Artykuły

Stasys - mądrze czy banalnie

"Drewniany człowiek" w reż. Stasysa Eidrigevičiusa w Teatrze Studio w Warszawie. Dwa głosy w Rzeczpospolitej: Pro - Monika Kuc, Kontra - Monika Małkowska.

Pro Monika Kuc

Wojażer wraca do źródeł

Po 14 latach Stasys Eidrigevičius wrócił do teatru, by zrealizować "Drewnianego człowieka", swój drugi autorski spektakl. Powstało przedstawienie niezwykłej urody i głębi. Jak zapowiadał przed premierą, synteza jego twórczości i życia, kontynuacja "Białego jelenia". Okazało się, że można wstąpić dwa razy do tej samej rzeki.

Eidrigevičius nie poprzestał na retrospekcji minionych zdarzeń i przeżyć lub obrazów z poprzedniej inscenizacji. "Drewniany człowiek" to znacznie więcej - artystyczna reinterpretacja dotychczasowych doświadczeń. Autonomiczny fascynujący spektakl, choć artysta wplata weń znane ze swej twórczości wątki (wspomnienie rodzinnej Litwy) czy rekwizyty (drzewa, maski, wielofunkcyjne proste drewniane przedmioty). I nadaje scenicznej przypowieści baśniowo-poetycki ton."Biały jeleń" i "Drewniany człowiek" dopełniają się, ale nie powielają. Pierwszy był bardziej biograficzny i narracyjnie rozbudowany.

Drugi ma filmową płynność kadrów i krystaliczną przejrzystość. Mówi o kreacyjnych siłach człowieka, o tym, jak powstaje sztuka, gdzie są źródła twórczości samego artysty - malarza, grafika, inscenizatora.

Wyrafinowane plastycznie obrazy współgrają z dojrzałą mądrością i prostotą spostrzeżeń. Proces twórczy według Stasysa jest integralną częścią ludzkiej natury. Równie naturalną jak dla jego matki pieczenie chleba czy dla ojca praca w lesie. Drewniany człowiek to dzieło i alter ego twórcy. Dorosła wersja "Pinokia", nad którego scenografią Stasys niedawno pracował. Jest on "sztuczny", ale tak samo określa tożsamość artysty jak postacie aktorów o nagich torsach i twarzach ukrytych za maskami. Artysta żyje bowiem we wszystkich stworzonych przez siebie postaciach.

Z "Białego jelenia" najsilniej zapadła mi w pamięć rysowana przez Stasysa w trakcie przedstawienia postać człowieka z walizką. Wojażera targającego bagaż swego losu, a zarazem z ciekawością odkrywającego nieznany świat. Bohaterowie "Drewnianego człowieka" podejmują podróż w odwrotnym kierunku. Wędrują do źródeł. W jednej ze scen symbolicznie zanurzają wiadra, by zaczerpnąć wody. Życie nieustannie się zmienia, lecz archetypiczne źródła odnowy i inspiracji pozostają wieczne. Tylko ilu z nas tak doskonale jak Stasys wie, gdzie ich szukać!

***

Kontra Monika Małkowska

W chwiejnych dekoracjach

Stasys jest artystą wszechstronnym, jednak jego talent ma ograniczenia. Dowodem - "Drewniany człowiek". Podczas godzinnego spektaklu przeżywałam rozmaite emocje: zadziwienie, rozbawienie, zniecierpliwienie. Na końcu zaś - zażenowanie.

Litewsko-polski twórca po latach ponownie zmierzył się z materią teatru. Jednak na przekór upływowi czasu i rozmaitym życiowym doświadczeniom nie zmądrzał. O ile "Biały jeleń", jego debiut na scenicznych deskach tego samego Teatru Studio, był udaną - bo oszczędną w środkach wyrazu i szczerą - próbą połączenia wizji plastycznej z żywym człowiekiem, o tyle obecnie nie ma czego Eidrigevičiusowi gratulować.

Kreacja ma prawo otrzeć się o duchowy ekshibicjonizm, ale Stasys uzewnętrznił swoje kompleksy i pretensje do losu z krępującą dosłownością. Tytułowy "Drewniany człowiek" to jego alter ego; przypadki kukły - to jego autobiografia. Miała być liryczna, okazała się patetyczna i pretensjonalna.

Stasys nigdy nie parał się muzyką teatralną - a tu porwał się na samodzielną oprawę sztuki w dźwięki. Z offu walą po uszach litewskie ludowe pieśni, bicie serca, chlupanie wody Wszystko nieznośnie dosłowne, jak w audycji radiowej.

Nie mając pojęcia o pantomimie, Stasys usiłował zmusić do niej aktorów. Też nie wyszło. Aktorzy udający fauny poruszają się jak słonie w składzie porcelany, wyraźnie zestresowani scenografią i rekwizytami. Jak mają czuć się swobodnie, skoro chwiejne dekoracje co chwila grożą katastrofą. Z założenia miały to być wielofunkcyjne, symboliczne obiekty. Tymczasem żaden z akcesoriów nie został ujęty w cudzysłów. Metaforą drzewa jest drzewo - dziwnie podobne do palmy na rondzie de Gaulle'a. Miłość do mamy oddaje słowo "mama" ułożone z patyczków wyjętych z klatki piersiowej drewnianej kukły. Z serca, znaczy. Banał trudny do przełknięcia.

Najgorszy jednak jest finał. Stasys poczuł się pisarzem i reżyserem. Kazał aktorom interpretować własne zapiski dotyczące pracy i technik plastycznych na przemian ze wspomnieniami z dzieciństwa. Usadził ich rządkiem na scenie, na tle rzutowanych na ścianę zdjęć i obrazów. Rzecz jasna autorstwa Stasysa. Osobiście (choć z offu) wygłosił kwestię dotyczącą samopoczucia. "Kiedyś nie miałem odwagi wyjść, teraz brakuje mi siły". Mylna diagnoza. Jego bolączką jest nadmiar pychy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji