Artykuły

Szarmy, duety, Firulety

"Operetka" w reż. Michała Zadary w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu i "Operetka w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze Scena STU w Krakowie. Pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku - dodatku Kultura.

Gdy za "Operetkę" wzięli się Mikołaj Grabowski i Michał Zadara, pomyślałem, ze szykuje się nam spór o lekkość i głębię, retro i awangardę.

Mogła to być licytacja na zażyłość z Gombrowiczem, myślenie jego frazą, rekonstrukcję intencji autora. Nic z tych rzeczy. Zamiast efektownych manifestów pokoleniowych wrażliwości, otrzymaliśmy dwa przedstawienia, które nie powinny powstać. Dwie wstydliwe kapitulacje. Kapituluje Grabowski, ten sam, który jeszcze nie tak dawno wszystko o Gombrze wiedział. I kapituluje Zadara, eksperymentator i teatralny surfer, który dotąd wychodził cało z każdego spotkania z nie do końca zrozumiałą dlań klasyką.

Wrocławska "Operetka" Zadary będzie kiedyś trzymana w muzeum jako egzemplarz przykładowy spektaklu zrobionego przez śmiertelnie zmęczonego człowieka. Reżysera, którego szaleńczy rytm pracy już nie napędza, a emocjonalnie dobija. Nie wiem, jak Zadara mógł to sobie tak zaplanować - w miesiąc po arcytrudnym dramacie Wyrypajewa, doprowadza do premiery arcytrudnej sztuki Gombrowicza. Reżyser przenosi akcję do górskiego kurortu, w końcu to włości księstwa Himalaj, nad głowami widzów jeździ miniaturowa kolejka linowa, jesteśmy świadkami rewii mody strojów i sprzętu narciarskiego. Lokaje to ekipa techniczna w spodniach ogrodniczkach, prężąca nagie torsy, arystokracja to amatorzy białego szaleństwa. Tylko że potem pomysł goni pomysł, greps ucieka przed gagiem, a akcja stoi, napięcia nie ma. Połowa fraz odcięta od operetkowego kontekstu brzmi głucho i pusto. Niby rozumiem założoną przewrotność Zadary, największemu poliglocie wśród polskich reżyserów słowa "nuda" i "nudity" (z angielskiego "nagość") skleiły się w jedno. Zgoda, chciał pokazać nudę nagości, nudę mówienia o nagości, nudę fascynacji nagością. Ale zapomniał, że nie można ilustrować nudy nudą. To dlatego na scenie bezwład przechodzi w chaos, kompletnie pogubieni aktorzy z Teatru Capitol nie wiedzą, czy grają w tandetnym musicalu współczesnym czy w poważnym dramacie. Swoje źrebiła też katastrofalnie adramatyczna muzyka Leszka Możdżera. W zamyśle miała być esencją pastiszu, w realizacji okazała się dziełem na miarę pisanych na zamówienie Olimpiady w Moskwie płyt grup Breakout i Budka Suflera. Aktorzy nie potrafią zrobić z kolejnych songów ani zamkniętych cało-stek dramatycznych, ani nie dynamizują narracji. Imitowane przez Gombrowicza operetkowe bzdurki są dla nich tylko bzdurkami, nie próbują sprawdzić, jak odkrywają one bohaterów, jak są osadzone w akcji utworu. Cały czas wydawało mi się, że zdesperowany reżyser mając w rękach dwie cegły, których przeznaczenia i struktury nie rozumie (pierwsza to tekst sztuki, druga to muzyka Możdżera), wali nimi z rozpaczą o siebie

W Krakowie jest jeszcze gorzej. Mikołaj Grabowski trafia z jedną emocją, by za chwilę polec przy kolejnej. Nie umie obronić decyzji obsadowych, rozpisać ról z "Operetki" wewnątrz młodzieżowego gangu. W efekcie jego "ulicznicy" to przebierańcy, skate, blokers i metalowa nie uwiarygodniają żadnej z sytuacji, w jakich umieścił ich reżyser. Bo niby dlaczego dziewczyny dostają role chłopców, a chłopcy dziewczyn - nie? Gdybyż jeszcze eks-studenci Grabowskiego śpiewali teksty Gombrowicza do melodii współczesnych hitów, tymczasem gdzie tam, brną z trudem przez trawestacje motywów, z jakimi byłoby po drodze ich dziadkom. Pewnie - mogło o takie zderzenie konwencji Grabowskiemu chodzić, tylko że w spektaklu Teatru STU kompletnie nie wynikają z tej decyzji jakiekolwiek wnioski. Absolwenci wydziału wokalno-estradowego śpiewają u Grabowskiego cieniutko i z męką. A grają potworne sztampy. Tylko Joanna Kulig (Albertynka) w scenie z Szarmem dotyka tego, o co mogło Grabowskiemu chodzić. Jest rozkojarzona, rozerotyzowana, przesterowana. Śpiewa, jakby sama sobie w zębach borowała. Ale to tylko błysk. Jeden jedyny w całym przedstawieniu. Me da się ukryć, że Grabowski wieńczy tą inscenizacją swoje trwające od kilku lat wycofanie się z języka, wrażliwości i żywiołowości teatralnej, w której był najlepszy. Ta potwornie nieudana "Operetka" jakoś podważa i przedrzeźnia jego kapitalne odczytania "Transatlantyku" i "Dziennika". Jest niczym więcej niż studenckim dyplomem semestralnym raczej nie do pokazywania poza szkołą.

Poległ Zadara. Poległ Grabowski. Żaden z nich nie odpowiedział, czym jest Gombrowiczowska nagość. Nie zmierzył się z jego wizją historii, zatopionej w detalu, sprzączce, pasku, guziczku, skrawku odsłoniętej skóry. Finałowe nagości Albertynek wrocławskiej i krakowskiej (abstrahując od czysto erotycznych walorów ich obnażeń) demonstrują raczej bezradność reżyserów wobec współczesnej wszechobecnej rozlazłej nagości. Nagości, która swą przyrodzoną demon-stracyjnością unieważnia siebie samą, staje się strojem, maską, workiem na odpadki cywilizacyjne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji