Artykuły

Trzy anioły Piwnicy pod Baranami

Anioły fruwają nad Krakowem. Kto choć raz w życiu o świcie wyszedł z Piwnicy pod Baranami na Rynek i spojrzał w niebo, wie to doskonale. Anioły tak opętały piwnicznego Czarodzieja, że sam zaczął je stwarzać. Pierwszym Aniołem, który wyszedł spod ręki Piotra był czarny jak noc Anioł o nazwisku Ewa Demarczyk. Potem przyszła kolej na Białego, subtelnego Anioła w osobie Anny Szałapak. Na koniec spod jego rąk wyszedł Anioł Rudy - Dorota Ślęzak. 0 tych trzech aniołach Piotra Skrzyneckiego będzie ta opowieść - pisze Magda Huzarska-Szumiec w miesięczniku Kraków.

Ewa Demarczyk- Czarny Anioł,

Anna Szałapak -Anioł Biały

Dorata Ślęzak - Rudy

Kiedy Piotr Skrzynecki opuszczał swoją Piwnicę, niebiańskie anioły porzucały przestworza i wędrowały z nim do domu Janiny Garyckiej na Placu na Groblach. Pani Janina patrzyła na nie, chwytała lekki jak mgiełka pędzel i malowała boskie stworzenia na suficie. Piotr Skrzynecki na nie patrzył i nie musiał już nic mówić. Wiedział, że anioły podążają za nim wszędzie, otaczają go ze wszystkich stron, więc do domu, w którym mieszkał, także musiały trafić.

Anioły tak opętały piwnicznego Czarodzieja, że sam zaczął je stwarzać. Pierwszym Aniołem, który wyszedł spod ręki Piotra był czarny jak noc Anioł o nazwisku Ewa Demarczyk. Potem przyszła kolej na Białego, subtelnego Anioła w osobie Anny Szałapak. Na koniec, niedługo przed podróżą do krainy wiecznej szczęśliwości Czarodziej wziął się za lepienie kolejnej anielskiej istoty. Spod jego rąk wyszedł Anioł Rudy - Dorota Ślęzak. 0 tych trzech aniołach Piotra Skrzyneckiego będzie ta opowieść.

Czarny Anioł

- Zygmunt, jest taka jedna, pięknie śpiewa. Idź zobaczyć - tak Przemek Diakowski, saksofonista, zachęcał Zygmunta Koniecznego, by posłuchał Ewy Demarczyk. Był rok 1961. Świeżo upieczony piwniczny kompozytor namówił Piotra Skrzyneckiego, by razem wybrali się do Cyrulika, kabaretu medyków w Yacht-Clubie na Zwierzynieckiej. I to było olśnienie od pierwszego wejrzenia. Dziewczyna o czarnych włosach i przenikliwych oczach podkreślonych czarną kredką zrobiła na nich takie wrażenie, że nie zastanawiając się podeszli do niej i zaproponowali występy w Piwnicy pod Baranami.

- Proszę państwa, miałem powiedzieć dobry wieczór, ale nie mogę. Nie mogę, proszę państwa, bo już czekam na to, co się zaraz wydarzy. Proszę państwa, przed wami wspaniała młoda śpiewaczka, która was zachwyci - zapewnił Piotr Skrzynecki zapowiadając po raz pierwszy Ewę Demarczyk. I zachwyciła. Publiczność oszalała. Zresztą nie tylko ona. Wszyscy w Piwnicy oszaleli na punkcie Ewy, choć w życiu była taka jak na scenie: niepokorna, ostra, odważna, nieustępliwa i bezkompromisowa. Ale i tak przyciągała do siebie ludzi.

- Wiedzieliśmy, że taki talent zdarza się raz na sto lat. Dlatego otoczona była troską jak nikt inny w kabarecie. Bez skrupułów odbierało się dla niej innym kolegom gotowe piosenki, ja sama bluźnierczą ręką przerabiałam Tomaszów, Grande Valse Brillante z wersji męskiej na kobiecą. Później cierpliwie znosiło się jej upory, kaprysy, samowolę, nielojalność. I nikt się nie dziwił, kiedy doszła do wniosku, iż wyrosła już z Piwnicy i musi się usamodzielnić. Ale dlaczego dziś zerwała ze wszystkimi, którzy służyli jej sercem, czasem, radą i talentem? - zastanawia się w swojej książce Piwnica pod Baranami Joanna Olczak-Ronikierowa.

Jednak zanim do tego doszło, Czarny Anioł śpiewając "Czarnego anioła" święcił w Piwnicy triumfy. Choć piosenka ta o mały włos nie kosztowała Zygmunta Koniecznego utraty palców. Bowiem Barbara Nawratowicz, dla której pierwotnie napisał ten utwór, kiedy usłyszała śpiewającą go Ewę, dostała szału i prawie zatrzasnęła mu na rękach klapę od fortepianu.

- Według wersji Piotra wściekłość Basi była do pewnego stopnia uzasadniona. Czarne anioły umiała znakomicie, bardzo się do nich przyłożyła, a mimo to Zygmunt oddał je Ewie uważając słusznie, że zaśpiewa je lepiej - wspomina Joanna 0lczak-Ronikierowa. No i śpiewała. "Takim pejzażem", "Karuzelą z madonnami" tak rozkochała w sobie, że publiczność w pewnym momencie przychodziła już tylko dla niej. - Przez chwilę byliśmy z Piotrem zazdrośni - śmieje się dziś Konieczny.

Zaczęła też wygrywać festiwale. Najpierw Opole, potem trafiła na sopocką scenę. Tam wypatrzył ją Bruno Coquatrix, dyrektor paryskiej Olimpii. Długo klęczał przed Ewą, aż ta zgodziła się u niego wystąpić. Jednak potem zaczęła się równia pochyła. Demarczyk po kolejnej awanturze rozstała się z Zygmuntem Koniecznym, który kiedyś skomentował to tak: - Było bardzo ostro. Ewa powiedziała, że chcę zniszczyć jej głos, bo napisałem piosenkę o pół tonu wyżej.

Po kłótni z przyjaciółmi rzuciła ostatecznie Piwnicę, założyła swój własny teatr i dawała recitale, ale z biegiem czasu zaczęła wycofywać się z życia artystycznego kryjąc się w domu w Wieliczce. Kiedy Rada Miasta odebrała jej siedzibę przy ul. Gazowej, jeszcze przez jakiś czas pertraktowała z urzędnikami w Bochni, by tam otworzyć swoją scenę. Ale nic z tego nie wyszło. Piwniczanie czują wciąż po jej odejściu niesmak, dlatego raczej nie chcą rozmawiać o Ewie.

Biały Anioł

Piwnica była ciemna niczym kopalnia, żyła ciemną nocą w oparach papierosowego dymu i alkoholu. Królował w niej Czarny Anioł, ubrany w czarne jak smoła sukienki, które zlewały się z czarnymi, egzystencjalnymi golfami innych piwnicznych artystów. I nagle wśród nich pojawiła się drobna blondynka.

- Do Piwnicy chodziłam jeszcze jako dziecko. Na kabaret zabierali mnie rodzice, którzy bardzo lubili to miejsce. Piotr Skrzynecki był dla mnie żywą legendą, więc kiedy pierwszy raz stanęłam przed jego obliczem, ugięły się pode mną nogi. A on powiedział, że mogę wystąpić, ale tak jak wszyscy inni artyści, pierwszy raz na własną odpowiedzialność - opowiada Anna Szałapak, dla której od tej pory Zygmunt Konieczny i inni piwniczni kompozytorzy zaczęli komponować piosenki.

Białym Aniołem artystka została nieco później. Okrzyknęła ją tym mianem Agnieszka Osiecka, która podarowała jej piękne teksty, wśród nich "Grajmy Panu", "Białe zeszyty". Kiedyś w "Przekroju" Agnieszka napisała o Annie felieton - określiła ją jako Białego Anioła, który wyłania się z piekieł, czyli z piwnicznych czeluści.

- Zaczęłam już wtedy na przekór wszystkim ubierać się na biało. Ponieważ Piotr nie znosił żadnych estradowych strojów, dziergałam sobie na drutach takie giezła, w których wyglądałam, jakbym uciekła z zakonu. Pamiętam, jak w wystąpiłam w takim worku w kościele Dominikanów. To był jeden z pierwszych koncertów w kościele, bo wybuchł stan wojenny i Piwnicę zamknięto. Byłam przejęta, bo zawsze miałam ogromny szacunek dla ołtarza, a tu nagle Zygmunt Konieczny zaczął grać erotyk Tetmajera "Czemu mój kochanek siedzi taki zadumany". Spłoszyłam się, bo wydało mi się to w tym miejscu niestosowne. Ale jeszcze gorzej się poczułam, gdy wyszedł Piotr i powiedział, że Anioł czyli ja, śpiewa to specjalnie dla ojca Tomasza, który siedział w pierwszym rzędzie. Myślałam, że zemdleję, ale na szczęście ojciec Tomasz zachował się elegancko i po koncercie ofiarował mi Biblię - przypomina sobie dziś Anna Szałapak.

W końcu artystka przyzwyczaiła się do przewrotnych pomysłów Piotra, a on przyzwyczaił się do jej solidności i punktualności, cech, którymi piwniczanie raczej nie grzeszyli. No bo gdy inni szli odsypiać przebalowane noce do domu, ona karnie maszerowała przez Rynek do Krzysztoforów, gdzie jest do dzisiaj zatrudniona jako etnograf.

- Piotrowi imponowało, że jestem taka zorganizowana, a jednocześnie trochę go to złościło. Zawsze mi powtarzał: "Pani to ma zawsze swoje zdanie i idzie do swoich spraw". Ale tak naprawdę Piotr to osoba niezwykle uporządkowana, choć krążą o nim legendy, że był okropnym bałaganiarzem. On wbrew pozorom był bardzo pracowity, nie znam nikogo innego, komu by się chciało poświęcać tyle czasu przyjaciołom. Z zewnątrz to mogło wyglądać inaczej, jako jedna wielka zabawa, ale tak naprawdę przygotowanie każdej piosenki to był duży wysiłek. Kończył się on nad ranem w barze, ale to inna historia - twierdzi Anna Szałapak.

Biały Anioł określa siebie samą jako człowieka jasności, dnia, w przeciwieństwie do ludzi nocy, jakimi byli piwniczanie. - Dzień to dla mnie najważniejsza pora. Budzę się zawsze radosna, bo nie wiem, co mnie czeka. Ale że mnie taką akceptowano, świadczyło, że w Piwnicy zawsze było miejsce na indywidualizm - dodaje Anna Szałapak, która w Piwnicy występuje teraz raczej sporadycznie. Częściej pokazuje się w swoich własnych programach, choćby w tym, który powstał na podstawie wierszy Ewy Lipskiej. Wciąż jednak Biały Anioł wierzy w anioły, szczególnie te piwniczne.

- Anioły to są dobrzy ludzie, którzy mnie otaczają albo kiedyś otaczali. Cały czas krążą wokół mnie. Gdzieś nad głową czuję Piotra, Agnieszkę, Jerzego Turowicza, no i moją ukochaną nianię Helcię - mówi artystka. Nad jej biurkiem wciąż wiszą portrety Piotra Skrzyneckiego i Janiny Garyckiej.

Rudy Anioł

Delikatna, blada cera, filigranowa figura i burza rudych włosów, którymi od początku zachwycał się dobry duch Piwnicy, Janina Garycka. Chodząca skromność i nieśmiałość. Ale kiedy Dorota Ślęzak wychodzi na scenę, wszystko to znika. Słychać tylko jej czysty, piękny głos i skrzypce, które od czasu do czasu bierze do ręki.

- To nasza najmłodsza, znaleziona w pudełku na Plantach - powiedział Piotr Skrzynecki przedstawiając świeżo upieczoną artystkę podczas wielkiego jubileuszu 40-lecia Piwnicy pod Baranami zorganizowanego w Teatrze im. J. Słowackiego.

Rudy Anioł nie ma pojęcia skąd się Piotrowi wzięło to pudełko. Tłumaczy to sobie dość racjonalnie. - Bardzo krótko byłam wtedy w Piwnicy, więc Piotr prawdopodobnie zapomniał mojego nazwiska. No i udało mu się powiedzieć coś, co na długo zostało zapamiętane - przypomina sobie Dorota, która właśnie tego wieczoru została oficjalnie namaszczona przez Piotra i przyjęta w poczet piwnicznych artystów.

Kilka miesięcy wcześniej nieśmiałej dziewczynie z małego miasteczka nie przyszłoby na myśl, że znajdzie się w tak doborowym towarzystwie. Studiowała anglistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, co pochłaniało jej naprawdę mnóstwo czasu. Kiedy przestawała wkuwać obce słówka, brała do ręki skrzypce i wymyślała swoje melodie. Z pierwszą napisaną przez siebie piosenką trafiła jeszcze jako licealistka na opolską giełdę Festiwalu Piosenki Studenckiej, ale przepadła tam. W następnym roku miała już dystans do tego konkursu i na eliminacje w Rotundzie wybrała się na pełnym luzie.

- Wpadłam tam między jednymi zajęciami a drugimi. Absolutnie nie przywiązywałam wagi do tego występu. Aż tu nagle dzwonią dziennikarze i mówią, że wygrałam. Byłam oszołomiona, nie wiedziałam, jak mam się zachować, co mówić. Miałam ochotę uciec do rodziców, schować się przed całym światem - mówi Dorota Ślęzak.

Ale na szczęście tego nie zrobiła, tylko skorzystała z propozycji Grzegorza Turnaua i spotkała się z Piotrem Skrzyneckim.

- Spotkaliśmy się w kawiarni Vis a Vis. Piotr wydał mi się wtedy bardzo tajemniczy. Niewiele mówił, tylko się uśmiechał. Powiedział, żebym przyszła do Piwnicy z moimi muzykami.

Chłopcy specjalnie przyjechali z Kędzierzyna Koźla. Jednak Piotr nas nie słyszał, bo zachorował i trafił do szpitala. Zapowiedział nas Leszek Wojtowicz i dostaliśmy ogromne brawa. Myślałam, że tak jest w Piwnicy zawsze. Ale okazało się, że tego wieczoru przyszli po prostu Francuzi, którzy tak żywiołowo reagowali. Leszek Wojtowicz też szybko sprowadził mnie na ziemię, bo gdy skończyłam śpiewać, powiedział: "A teraz prawdziwa piwniczna artystka, Halina Wyrodek" - wspomina Dorota.

W końcu doczekała się powrotu Skrzyneckiego. Ale on nie miał w zwyczaju prawić komplementów. Czasami, jakby mimochodem rzucał tylko Dorocie uwagę, że jest dobrze, a zapowiadając ją, wciąż jednak oświadczał: "A teraz dziecko, które przyszło do nas ze szkoły".

- Kiedyś w końcu powiedział mi, że pięknie śpiewam i że zaprasza mnie na swoje imieniny. To było 29 czerwca, a ja byłam potwornie zmęczona sesją. Poza tym tęskniłam za mamą i tatą, więc wolałam pojechać do Kędzierzyna. W swojej wielkiej naiwności myślałam, że będą to zwykłe imieniny. A okazało się, że to wielka impreza w holu dworca. Do dzisiaj żałuję, że mnie tam nie było - opowiada artystka, która, mimo iż mija dziesięć lat od jej pojawienia się w Piwnicy, wciąż wzbudza wśród kolegów niemal macierzyńskie uczucia.

- Ponieważ Piwnica zawsze uchodziła za miejsce deprawacji, a ja byłam taka młoda, więc wszyscy starali się mnie chronić. I do dziś jest tak, że kiedy sięgam po lampkę wina, wszyscy zastanawiają się, czy przypadkiem nie piję czerwonego soku -śmieje się Dorota, która właśnie pracuje nad swoją pierwszą solową płytą. Znajdą się na niej piosenki, które na co dzień śpiewa w Piwnicy. Będzie wśród nich także utwór "Szukam anioła" z muzyką Stanisława Radwana i tekstem Wiesława Dymnego.

Bo Rudy Anioł wciąż szuka swojego anioła, choć wie, tak jak aniołowie Czarny i Biały, że gdzieś w przestworzach fruwają dwa wyjątkowe piwniczne anioły: jeden o imieniu Piotr, a drugi - Janina.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji