Fame to sielanka
O tym, czym praca aktora musicalowego różni się od pracy aktora dramatycznego, czy w Polsce można robić dobre przedstawienia muzyczne - mówią odtwórcy głównych ról w przygotowywanym właśnie w radomskim teatrze musicalu "Fame" - Denisa Geislerova-Krume, Krzysztof Adamski oraz pomocnik choreografa i tancerz Andrzej Kubicki.
Po ogłoszeniu naboru do musicalu "Fame" do radomskiego Teatru Powszechnego z całej Polski zjechały się setki młodych ludzi. Zakwalifikowano kilkadziesiąt osób. Wśród nich znaleźli się też ci, którzy mają za sobą występy w pierwszym "Metrze" Janusza Józefowicza - Denisa Geislerova-Krume, Krzysztof Adamski, Andrzej Kubicki. - Od tego czasu wiele się zmieniło - uważa Denisa. Choćby to, że kiedyś można by ło rzeczywiście przyjść do musicalu z ulicy. Wystarczyło mieć jakie takie pojęcie o śpiewie i tańcu, by zostać zaangażowanym. Takich Osób w "Metrze" było sporo. Na przykład Andrzej Kubicki.
- Ale Andrzej pracował ciężko i teraz niczym nie ustępuje profesjonalnym tancerzom - mówi Denisa (w "Fame" Carmen Diaz).
Na przygotowanie do "Metra" mieli rok. Była też specjalna szkółka musicalowa. - To było prawdziwe katowanie.
Praca non stop przez kilkanaście godzin dziennie. Nigdy nie było wiadomo, kiedy przerwa. W porównaniu z tamtymi czasami praca przy "Fame" to sielanka - mówi Krzysztof Adamski (w "Fame" Tyrone Jackson).
Dzięki temu "katowaniu" stali się jednak aktorami musicalowymi z prawdziwego zdarzenia. Bo, jak twierdzą, istnieje taki zawód.
- W musicalu nie ma ścisłego podziału na tancerzy, śpiewaków czy aktorów. Trzeba robić wszystko. Jeżeli w "normalnej" sztuce aktorka wypadnie mało przekonująco w jednej kwestii, to ma szansę nadrobić to w następnej. Jeśli ja źle powiem tych kilka zdań, jakie mam do powiedzenia, to przepadło. Widz nie zrozumie o co chodzi, dlaczego ja zaczynam nagle śpiewać - mówi Denisa.
Próby do "Fame" rozpoczęły się dwa miesiące temu. To bardzo mało czasu. - Zdążymy - zapewnia Andrzej Kubicki, pomocnik choreografa.
"Metro" przyniosło im popularność, dało pewną pozycję w środowisku. Mimo to wyjechali na prowincję.
- Teraz jest tak, że aktor nie patrzy, czy to stolica, czy nie, tylko idzie tam, gdzie ma szansę na dalszy rozwój. Liczy się tylko to, czy jest to dobra sztuka i że będzie się można pokazać - uważa Krzysztof.
- Poza tym, czy Radom jest, czy nie jest prowincją, zależy tylko od tego, jak się spojrzy na problem. Jeżeli w Warszawie jest stagnacja i nie można się niczego nowego nauczyć, a 100 kilometrów dalej dzieje się coś ciekawego, można się uczyć, iść naprzód, to role stolicy i prowincji odwracają się - twierdzi Andrzej.
A w Radomiu są warunki - dwie sale do rozśpiewania, dwóch akompaniatorów, jedna sala baletowa i jeśli tylko aktor ma ochotę, może pracować na okrągło przez cały tydzień.
- I to jest fantastyczne, bo przecież jedyne, czego tak naprawdę potrzeba aktorowi, to tego, żeby miał gdzie i z kim pracować - tłumaczy Krzysztof.
Widząc zapał, jaki panuje wśród przygotowujących się do "Fame" w Radomiu, gwiazdom po "Metrze" też zrobiło się lepiej. - Ja też po tej Warszawie byłem taki lekko zblazowany, rozleniwiony. Ale gdy zobaczyłem zapał, radość, z jaką w Radomiu się pracuje, to jakbym odmłodniał o kilka lat - śmieje się Krzysztof.
Akcja "Fame" rozgrywa się na Broadwayu, w Wyższej Szkole Sztuk Artystycznych. Jest to znana na całym świecie uczelnia. Wśród jej absolwentów są takie gwiazdy show-biznesu, jak Al Pacino czy Liza Minelli. Co czują młodzi ludzie tam studiujący, o czym marzą, czego się boją - o tym opowiada spektakl.
Premierę zaplanowano na 18 października. W kasie radomskiego teatru już można kupować bilety. Patronat prasowy nad spektaklem objęła "Gazeta Wyborcza".