Artykuły

Taneczne tendencje jak w soczewce

VIII Gdańska Korporacja Tańca. Pisze Tadeusz Skutnik w Dzienniku Bałtyckim.

Doroczne spotkania tancerzy wywodzących się z Gdańska przekształciły się niespodziewanie w międzynarodowy festiwal. Festiwal, a więc porównanie, podsumowanie, namysł co dalej. Bo rywalizacji tu nie było.

Czy na podstawie okazanego materiału dowodowego można szukać odpowiedzi na pytanie, dokąd zmierza sztuka tańca współczesnego? Sądzę, że tak, albowiem "gdańskość" festiwalowej formuły, stosowanej zresztą z pobłażaniem, nie wpływa na eliminację niektórych tendencji. Taneczny wiatr światowy wieje zresztą kędy chce i w jednym małym przedstawieniu, jak w soczewce, można zobaczyć, czym artyści współczesnego tańca żyją.

Tak więc: żywią się cielesnością. Poczynając od "Karnacji" Katarzyny Chmielewskiej - pierwszej odsłony festiwalu - po "Meat Market" Marcela Leemanna, odsłonę ostatnią. A gdzieś pośrodku znajdzie się "Teatr Anatomiczny - misterium życia i śmierci" w opracowaniu Teatru Amareya przy współpracy z Joan Laage. Żywią się też otwartością na inne rodzaje sztuk, spośród których muzyka to jakby oczywistość (choć nie muzyka na żywo), ale już malarstwo i film (wideo) niekoniecznie, a poezja i radio to rzadkość. W ten sposób przedstawienia stają się multimedialne. Żywią się również poetyką własnej sztuki, dzięki czemu ich przedstawienia stają się autotematyczne, czy mówiąc bardziej trendy - postmodernistyczne.

To wszystko w trzynastu spektaklach festiwalowych można było znaleźć. Najbliżej "wszystkiego" znalazł się bodaj Teatr Amareya z zapierającym dech "misterium życia i śmierci", zagranym od prapremiery w Uppsali w połowie 2006 r. dopiero trzeci raz. A szkoda, bo obraz wart pokazywania. Pomimo dość drastycznych scen sekcji zwłok czy operacji chirurgicznych, obraz kończy się rodzajem nadziei, a nawet otuchy, że nie uprzedmiotowiliśmy naszych ciał, nie zbezcześciliśmy ostatecznie.

Tej pewności natomiast nie daje "Meat Market" Marcela Leemanna, zwłaszcza w filmach towarzyszących stale temu, co dzieje się pomiędzy piątką tancerzy na scenie. I chociaż widać, że tamci z filmu - obnażeni, umyci, zawieszeni na linie lub pokawałkowani, zmierzający ku niewidocznej, ale obecnej w potężniejącym chrzęście maszyny do mielenia mięsa - to ci sami ludzie, nikomu na widowni nie jest zabawnie, nawet podczas pożegnalnych gestów i słów.

Wiele spektakli nie wychodziło poza sferę ćwiczeń, co można przyjąć za dobrą monetę w przedpremierowym pokazie "Faktor T." Teatru Dada (premiera planowana jest na marzec 2008), ale już mogło irytować rozwlekłością narracji np. w widowisku "Nic" poznańskiego Towarzystwa Gimnastycznego. Chociaż bez tej rozwlekłości i powolności właśnie pokazanych ćwiczeń, na przekór zdyszanym mediom, których odgłosy wpadają do sali, rzecz by nie miała sensu. Ta (postmodernistyczna) narracja przypomina, że nic się nie kończy, wszystko trwa pomimo zziajania naszego życia.

I jeszcze tylko dziwny ślad, pozostawiony przez artystę z Gdańska, Rafała Dziemidoka. Tym razem wystąpił on w roli choreografa, scenarzysty i reżysera widowiska "Tragedia Medea" [na zdjęciu] w wykonaniu Polskiego Teatru Tańca - Baletu Poznańskiego. Tancerze poznańscy są dość "sztywni" dla obcych rąk. A jednak w tej "Medei" wyraźnie widać rękę Dziemidoka. Owszem, "Medei" obdartej z mitologii, sprowadzonej na poziom materii i emocji, zdecydowanie ucieleśnionej, a jednak - przekonującej, prawdziwej artystycznie.

I jeszcze niemal mistyczny "ślad na sobie samej", czyli taneczny spektakl "W pół do godziny" Iwony Gilarskiej, również skupiającej jak w soczewce i tłumaczącej z języka na inny język to, co można powiedzieć ruchem.

Słowem - festiwal minął - jest o czym mówić, po tym, co zostało na nim pokazane. I sądzę, że będzie się o nim mówić w przyszłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji