Artykuły

"Dyzma", czyli falstart. Inauguracja sezonu w Teatrze Miejskim

"Dyzma" w reż. Jana Szurmieja w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Piotr Wyszomirski w Gazecie Świętojańskiej.

Musical "Dyzma" miał prapremierę w 2002 w chorzowskim Teatrze Rozrywki i od tej pory nikt po niego nie sięgał. I słusznie. Niestety, za dzieło Korcza i Młynarskiego wziął się Teatr Miejski w Gdyni i tutaj już słuszności nie było żadnej, ani oczywistej oczywistości.

Tak jak każdy kulturalny gdynianin, trzymam kciuki za gdyńskie sceny. Przy każdej premierze czy to w Muzycznym, czy to w Miejskim, szybciej bije mi teatralne serce w oczekiwaniu na nowe wzruszenia i dotyk sztuki. Wielkie nadzieje wiązałem też i wiążę ze zmianą na stanowisku dyrektora sceny przy Bema. To początek trzeciego sezonu Jacka Bunscha, więc czas już na ukazanie w pełnej krasie koncepcji artystycznej naszego i jego teatru dramatycznego. Spojrzałem jeszcze na plakat zapowiadający sztukę. No, no - jaka rzadka w Gdyni odwaga! Wyprzedaż narodowych symboli, tani armani przemielonych przez pop kulturę świętości: "Solidarność" na równi z króliczkiem z Playboya, Ying&Yang , Che i orzeł na krzyżu. Prowokujące, transgresyjne, mocne - wreszcie w Miejskim będzie rewolucja!

Wybierałem się więc na "Dyzmę" z wielkimi nadziejami i zachorowało mi się. Nie znalazłszy w ostatniej chwili zastępstwa, wydobyłem się z łóżka rozgorączkowany i opatulony, ale mimo spóźnienia zdążyłem na spektakl.

Musical "Dyzma" miał prapremierę w 2002 w chorzowskim Teatrze Rozrywki i od tej pory nikt po niego nie sięgał. I słusznie. Niestety, za dzieło Korcza i Młynarskiego wziął się Teatr Miejski w Gdyni i tutaj już słuszności nie było żadnej, ani oczywistej oczywistości.

Muzyka Włodzimierza Korcza jest ciężka jak kiepskie marsze orkiestry dętej po polskim grzybobraniu albo po zbyt dużej ilości bigosu. Aranżacyjnie całość po prostu anachroniczna, nijaka. Libretto przytacza wybrane fragmenty z opowieści, dobrze że wszyscy pamiętamy serial Jana Rybkowskiego, bo mogliśmy uzupełnić luki, czasami zbyt duże, mimo że przedstawienie trwało blisko 3 godziny. Zabrakło niestety wątku "Wielkiego 13-go". Tzw. chyba zalotne ściskanie pośladków niewystarczająco zastąpiło wątek erotyczny, a szkoda bo Elżbieta Mrozińska jako Lala Koniecpolski mogłaby mieć niemałe pole do popisu.

Publiczność premierowa jest specyficzna, więc i zachowywała się szczególnie: częste oklaski po piosenkach i scenach, żywe reakcje i peany w momentach niekoniecznie na to zasługujących to standard nie tylko gdyński.

Trudne pytania

Chudy i inni

Po co Andrzej Chudy [na zdjęciu]? Z całym szacunkiem dla tego aktora, który specjalizuje się w dubbingu ( niektóre role: Głos psa w "Psim sercu" lub bóbr Reily w "Sezonie na misia") nie musieliśmy szukać odtwórcy tytułowej roli w stolicy. Myślę, że i Piotr Michalski, i Grzegorz Wolf byliby zdecydowanie lepsi w tej roli. Są role, które zostały tak zdominowane przez konkretną interpretację, że wręcz nie można sobie wyobrazić, że można je zagrać lepiej. Do takich ról należy bez wątpienia kreacja Romana Wilhelmiego. Jego Dyzma to przedwojenny Anioł, kapitalnie wykorzystujący naturalny talent, przy którym nawet Tymochowicz, jego Klienci oraz Lechu wyglądają blado. Jak trudna jest to rola przekonał się np. Cezary Pazura, który "poległ" w "Nikosiu". Dyzma Wilhelmiego jest smakowity, pełny, wiarygodny - Dyzma Chudego do niczego nie przekonuje, a początkowy, ciamajdowato-czeplinowsko-dymszowaty image to zupełne nieporozumienie. Przy takim starcie postaci ciężko jest uwierzyć w aż taką metamorfozę, jaka następuje lub nie następuje w Dyzmie, bo w wersji Wilhelmiego można zaryzykować stwierdzenie, że w pewnym sensie Dyzma jest ciągle sobą - zmieniły się tylko dekoracje i osoby.

Dlaczego musical?

Mamy w Gdyni naprawdę świetną scenę muzyczną. Po remoncie dysponuje ona już nie tylko świetnym zespołem wokalno-tanecznym, ale także techniką na europejskim poziomie - rewelacyjna aparatura dźwiękowa, dzięki której selektywność jest idealna, cała maszyneria sceny - zresztą wszyscy wiedzą. I dlaczego Miejski, który w obszarze sceny muzycznej na każdym polu przegrywa z Muzycznym, odważa się na taki krok? Żeby pokazać, że aktorzy dramatyczni też potrafią śpiewać?

Nie chcę się pastwić, ale np. porównanie baletów obu scen jest okrutne, bo Miejski baletu po prostu nie ma. Musical bez ruchu scenicznego, dynamicznych i ciekawych choreograficznie kompozycji, to jak ciepła wódka z "meduzą" na śniadanie, nawiązując do żargonu warszawskiej Pragi. Wokalnie było już lepiej - nasi aktorzy śpiewają całkiem poprawnie, a na szczególne wyróżnienie zasługuje na pewno Beata Kowalska jako Mańka (gościnnie) oraz Dorota Lulka jako Śpiewak uliczny wg obsady, a tak naprawdę Prowadzący spektakl gdyński Joel Grey z "Kabaretu".

Dlaczego akurat "Dyzma" ?

Gdyby był jakiś pomysł na ten spektakl, to czemu nie. Jak się jest Twórcą, to i western można wystawić. Nasz "Dyzma" niestety nie ma pomysłu. Linearnie opowiada wszystkim znaną historię, która na szczęście potrafi się wybronić sama. Spektakl jest boleśnie przewidywalny, nie ma żadnej niespodzianki, ani odważnego pomysłu. Końcowy monolog Żorża Ponimirskiego (R. Kowal) brzmi bardzo blado w porównaniu ze skomplikowaniem rzeczywistości, która nas otacza. Coś, co mogło robić wrażenie ponad 70. lat temu, dziś wymaga już innych środków, tym bardziej, że Dołęga-Mostowicz to nie był Szekspir.

Oczywiście można to wszystko odebrać jako świadomą kreację, jako kpinę z konwencji, z przyzwyczajeń, z teatru, ale wtedy też i chyba z widzów. Ale mimo szczerej chęci znalezienia jakichś mocnych punktów lub karkołomnej choćby, ale pozytywnej interpretacji, i tak nic nie pasuje.

Patron teatru zobowiązuje. Czekamy na odważne, pod każdym, także myślowym względem, nowatorskie spektakle, które wyzwolą z naszych aktorów Artystów, którzy nie muszą schlebiać każdej, nawet najmniej wyrobionej publiczności. Zasługujemy na to, by być traktowani poważnie i mamy cichą nadzieję, że i aktorzy chcieliby zmierzyć się ze współczesną, odważną dramaturgią, z jaką mają przyjemność spotykać się widzowie w wielu miastach tego dziwnego kraju.

Chciałbym zobaczyć wreszcie i chociaż raz w Miejskim spektakl, który wyciska wszystko, co najlepsze z Siastacza, Kowala, Michalskiego czy Wolfa. Mam nadzieję, że i oni nie zadowalają się farsami, komedyjkami, cienkimi aluzjami i tandetnymi inscenizacjami. Że są artystami, że są gotowi na Przekroczenie. I nie chodzi już o poświęcenie, jakie było udziałem aktorów Grotowskiego, wystarczy zapał, siła, prawda, jakie są dziś na scenach w Wałbrzychu czy Legnicy, gdzie np. premiery sztuk Wojcieszka są wydarzeniem ogólnopolskim i żyje nim całe kulturalne miasto. Gdynia, z pewnymi, ale małymi wyjątkami, jest kulturalną prowincją, a właśnie dziś na prowincji dzieją się niezwykle ciekawe rzeczy w teatrze. To, że Miejski jest teatrem lekturowym, nie jest jeszcze żadnym wytłumaczeniem - można mieć różne lektury, co pamiętamy z działalności Giertycha w MEN. Ostatnia lektura gdyńska zdecydowanie nie powinna być obowiązkową.

Oczywiście były i sympatyczne fragmenty. Świetny Kunik-Kunicki Dariusza Siastacza, bardzo dobry Wareda (troszkę może zbyt Pietraszakowaty) Piotra Michalskiego, Krzepicki Grzegorza Wolfa i wspomniane już nasze gwiazdy: Mrozińska i Lulka oraz elegancją przypominająca niezapomnianą Grażynę Barszczewską Beata Buczek-Żarnecka, jako Nina. Oczywiście najsmaczniejszą postacią w całym spektaklu jest Żorż Ponimirski. W Gdyni do niezapomnianej kreacji Wojciecha Pokory próbował zbliżyć się Rafał Kowal. Brawa za ciężką pracę więc się należały.

Osobnym, niezwykle miłym momentem, był jubileusz 50-lecia pracy twórczej Eugeniusza Kujawskiego. Mamy nadzieję, że uda nam się tego wybitnego aktora namówić na wywiad - rzekę dla Was. 35-lecie pracy twórczej obchodził też Sławomir Lewandowski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji