bohaterek dramatu Schillera z 1800 r., czyli Elżbiety I - królowej Anglii - oraz Marii Stuart - królowej Szkocji. Terrorystki też są królowymi, ponieważ obie mają wpływ na kształtowanie rzeczywistości. O ile u Schillera kwestia sporu między władczyniami dotyczyła sposobu sprawowania władzy, o tyle w "Urlike Marii Stuart", walka toczy się o pocałunek Andreasa Baadera - przywódcy Frakcji Czerwonej Armii. Jest on najbardziej komiczną postacią spektaklu, symbolem najtańszej męskości, stetryczałem pilotem z amerykańskiego filmu, do którego wzdychają dwie samotne kobiety.

Stemann nie pomija kwestii ostracyzmu, jakiego doświadczyła Meinhof w RAF-ie, pozostawiona sama sobie, wyzywana i odtrącana przez ludzi, którym dawała wolność, świadoma wypaczeń ("Już nie wiem kogo nienawidzimy" - mówi), zagubiona samobójczyni. W ten sposób mit Meinhof staje się święty, jej karykatura jest moralnym zwycięzcą.

Sartre powiedział, że "terroryzm jest straszną bronią, ale jedyną dostępną dla tych, którzy są ciemiężeni." Pustka. Wracamy do domu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji