Artykuły

Życie to nie jest teatr

- Mama mogłaby od czasu do czasu odwiedzić Warszawę, gdzie kręcone są polskie seriale. Jako aktorka charakterystyczna idealnie by się sprawdziła jako femme fatale, zła kobieta, która wzbudza niemało emocji. Chciałbym kiedyś napisać scenariusz, w którym pojawiłaby się polska Alexis. Byłaby to rola specjalnie dla mojej mamy - z Grażyną Korin, aktorką Teatru Nowego w Poznaniu i jej synem Konradem, spotkała się Edyta Wasielewska z Głosu Wielkopolskiego.

Choć Konrad wychowywał się w teatrze, to nie chciał pójść w ślady mamy. - Zawód aktora nie jest dla mnie - stwierdza. - Aktorstwo jest mało męską profesją - uważa Grażyna Korin [na zdjęciu], która jest bardzo zadowolona z decyzji syna. - Syn jest wspaniałym człowiekiem. Ukończył socjologię na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza z wynikiem bardzo dobrym, pracuje w firmie logistycznej. Choć od kilku lat nie mieszkamy razem, to widujemy się codziennie.

Z Grażyną Korin i Konradem Korinem rozmawia Edyta Wasielewska:

Konrad Korin: Mama od siedemnastu lat jest aktorką Teatru Nowego w Poznaniu. Lubię oglądać ją w spektaklach, choć za każdym razem, kiedy wychodzi na scenę bardzo się denerwuję. Jest nie tylko moją matką, ale też najlepszą przyjaciółką.

Czy aktorce trudno jest pogodzić obowiązki zawodowe z domowymi?

Mama: - Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. Pracując w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, którego dyrektorem był wtedy Tadeusz Braun, wielokrotnie wyjeżdżałam za granicę. Konrad pomieszkiwał wtedy u jednej lub drugiej babci: w Wałczu lub w Leningradzie.

Syn: - Jako dzieciak, wielokrotnie towarzyszyłem mamie w jej wyjazdach. Na co dzień występowała w Teatrze Współczesnym, a w poniedziałki jeździła po całej Polsce z Teatrem Wędrującym Jacka Wekslera. Pamiętam niesamowite spotkania z publicznością, które odbywały się w wiejskich domach kultury lub szkołach.

Po szkole wracał pan do domu i co... Czekał na stole ciepły obiad?

Syn: - Nigdy nie narzekałem, bo zawsze był obiad. Mama, jako chyba jedyna aktorka jaką znam, jest przeciwieństwem wszystkich stereotypów na temat aktorek, które postrzegane są jako osoby egzaltowane, roztrzepane, żyjące w odrealnionej rzeczywistości. Z moją mamą jest wręcz odwrotnie. Na scenie widzę wielką aktorkę, a w domu - wielką gospodynię. Jest bowiem osobą bardzo pragmatyczną i racjonalną. W domu potrafi zrobić wszystko: ugotować obiad, upiec ciasto, a jak trzeba wziąć do ręki lutownicę lub zająć się remontem mieszkania.

Mama: - Właściwa organizacja pracy to podstawa dobrze funkcjonującego domu. Pamiętam siebie sprzed lat. Przed próbą trzeba było ugotować ryż, który wkładałam pod pierzynę i był gotowy, kiedy o godzinie 14 wracałam z próby. Do szybkowaru wrzucałam mięso i można było zasiąść do stołu.

Czy syn nie chciał pójść w ślady mamy i zostać aktorem lub realizować się jako reżyser, tak Jak jego tata Eugeniusz Korin?

Syn: - Bardzo chciałem. Nie mogłem się zdecydować: aktor czy reżyser? Kiedy oglądałem mamę na scenie, to marzyłem o aktorstwie. Zmieniłem zdanie, gdy zacząłem chodzić na próby do teatru i przyglądać się, jak tata pracuje z zespołem. Wtedy była już tylko reżyseria. Jednak zwątpiłem w siebie, a może mi się po prostu nie chciało. Potem wymyśliłem sobie, że będę pisać scenariusze i tak dojrzewam do tego...

Mama: - Konrad realizuje się w pisaniu krótkich form literackich, które miałam okazję czytać. Cechuje je niesamowite wyczucie stylu i umiejętność kreowania rzeczywistości. Namawiam go, żeby pisał, nawet "do szuflady", a ja może kiedyś wydam jego książkę.

Czy syn występował na scenie?

Mama: - Pojawiały się takie propozycje, aby przyznam szczerze, że z mężem byliśmy temu przeciwni. Widzieliśmy, co się dzieje z teatralnymi dziećmi, które zbyt szybko zaczynają grać. Wychodziliśmy z założenia, że jeżeli będzie bardzo chciał zostać aktorem lub reżyserem, to i tak nie będziemy mień wpływu na jego decyzję. Jednak dobrze się stało, że wybrał inny zawód.

Syn: - Na scenie wystąpiłem w szkolnym spektaklu, do którego napisałem scenariusz. Była to historia włoskiej rodziny mafijnej, która została przedstawiona w formie sitcomu. Później połknąłem bakcyla muzycznego, założyłem własny zespół muzyczny. Była to alternatywna kapela "Kastrator", w której grałem na perkusji. Próby nierzadko odbywały się u nas w domu i zupełnie nie wiem, jak mama to wytrzymywała. Nadal cały czas udzielam się muzycznie. Z DJ gram na koncertach, zajmujemy się też produkcją własnych utworów.

Wielokrotnie oglądał pan mamę w spektaklach. Czy denerwował się pan, kiedy wychodziła na scenę?

Syn: - Kiedyś prawie każdy wieczór spędzałem w teatrze, który był dla mnie drugim domem. Najpierw nie było mnie z kim zostawić, a że byłem niemałym urwisem, mama niechętnie oddawała mnie pod czyjąkolwiek opiekę. Jako student UAM miałem okazję dorabiać do kieszonkowego i pracować w Teatrze Nowym jako bileter - już wtedy każdy spektakl oglądałem wielokrotnie. Kiedy mama wychodzi na scenę, coś mnie ściska w żołądku. Nie lubię oglądać przedstawień, w których gra. Podobnie było z występami mojej cioci i wujka, którzy w Rosji występowali jako łyżwiarze figurowi. Wtedy też było sporo nerwów.

A mama nie odczuwa tremy?

Syn: - Dla niej wyjście na scenę to jak pójście po zakupy. Przed premierą, kiedy wszyscy się denerwują, ona jest bardzo spokojna, opanowana i uśmiechnięta.

Mama: - To pozory, a może też kwestia doświadczenia. Początkowo nie lubiłam grać przed rodziną, bo ich obecność była dla mnie bardzo stresująca. Musiałam się przyzwyczaić nie tylko do Konrada, który często przychodził do teatru, ale też do męża. Eugeniusz przez wiele lat był nie tylko reżyserem, ale też dyrektorem teatru, w którym pracuję.

Ulubiona rola mamy?

Syn: - Spektakl "Czego nie widać", w którym stworzyła wielką, bardzo wiarygodną kreację komediową. Kiedy po raz kolejny go oglądam, to zastanawiam się., czy mama przypadkiem na scenie nie jest sobą, a w życiu tylko odgrywa jakieś role.

Nazwisko Korin, bardzo znane nie tylko w Poznaniu pomaga, a może wręcz przeciwnie - przeszkadza w życiu?

Syn: - To zależy, kiedy i gdzie. Zdarzały się sytuacje, że je przekręcano i mówiono na przykład "Korwin". W liceum, do którego chodziłem, a była to poznańska "dwunastka", do tego klasa o profilu teatrologicznym, moje nazwisko wzbudzało sporo sympatii. Ale dla moich ziomali z Działyńskich nie miało najmniejszego znaczenia, jak się nazywam. Nie chodzili do teatru i nie interesowało ich, gdzie pracują moi rodzice.

Urodziła się pani w Milczu, do liceum chodziła w Wałczu, a studiowała w Warszawie. Potem pracowała we Wrocławiu, gdzie wychowywała Konrada, który przyszedł na świat podczas wizyty u teściów w Leningradzie. Czy wybierając Poznań, wiele lat temu brała pani pod uwagę, że się tu tak zadomowi?

Mama: - Przez piętnaście lat mieszkałam we Wrocławiu. W 1989 roku mój mąż dostał pracę w Teatrze Nowym. Przez rok byliśmy rodziną na odległość, bo miałam jeszcze zobowiązania zawodowe, związane z wrocławskim teatrem. Zdawałam sobie sprawę, że dłużej tak być nie może, bo syn musi mieć normalny dom. Do Poznania przeprowadziłam się w 1990 roku, potem moją mamę sprowadziłam z Wałcza i... dobrze nam się tu żyje.. .

Syn: - Ale mogłaby od czasu do czasu odwiedzić Warszawę, gdzie kręcone są polskie seriale. Jako aktorka charakterystyczna idealnie by się sprawdziła jako femme fatale - zła kobieta, która wzbudza niemało emocji. Chciałbym kiedyś napisać scenariusz, w którym pojawiłaby się polska Alexis. Byłaby to rola specjalnie dla mojej mamy. Może kiedyś uda mi się zrealizować marzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji