Artykuły

Jan Klata o szaleństwie świata

"Oresteja" w reż. Jana Klaty ze Starego Teatru z Krakowa na IV Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Dialog we Wrocławiu. Pisze Mariola Szczyrba w portalu Kulturaonline.pl.

Gdyby reżyser "Orestei" był gwiazdą rocka, powiedziałabym do niego: - Kocham pana, panie Janku! A potem spaliłabym się ze wstydu. Co zrobić, ten spektakl powalił mnie na kolana.

Najpierw były gigantyczne korki w mieście, potem sprint do Teatru Współczesnego, żeby zdążyć na festiwalowe przedstawienie. Słowem, mało sprzyjające warunki do oglądania antycznej tragedii Ajschylosa o klątwie rzuconej na ród Agamemnona. Ale kiedy wbiegłam zdyszana na widownię, od razu znalazłam się w innym świecie. W powietrzu unosiły się dym i popiół, jakby przed chwilą skończyła się tu jakaś bitwa.

Klata czyta Ajschylosa

W tym koszmarnym śnie najpierw pojawia się Klitajmestra (znakomita Anna Dymna). W długiej, jasnej sukni z welonem i cierpieniem wypisanym na twarzy, czeka na coś nieuniknionego. Nie może wybaczyć mężowi, że złożył w ofierze bogini Artemidzie jej ukochaną córkę Ifigenię. Lada moment rozpocznie się rzeź... - Śpiewaj, śpiewaj cierpienie! - zawodzi Chór w czarnych garniturach, który raz jest konduktem żałobnym, a raz "grupą trzymającą władzę".

Reżyser zachował szkielet antycznej tragedii: w pierwszym akcie Klitajmestra przy współudziale swojego kochanka Ajgistosa (intrygujący Juliusz Chrząstowski, który udaje głupka, a tak naprawdę jest chory z nienawiści) morduje wracającego z wojny Agamemnona. W drugim: Orestes, za namową siostry Elektry, mści się za śmierć ojca na swojej matce Klitajmestrze. Jest też trzecia odsłona: sąd bogów nad Orestesem.

Całość została jednak mocno uwspółcześniona. Dlatego trudno powiedzieć, że oglądamy tragedię Ajschylosa. Raczej po prostu teatr Klaty, który po swojemu odczytuje antyczny dramat. A jest to teatr niezwykły, nowoczesny, zrobiony z wyobraźnią, która zdaje się nie mieć końca. Po obejrzeniu głośnego "Trasferu" w jego reżyserii, wiedziałam, że mam do czynienia z twórcą wyjątkowym. Po "Orestei" zabrakło mi słów.

Superman i rzeka krwi

Klata, wspólnie z zespołem Teatru Starego w Krakowie zaserwował nam magiczną, wizualną ucztę. Justyna Łagowska, autorka scenografii i reżyserii świateł wyczarowała przed nami spopieloną, wojenną pożogę, co i rusz zmieniającą się w piekło na ziemi (znakomity pomysł ze ścianą ognia). Po kolejnym mordzie przez biało-szare zgliszcza przelewa się struga krwi. W jednym z najbardziej przejmujących obrazów na scenie pojawia się zapłakana Elektra (bardzo dobra Anna Radwan-Gancarczyk), ciągnąc za sobą szkielet zamordowanego ojca. Rzeka krwi formuje się w krzyż. W tle słyszymy żałobne zawodzenia.

Klata stopniowo uwspółcześnia sztukę Ajschylosa, jakby chciał nas oswoić z językiem swojego teatru. A może po prostu pokazać przejście od starożytności do XXI wieku? Kiedy Klitajmestra po zamordowaniu męża zapala papierosa, zupełnie jakby przed chwilą wyszła z łóżka po namiętnym seksie, na sali rozlega się śmiech.

W drugiej odsłonie spektaklu pojawia się Orestes (ciekawy Piotr Głowacki), w stroju ucznia, z komiksem "Mściciel" pod pachą. Po chwili chwyta siekierę i krokiem Supermana idzie zamordować matkę i jej kochanka. Co go do tego skłania? Jak to możliwe, że jest w stanie zabić kobietę, dzięki której znalazł się na tym świecie?

Klata po raz kolejny obnaża mechanizmy, które rządzą współczesną pop-kulturą i show-biznesem. W antycznej tragedii "rząd dusz" nad ludźmi mieli bogowie i fatum. W dzisiejszych czasach media i politycy. Dlatego Orestes zachowuje się jak robot z gier komputerowych. Robi to, co już wcześniej widział w telewizji albo w Internecie. Został odtrącony przez matkę, dlatego teraz chce się zemścić. Podobnie jak dwaj uczniowie z amerykańskiej szkoły, którzy zastrzelili swoich kolegów i nauczycieli. Bo ich nie lubili.

Pustka

Klata świetnie dobiera muzykę w teatrze. W "Transferze" mieliśmy Joy Division, w "Orestei" podczas rzezi słyszymy głośne, agresywne dźwięki (m.in. hip-hop amerykańskiej grupy Dälek). W duchu prosimy o chwilę ciszy.

Kulminacją spektaklu jest sąd nad Orestesem. Bogowie, którzy mają wydać wyrok, zachowują się jak gwiazdy show-biznesu. Apollo (znakomity Błażej Peszek) śpiewa i rusza się jak Robbie Williams, idol milionów (pokazuje nawet gołe pośladki). Z kolei Atena jest jak gwiazda wielkiego, rozrywkowego show, w którym o losach bohatera zadecyduje głosowanie audio-tele.

Takie czasy. Niedługo w ten sposób będziemy głosować, czy kogoś zabić, czy nie. Czy komuś podarować nerkę do przeszczepu, czy nie. Popkutlurowa papka miesza nam w głowach, żyjemy bezmyślnie i nawet z największej tragedii potrafimy zrobić telewizyjne show dla mas. Nie ma wartości. Nie ma wyrzutów sumienia (nawet Erynie tańczą u Klaty w girlsbandzie).

Co zatem pozostało? Nic, pustka. Spektakl kończy fragment z "Materiałów do Medei" Heinera Müllera. Samotny Orestes stoi na scenie. Zemścił się, ale nadal nie wie, kim jest. - Szlam słów z mojego / Opuszczonego niczyjego ciała [...] DO YOU REMEMBER? DO YOU? NO, I DON'T - mówi. Nie ma nawet echa. Odpowiada mu martwa cisza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji