Artykuły

Jeleniogórskie Spotkania Teatralne. Notatki

Dyrektorem artystycznym jeleniogórskiej sceny jest od tego sezonu Wojtek Klemm, który otwarcie przyznaje, że interesuje go teatr zaangażowany, polityczny. Dobór spektakli pokazanych w ramach kolejnych Jeleniogórskich Spotkań Teatralnych nie był więc przypadkowy. XXXVII Jeleniogórskie Spotkania Teatralne podsumowuje Wojciech Wojciechowski z Nowej Siły Krytycznej.

Sprawy ważne

Pierwszego dnia niebezpieczny Arturo Ui otworzył przegląd zaangażowanego teatru. Dwa dni później Natalia Korczakowska premierą "Śmierci Człowieka Wiewiórki" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk dotyczącą historii członków RAF skompromitowała przemoc. Wszyscy to wiemy. Wszyscy o tym rozmawiamy. Wszyscy to także robimy - mniej lub bardziej świadomie. W atrakcyjnej formie i z dużą dawką humoru Korczakowska przywołała temat przemocy, pokazując własne podwórko w którym pracuje - teatr, w którym reżyser tresuje scenicznych Baadera, Meinhof i Ensslin. Jest zabawnie i przerażająco jednocześnie.

Stawiamy pomniki Jana Pawła II. Jednak nasz stosunek do Obcego jest fatalny. Tutaj nie może być miejsca na metaforę i kombinowanie. Trzeba między oczy. Między oczy pogromem kieleckim, poglądami radykalnej endeckiej prawicy. Skoro boli i wstrząsa, to znaczy, że jest wciąż aktualne. Nie daje nam spokoju, ponieważ przypominanie ciemnej i niewygodnej prawdy nie jest nigdy przyjemne. Nie jest popularne. Po piątej minucie jadowitego i przerażającego języka wszechpolskiego watażki widz jest porażony. Po dziesiątej - rodzi się w nim wstyd za postępowanie tych, którzy kiedyś przy ul. Planty 7 mordowali. Po piętnastej refleksja, że zapominamy o historii mniej przyjemnej i nie wyciągamy wniosków, wciąż doszukując się w cudzych życiorysach żydowskiego pochodzenia. Może w mniejszym stopniu, ale antysemicki szał trwa nadal. "Omyłkę" wg Prusa i Konopnickiej zrealizowaną przez Klemma i Demirskiego z Teatru Powszechnego w Warszawie jeleniogórska publiczność przyjęła bardzo dobrze.

Niemalże twarzą w twarz z widzem "Był sobie Polak Polak Polak i Diabeł" w reż. Moniki Strzępki. Tekst sztuki napisał Paweł Demirski. Na scenie wałbrzyskiego teatru otwarto leżące w piachu czarne worki z trupami. Wyjdą z nich Dresiarz, Chłopiec, Gwiazdka, Generał Jaruzelski, Biskup Petz zanadto kochający swoje owieczki oraz niemiecki Turysta. W drużynie mamy również dwie więźniarki obozu koncentracyjnego. W tle bramka do piłki nożnej z powiewającymi czarnymi balonikami. Mecz czas zacząć. Prawie wszyscy "zawodnicy" mają już na koncie od pierwszych minut czerwone kartki za małomiasteczkowość, rewanżyzm, chamstwo i przemoc, ale żadna postać nie jest jednoznaczna. Boimy się Dresiarza, a zaraz będzie nam go żal, bo dowiemy się z opowieści, że policjant w trakcie zamieszek na ulicy pomylił kule i chłopak dostał z ostrej amunicji. Po obejrzeniu wcześniejszej produkcji duetu Strzępka feat Demirski w Teatrze Polskim we Wrocławiu ("Dziady. Ekshumacja.") można było się zastanawiać, co jeszcze bardziej kompromitującego o tym kraju i jego społeczeństwie można powiedzieć. Temat jednak jak rzeka głęboki. Wałbrzyski spektakl to nie tylko lustro polskiej współczesności. Ten spektakl jest także poglądem Demirskiego na teatr. Gwiazdka mówi, że wybiera się do Warszawy na kolejne z kolejnych przedstawień dramatu Czechowa i jest ciekawa, czym tym razem reżyser ją zaskoczy. Natomiast sam Demirski w swoim tekście na łamach "Krytyki Politycznej" pyta ironicznie: "Może by dla milionowej inscenizacji "Antygony" ufundować jakąś państwową nagrodę?"

Równie bolesny okazał się spektakl "Albośmy to jacy tacy" z Teatru Powszechnego w Warszawie. Z ostatnimi scenami "Wesela" Wyspiańskiego, kiedy aktorzy bez emocji wyrzucają z siebie tekst dramatu, reżyser połączył lustrację, polskie chamstwo, skwierczącą się agresję i pieśń o faunie i florze Doliny Rospudy. Pierwsza część spektaklu jest szybka i jak to u Cieplaka rytmiczna. Na podwórzu Jeleniogórskiego Teatru słyszymy wyzwiska w stylu "Ty pedale!" "Ty Żydzie!" - sedno polskiej piany, która wylewa się z życia publicznego na murach i ekranie telewizora. Pojawia się tekst Michnika o lustracji. Jest Miłosz i Świetlicki. Ale wszystko jakby trochę moralizatorskie. Druga część to trzeci akt "Wesela". Na scenie już w teatrze chata bronowicka i jak pisał Tischner, ludzie "przywiązani do swego czasu i swej przestrzeni" - albośmy to jacy tacy w swojej melancholii.

Wpadki

Bez energii odprawiono klasykę. Widzimy jak "Odprawa posłów greckich" Jana Kochanowskiego w reż. Michała Zadary umiera z minuty na minutę. Powinno być odwrotnie - scena przypomina ring. Do pola gry należy również widownia dużej sceny teatru. Posłaniec przedziera się przez kolejne puste fotele aby zdać relacje z kłótni o wydanie Heleny. Zobaczyliśmy teatr od strony, z której najczęściej patrzy na nas aktor. Na białej platformie wyświetlono tytuł sztuki. Dominujące barwy spektaklu to biel i czerń. Dominujące odczucia to zmęczenie i obojętność na kolejne wydarzenia. Najciekawsza jest praca Dominika Strycharskiego, który zmaga się z muzyczną stroną przedstawienia - miksuje i moduluje dźwięki płynące z jego ust do mikrofonu. Ostrymi zgrzytami komentuje niektóre sytuacje na platformie. Interesującą postać Kasandry zbudowała Barbara Wysocka. Gdy bierze do ręki mikrofon podłączony długim czarnym kablem do wzmacniacza, widzimy w jej monologach estradowy występ. Efektowną sceną jest przytarganie na scenę nagiego więźnia. Zostanie wrzucony na scenę i oblany czerwoną farbą, która zostanie rozprowadzona po ciele wałkiem do malowania ścian. Kasandra rozmazuje krew i pisze "Koniec". Uff...

Trochę błota, zapach ziemi, litry wody, kilka bluzgów, aby było tak po męsku i wiarygodnie... mamy spektakl o wojnie. To "Osaczeni" Władimira Zujewa w reż. Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru im. Jaracza w Łodzi. Ślepa wiara w to, że o wojnie i jej brutalności można opowiadać tylko wprost i jeden do jednego spowodowało zupełnie odwrotny do zamierzonego efektu skutek. Sambor Czarnota i Kamil Maćkowiak, którzy tarzają się w mokrej ziemi i wyrzucając z siebie kolejne ilości bluzgów, stają się na scenie śmiesznymi i niewiarygodnymi chłopcami bawiącymi się w wojenkę. Miało być straszno i przygnębiająco, a zrobiło się męcząco. Ciężko odnaleźć tutaj wojnę, Czeczenię i powojenne urazy. To przykre, że aktorzy postanowili wziąć udział w takim pomyśle - czasami najgorsze to mieć pomysł.

Metafizycznie

W hedonizmie i już bez polityki tarza się z kolei "Baal" Brechta wyreżyserowany przez Marka Fiedora. Obnaża głupotę bankietowych elit w sukniach i garniturach jedzących czerwona galaretkę. Rozchyla uda i gwałci. Jego ciało nie zna granic - jest gwałtowną ekspresją duszy. W siedmiu scenach widzimy pożądanie, alkoholizm, samotność oraz upadek na samo dno. Marek Fiedor pokazał naturę człowieka, której się wstydzimy, ale ona i tak wychodzi z nas w najmniej oczekiwanych momentach. W nowoczesnych i płynnych czasach Houellebecqa spektakl aktualny jak najbardziej. Ile Baala jest w nas samych? Przekrocz granice, a się dowiesz! Kuszące?

"Kowal Malambo" Tadeusza Słobodzianka w reż. Ondreja Spišáka ma już za sobą baaliczną młodość. Ale chce jej jeszcze trochę uszczknąć - sprzedaje duszę diabłu i przedłuża swoje życie razy trzy. Z psem odwiedza bar, pije tinto, gra w karty i tańczy podobne do flamenco malambo. Na pustej scenie pojawia się stół i krzesła - jesteśmy w knajpie. Nawet takie miejsca zmieniają się na przestrzeni czasu - od starego zajazdu do głośnego klubu. Tinto nie jest już tinto. Techno to nie malambo. Mało tego, u bram niebios święty Piotr odgania kowala. W piekle też go nie chcą, a Jezus się tłumaczy. Pozostaje zatańczyć z prorokiem. Oczywiście malambo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji