Artykuły

W sprawie pierogów

Danuta Szaflarska ma 92 lata. Gra w Teatrze Współczesnym [na zdjęciu jako Ciocia Fotografa w "Transferze"], gościnnie w Narodowym, w sztuce "Żar" razem z Gogolewskim i Zapasiewiczem. W filmie "Pora umierać" zagrała główną rolę. W jej przypadku tytuł całkiem nie a propos - pisze Barbara Pietkiewicz w Polityce.

Nie chce rozmawiać z dziennikarzami. Nie i nie. Odsyła do pani rzeczniczki, a rzeczniczka powie to, co wszyscy: niezwykła, wspaniała, fenomenalna. Ktoś z teatralnej branży radzi zadzwonić do starszego aktora, który objechał z Szaflarska szmat Polski z jednym z przedstawień. On wie, czy to jeżdżenie było dla niej katorgą, przyjemnością, czy sposobem na zarabianie pieniędzy. W sprawie. Wiadomo, ze Szaflarska lubi jeździć. Wróciła kiedyś z podróży do Izraela zachwycona. I z Austrii. Wyszła raz z domu na warszawskiej Starówce po chleb. Zobaczyła na ulicy dwóch panów. Jednego z nich znała. Przystanęli, pogawędzili. Ten drugi to był węgierski reżyser Istvan Szabó. Po kilku dniach zaproponował jej rolę w filmie. Najeździła się z ekipą przy kręceniu filmu po Austrii i Niemczech, i było to przeżycie wspaniałe. I wcale nieprzypadkowe. Trzeba, i mówi Szaflarska, po prostu wiedzieć, w którym momencie należy wyjść po chleb.

Tajemnice starszego aktora, który objechał z Danusią szmat Polski

Danusia jest drobna, delikatna, mała. Będę ci nogi wyciągał, żebyś więcej urosła, żartował jej wysoki, piękny, utalentowany brat Jerzy, który zginął w kampanii wrześniowej w dwudziestym roku życia, w tym samym czasie, gdy ona w Wilnie rozśmieszała ludzi w komedii. Po zejściu ze sceny biła z rozpaczy głową w ścianę.

Kiedy nadawano imię ukochanemu, dziś 25-letniemu, wnukowi Wojciechowi, zapytała córkę z żalem: dlaczego nie Jerzy?

Będziesz Danusiu, powiedział nauczyciel, grała rolę Michasia w "Horsztyńskim" Słowackiego. Nauczyciel prowadził w Nowym Sączu teatr amatorski. Tak więc czy starszy aktor, który objechał z Danutą szmat Polski, może powiedzieć, czy ona to lubiła? Nie, nie może, nie wie. Danusia jest fantastyczną koleżanką, tyle powie. Ci, którzy ją znali - rówieśnicy, cała historia polskiego teatru - Zelwerowicz, Mrozowska, Perzanowska, Woszczerowicz, Bielicka, Duszyński i tylu innych - już nie żyją, a młodzi nie będą śmieli plotkować w bufetach teatralnych, tyle o niej wiedzą, co z prób. Zresztą w tym wieku jest się poza granicą plotkowania.

Czy na przykład lubi pierogi? O takich szczegółach może wiedzieć garderobiana Danusi, one dużo wiedzą o aktorach. Bo suflerka, której ona pomogła przenieść się do Warszawy i która mówiła: "Co ty Danka z sobą robisz, że jesteś brzydula, a na scenie taka śliczna" - też nie żyje.

Danka jest bardzo dobrym człowiekiem, i to powie każdy, kto ją zna, tyle mogę powiedzieć, ale radzę zatelefonować do starszego aktora, który zjeździł z nią pół Polski, on ją zna lepiej - mówi garderobiana. Trzeba wiedzieć, w którym momencie należy

zachorować na tyfus, a stało się to właśnie wtedy, gdy po maturze panna Szaflarska studiowała w środku pierwszego roku szkoły handlowej w Krakowie. Nie była to szkoła jej marzeń, ale mama, nauczycielka w Kosarzyskach, wsi koło Piwnicznej, nie była w stanie po śmierci męża opłacić wymarzonych przez Danutę studiów medycznych.

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. To już nie był ten czas, kiedy w Kosarzyskach robiło się ozdoby na choinkę z bibułki, koralików i słomek, ojciec przynosił choinkę pod sufit, a wiejskie dzieci wybiegały boso na mróz. Już się mieszkało po śmierci ojca z mamą i bratem Jerzym w Nowym Sączu, ale wciąż te Kosarzyska były w pamięci tak bardzo, że po latach Szaflarska zbudowała we wsi niewielki dom o rzut beretem od tego, w którym mieszkała z rodzicami. I powiedziała, że to najlepsza decyzja, jaką podjęła w życiu.

Za małe oczy, czyli egzamin zdany warunkowo

Danuta przychodziła w Nowym Sączu do siebie po tyfusie i poszła na zabawę sylwestrową. A tam koledzy z gimnazjum dziwią się: co ta śliczna dziewczyna, choć wzrostu 155 cm, robi w handlówce? Powinna studiować aktorstwo, czyż nie grała w teatrze amatorskim w Nowym Sączu, od Michasia w "Horsztyńskim" poczynając? Więc niech machnie ręką na handlowanie i zgłosi się na egzamin w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej w Warszawie. Oni przyślą prospekty.

Panna Szaflarska wysiada więc z pociągu z Nowego Sącza i widzi wysokie domy w Alejach Jerozolimskich, eleganckie kobiety, wytwornych mężczyzn w kapeluszach, czuje w powietrzu wielkomiejski sznyt. Krakowa nigdy nie polubiła, ale Warszawę od razu, z miejsca: miasto jej życia.

Idzie na ten egzamin, nie śmie otworzyć drzwi, taki wypłosz z prowincji, kolega z Sącza prawie wpychają do sali, gdzie jest Zelwerowicz. Ten słynny Zelwerowicz,

którego Danusia nie znała, pytają o Redutę Osterwy. W Kosarzyskach o żadnej takiej reducie nie było wiadomości, najwyżej o Reducie Ordona. Owszem, może, na życzenie komisji, wyrecytować śmierć Janka Muzykanta.

Hanna Bielicka i Jerzy Duszyński też odpadli, komisja kazała im wyjść i się poduczyć. Poprawka. Zdali. Po pierwszych zaliczeniach Szaflarska gdzieś podpatruje adnotację Zelwerowicza: przechodzi warunkowo, bo ma za małe oczy.

Co to znaczy za małe, krzyczy warunkowa na korytarzu, o trzy stopnie schodowe górująca nad Zelwerem wzrostem. Czy mam je sobie poprzecinać, zapałki do nich włożyć? Pewnie wtedy pomyślał, że ta panna ma temperament, siłę woli i sprawdzi się (mimo tych oczu) na scenie.

Warszawa też się miała sprawdzić jako miasto wybrane, choć czasem było studentce trochę głodno i choć kapelusze wiosenny, letni, przejściowy i zimowy kupowało się co roku z tanich materiałów, a zamiast na tańce do Adrii, trzeba było iść popływać łódką w parku.

Po dyplomie Danuta wybrała jako miejsce pracy Wilno, bo tam miało być masę ról do grania, a z nią Duszyński i Bielicka, potem małżeństwo. I było masę: dwadzieścia parę premier w dwa lata, prawdziwy aktorski uniwersytet.

Któregoś dnia w Wilnie zjawia się Jan Ekier, młody pianista. Grywał w szkole teatralnej na fortepianie, na zajęciach muzycznych i pewnie kochał się na zabój w ślicznej studentce, skoro przedzierał się przez tydzień z Warszawy do Wilna z pierścionkiem zaręczynowym. Wytrwałość w podróży kandydata do ręki była wzruszająca, a on sam - przystojny i interesujący, więc oświadczyny zostały przyjęte, choć wychodzenia za mąż, mówi Szaflarska w którymś z wywiadów, zasadniczo nie lubię.

W sprawie oczu: dyrektor Narodowego Jan Englert precyzuje, że wciąż są to oczy 18-letniej dziewczyny, wesołe, czasem kpiące, szalenie jasne, choć koloru ciemnego z natury, ale cechą pani Danuty, mówi dyrektor, jest właśnie jasność. Jest tą jasnością okopana, zasłonięta i dlatego tak mało się o niej wie prywatnie.

Czy na przykład lubi pierogi? Czy była śmiertelnie zakochana, czy to, czy tamto? Ludzie chcieliby wiedzieć, jak ktoś, kto przeżył 92 lata, ma młody chód (czy zauważyła pani, pyta córka Szaflarskiej, jakim krokiem mama szła po odbiór nagrody na Festiwalu w Gdyni?), jest nadal absolutną kobietą (jak twierdzi Jan Nowicki, który się na tym zna), pełną wdzięku, śliczną i miłą, więc ludzie chcieliby wiedzieć, jak ona to robi. Skąd się bierze - pyta Jan Nowicki - ten cud, ten wspaniały wybryk natury, że kiedy mieliśmy na planie "Przedwiośnia" trzy razy pod rząd nocne zdjęcia, to ona znosiła to lepiej ode mnie i młodego Stuhra?

Wystarczy się przyjrzeć. Szaflarska spada ze schodka, bo nie umie chodzić wolno i leciwie. Coś z nogą, niegroźne złamanie. Laska (na krótko). Dzięki temu dowiedziałam się - mówi - że muszę nosić wkładkę w bucie, bo noga jest ciut krótsza od drugiej, a tak bym nie wiedziała.

Izabella Cywińska: proszę napisać reportaż o kimś zupełnie bez żółci, to teraz rzadkość. Englert: w dodatku to wszystko jest w niej zaraźliwe, ta jej aura. Są leciwi zgryźliwi i dokuczliwi, i tacy, którzy znajdują porozumienie ze wszystkimi bez różnicy wieku.

Twarz proletariacka potrzebna, niesalonowa

Erwin Axer mawiał, że Szaflarska bardziej niż teatr kocha prawdziwe życie poza sceną. Zawsze była towarzyska, gadatliwa, otoczona męskim podziwem. Jeździła na nartach, żeglowała, chodziła po górach. Chciała się nauczyć jeździć na rowerze. Jakoś nie wyszło. Poza tym wyszło wiele. Bajeczna popularność filmowa po wojnie. Dwie udane córki, dwoje wnuków Wojciech i Zosia, tegoroczna maturzystka. Lecz to zapewne teatr był największą pasją, magnesem, punktem odniesienia, miłością.

Numerem jeden życia. A może wszystko pomieszane, bez kolejności. Z Marysią przykrytą mokrą szmatą, żeby się mała nie udusiła od pyłu po wybuchu bomb, ratowała się po piwnicach w Powstaniu. Jak wtedy, gdy wróciła do piwnicy na chwilę po plecak i tylko dlatego ocalała. Kiedy Marysia dostała dezynterii, w płonącym mieście zaczęła szukać jakichś aptek, cudem znalazła lekarstwo, cudem herbatę i zaczęła powolutku, kroplami, wlewać dziecku do buzi. Potem obóz w Pruszkowie. Koniec wojny. Kraków, gdzie mieszkała jeszcze matka, siostra matki, pani Ala, przyjaciółka ze szkolnych lat. Wnuki pani Ali do dziś odwiedzają Szaflarska w Kosarzyskach i bywa, że w Warszawie.

Do starego Krakowa przyjechał reżyser Leonard Buczkowski szukać aktora do "Zakazanych piosenek". Zobaczył Szaflarska na scenie i tak narodziła się Halinka, ja nie płaczę, ja śpiewam - powiedziała ta dzielna dziewczyna, kiedy doszła do niej wiadomość o śmierci narzeczonego. Kto z powojennej generacji nie płakał wtedy z Halinką w kinie? To nic, że grało się jeszcze wtedy na przedwojenną modłę - wyraziście, na wysokiej nucie. Potem "Skarb". Polska wzruszona, Polska rozbawiona i w zachwycie. A krytycy już na socjalistyczną modłę zachwyceni mniej. Szaflarska wygląda jak wamp z Hollywoodu, a Duszyński podrabia Garry'ego Coopera. A cóż to za klasa robotnicza z takim wyglądem i manierami, on jest przecież tramwajarzem, a ona też na ekranie nie z warstwy pasożytniczej, ekspedientka w domu towarowym, prosta dziewczyna.

I to był koniec wielkiej kariery filmowej. Duszyńskiego także. Raz wystąpiła na zdjęciach próbnych w kufajce: karykatura Halinki, profanacja Krysi ze "Skarbu", proletariackich trzeba nam twarzy, towarzysze, nie salonowych. Jeszcze Podstolina w "Zemście" nakręconej przez Bohdziewicza. Jeszcze rola w "Dziś w nocy umrze miasto", w "Ludziach z pociągu", w "Domu bez okien".

Ale otworzył się szeroko teatr. Szaflarska zaangażowała się, Duszyński także, do teatru w Łodzi, gdzie już działał Erwin Axer, kolega ze studiów w Warszawie, z reżyserii. Teatr miał sukcesy, więc minister Sokorski przeniósł całą grupę Axera razem z zapleczem technicznym do Warszawy. Tak powstał Teatr Współczesny. Szaflarska 250 razy grała Ruth w "Niemcach" Kruczkowskiego - piękna, smukła, w wytwornym futrze, z właściwą w tej roli twarzą. I Kasia z "Poskromienia złośnicy", Maria z "Wieczoru Trzech Króli", wiele, wiele ról.

U Dejmka w Narodowym wystąpiła w "Aszantce". Jedna z jej ról popisowych. Raz za kulisy przyszła Kalina Jędrusik. Och, jakbym chciała, żeby pani choć na jedno przedstawienie zachorowała, żebym mogła panią zastąpić. Choć Szaflarska parę razy oddała koleżankom rolę, to takie zastępstwa z przymusu ciężko przeżywała.

A to już moja tylko sprawa

Wychowywała dwie córki z dwóch małżeństw. To z Janem Ekierem rozpadło się. On, sławny pianista, chciał mieć przedwojenną żonę opiekunkę, trwającą u boku, która z miłości dla męża zostawia aktorstwo, a bodaj odsuwa je trochę na bok. Ale Szaflarska nie lubiła stać przy kuchni, prasować i być żoną ściśle domową. Z Januszem Kilańskim, znanym spikerem radiowym - także. - Dla żadnego mężczyzny nie rzuciłabym teatru - powiedziała w jednym z wywiadów, w których nigdy co osobiste nie wykraczało poza dawno ustalony krąg: dwóch mężów, dwa rozwody, dwie córki, dwoje wnuków, Powstanie, role, koniec.

Co pani robi, kiedy pani nie gra? - pyta dziennikarz. A to już moja tylko sprawa, odpowiada na wszelki wypadek Szaflarska, choć ostatnio już wyjawia, że dużo czyta (namiętnie czyta gazety, precyzuje córka Agnieszka Kilańska-Cypel).

Jak wakacje - to Kosarzyska. Rodzinna wieś, w której nikt z dawnych lat już nie żyje, ale ich dzieci i wnuki - owszem, do życzliwego pogadania. I gdzie kwitną głogi, jak dawniej. Mama była chora, mówi Agnieszka, jeśli nie pojechała tam w porze ich kwitnienia i nie nazbierała płatków na konfitury do wielkanocnego mazurka.

Panią domu ściśle domową, na Wielkanoc może mniej, ale na Boże Narodzenie to była, że hej. Córki musiały wyjść do innego pokoju. Otwierała okno, żeby wleciał aniołek. Wlatywał. Zgubił piórko czy nie? Marysia i Agnieszka rzucały się do prezentów, a potem dania wigilijne, jak było w krakowskiej rodzinie babci, prababci i zawsze. I u Agnieszki w domu jest tak samo, aniołek też wlatuje. Powoli, powoli zaczęła grać babcie. Od "Grubych ryb" poczynając, od "Tanga" Mrożka ze Współczesnego, wspaniała rola, gdzie jeszcze wcale nie była w babcinym wieku, po inne cudne babcie, aż do ostatniej, starej kobiety z filmu Kędzierzawskiej "Pora umierać".

Coś się z jej karierą stało zadziwiającego. "Mimo świetnych ról, nie stawiano jej przez lata w panteonie wybitnego aktorstwa, a niesłusznie" - mówi Jan Englert. Może dlatego, że organicznie, nałogowo oddana teatrowi i jego ludziom, nie potrafiła jednak wywalczać ról, pchać się przed szereg, zabiegać, podlizywać się. Przy całym swym uporze, odwadze i twardym charakterze tego właśnie nauczyć się nie chciała. Jeśli chodzi o jej aktorstwo - mówi Jan Nowicki - to ci, co rządzą kinem, powinni coś z tym cudem zrobić...

W sprawie pierogów: mama je lubi - mówi córka Agnieszka. Z mięsem i z kapustą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji