Artykuły

Piękny kicz

Wszytko jest tu tandetne, kiczowate, niedograne: od scenografii, przez aktorstwo, aż po "efekty specjalne" - o spektaklu "Król Jeleń" reż. Giovanni Pampiglione w Teatrze Ludowym w Krakowie pisze Monika Kwaśniewska z Nowej Siły Krytycznej.

Współczesne wystawienie dramatu wywodzącego się z tradycji włoskiego teatru dell'arte jest przedsięwzięciem o tyle niebezpiecznym, że odnosi się do bardzo konkretnej praktyki teatralnej. Nieodłącznie kojarzy się z improwizowanym, żywiołowym aktorstwem bogatym w akrobacje, typowymi postaciami, niewybrednym dowcipem na aktualne tematy. Teatr ten, po raz pierwszy w historii tworzony przez aktorów zawodowych, w dramatach jego reformatorów Goldoniego i Gozziego został znacznie "uklasyczniony". Utwory Gozziego oprócz cech typowych dla komedii improwizowanej, posiadają niesamowity baśniowy klimat, więc poza postaciami typowymi dla dell'arte pojawiają się tam na przykład wróżki czy czarnoksiężnicy itp. Jak się okazało cecha ta - wcześniej nadająca im szlachetniejszego charakteru - dziś może być kolejnym źródłem komizmu. Próba wskrzeszenia commedii dell'arte we współczesnym teatrze nie musi bowiem dążyć do rekonstrukcji dawnej formy, lecz na świadomej grze z nią.

Siłą spektaklu "Król Jeleni" w reżyserii Giovanniego Pampiglione jest przede wszystkim to, że ciążącą nad nim tradycję obchodzi bokiem, czerpiąc z niej to, co mu potrzebne, głównie jednak parodiując. Trudno oprzeć się wrażeniu, że na scenie Teatru Ludowego zafundowano widzom pastisz tego tradycyjnego teatru z kabaretem politycznym w tle. Wszytko jest tu tandetne, kiczowate, niedograne: od scenografii, przez aktorstwo, aż po "efekty specjalne".

Dramat Gozziego opowiada historię króla, który dostał niegdyś od czarodzieja dwa tajemnicze dary. Pierwszy z nich - posąg rozpoznający kobiece kłamstwa - pomaga mu znaleźć (w wyniku przypominających casting przesłuchań kandydatek) idealną żonę - Angelę (Dominika Markuszewska). Drugi - pozwalający duszy przechodzić z ciała do ciała - niemal doprowadza go do zguby. Perypetie z tym związane są świetną okazją do pojawienia się całej galerii dziwnych postaci: monstrualnych jeleni, niedźwiedzia dziwnie przypominającego wilka z kreskówki "Ja ci pokażę", całkiem racjonalnie gadającej papugi, a w końcu czarodzieja we własnej osobie. Jednak najważniejsze jest, że dzięki czarom obnażona zastaje obłuda otaczających króla ministrów, a głównie Tartalina (Tadeusz Łomnicki), który wykorzystując zaufanie władcy, próbuje dokonać "zamachu stanu".

Magia łączy się więc z całkiem racjonalną charakterystyką, od wieków takich samych, schematów politycznych. W spektaklu i jedno i drugie zostaje ośmieszone. Leśne stwory przypominają postaci z teatrzyków dla dzieci: to ludzie z ogromnymi głowami zwierząt - ich kostiumy zostały zaprojektowane i wykonane bez krzty innowacyjności. Są dokładnie takie, jak najłatwiej je sobie wyobrazić. Tworzą teatr absurdalnie naiwny: śmieszny i wzruszający zarazem. Postaci ludzkie są natomiast idealnie jednowymiarowe: dobre, złe lub nijakie.

Ubrani są w stroje stylizowane na typowo dell'artowskie: mężczyźni głównie w czarne peleryny, różnego rodzaju kapelusze i obcisłe spodnie; kobiety w rozmaite suknie: od orientalnej, po dworską. Panowie na twarzy noszą maski, panie - mocne, upiększające bądź szpecące, w zależności od roli, makijaże. Każdej z nich przypisany jest charakterystyczny sposób poruszania się i mówienia - zwykle karykaturalny. Tartalina - postać najczarniejsza ma w sobie coś z kaczki, chodzi kiwając się na boki, mówi nosowym głosem, jąkając się nieustannie. Angela - wybranka króla oraz król (Jacek Wojciechowski) są przesadnie dostojni, tak w stroju, jak i sposobie mówienia i poruszania się. Leander (Paweł Komięga) zaś - nieszczęśliwy kochanek - do złudzenia przypomina marionetkę. Nawet, gdy opowiada o swojej nieszczęśliwej miłości, z twarzy nie schodzi mu niezmienny, głupkowaty uśmiech, a jego ruchy są sztywne, wręcz mechaniczne. Te cechy charakterystyczne zdradzają ich tożsamość nawet po zmianie kostiumu, czyli w tym wypadku - ciała.

Aktorzy wypowiadają swoje kwestie z zaśpiewem - naśladującym nieco melodyjność języka włoskiego - tyle, że dużo wolniej i znacznie bardziej nieporadnie. Również ich charakteryzujące postać ruchy są jakby za wolne, kanciaste, monotonne. To wszystko składa się na zbyt ociężały, jak na dell'arte, rytm spektaklu. Wynika to z niedociągnięć technicznych obsady, nie szkolonej specjalnie do gry w tego typu stylistyce. Aktorzy wydają się nie pasować do swoich ról, nie radzić sobie z nimi, co z kolei wpływa na odczytanie kolejnego aspektu przedstawienia - zawartych w nim aluzji politycznych. W działaniach postaci łatwo odnaleźć autentyczne pierwowzory. Podobnie jest z niektórymi wypowiadanymi przez nie kwestiami (np. "Gazeta wyborna"). Zresztą sama sytuacja "walki na szczycie", przejęcia władzy przez "prawą rękę króla", ciągłe śledztwa, oskarżanie wszystkich wokół o tajne spiski - dzisiaj, tuż przed wyborami, kojarzą się jednoznacznie. Celem tych aluzji jest oczywiście jedynie ośmieszenie, bo przecież trudno, by widzów napawał nadzieją magiczny "happy end" sztuki, w którym wszystko pod wpływem magicznego zaklęcia wraca do normy.

Warto opisać jeszcze wzruszająco kiczowatą scenerię tego przedstawienia. Scena jest prawie pusta. W połowie zwieszona jest czerwona kurtyna z namalowaną na niej papugą w zależności od potrzeby, zasłania lub odsłania paskudne, zielono-pomarańczowe tło - jawnie amatorską imitację marmurowych ścian pałacu królewskiego. Całość wygląda tandetnie, wręcz amatorsko. Zapalające się w finale światełka choinkowe - idealnie dopełniają to wrażenie.

Przedstawienie "Król Jeleni" jest zupełnie świadomą parodią dell'arte. Pytanie, czy komedia ta zagrana "tradycyjnie" nadal by śmieszyła. Młodzi aktorzy Teatru Ludowego nie poradziliby sobie z tą formułą potraktowaną zupełnie poważnie. Zresztą wydaje się, że zarówno im, jak i współczesnym widzom bliższy jest zastosowany w tym przedstawieniu - prześmiewczy, ale w gruncie rzeczy niegroźny, rodzaj komizmu. Problem w tym, że niestety, o ile niektóre sceny zostały świetnie rozwiązane, na inne zupełnie zabrakło pomysłu. Zwłaszcza druga cześć grzęźnie momentami w mieliźnie nudy i powtarzalności. Aktorom brakuje wyrazistości - kryją się za przypisane sobie ruchy i sposób mówienia, nie wydobywając smaczków roli, czy dodanych do tekstu współczesnych aluzji. Jakby bali się jaskrawego przerysowania, które akurat w tej estetyce byłoby wręcz wskazane. Na szczęście ostatnia odsłona pełna jest zwrotów akcji i scenicznych fajerwerków, przesłaniających wcześniejsze niedociągnięcia - więc widownia wychodzi z teatru w świetnym humorze. A o to właśnie chodzi w commedia dell'arte.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji