Artykuły

Samotność pelikana

"Łucja szalona" w reż. Magdaleny Piekorz w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Magda Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

Są ludzie, którzy nerwy mają na wierzchu, a świat boli ich bardziej niż przeciętnego człowieka. Przez skórę zamiast błękitnych żyłek przebijają im igiełki wrażliwości, dzięki którym czują więcej, fantazjują więcej, przeżywają więcej.

Czasami te igiełki nakłuwają skórę i sprawiają, że ta bolesna wrażliwość wylewa się na zewnątrz i zmienia w sztukę. Kiedy jednak te igiełki są ciągle tępe, bo Bóg zapomniał naostrzyć je talentem, owa wrażliwość zostaje wewnątrz, zmieniając się w pulsujące w głowie szaleństwo. Dotknięta nim istota staje się delikatna jak pelikan z podciętymi skrzydłami, którego tak prosto zranić.

Takim pelikanem jest Łucja, córka słynnego pisarza Jamesa Joyce'a, o której Don Nigro napisał świetną sztukę. Wystawiła ją na Scenie Miniatura Teatru im. J. Słowackiego z niezwykłą delikatnością, ale też poczuciem humoru, Magdalena Piekorz. I by ją z przyjemnością obejrzeć, nie trzeba było być wielbicielem Joyce'a ani Becketta, bo "Łucja szalona" to spektakl dla wszystkich, którzy chcą spędzić w teatrze przyjemny i na dodatek niegłupi wieczór.

Już scenografia wprowadza nas w literacki klimat. Białe ściany, podłogi, domowe sprzęty ozdobione zostały przez Marcela Sławińskiego fragmentami zdań wyjętych z rękopisów Joyce'a. Kartki z notatkami zwisają z zawieszonego nad sceną konaru drzewa, jak ulotne myśli, które chciały odfrunąć, ale zaczepiły się o gałęzie. Tak przesiąknięte literaturą może być tylko mieszkanie wielkiego pisarza. Grający go Krzysztof Kolberger zachowuje się jak zdziecinniały łowca motyli. Tylko, że on nie łapie w siatkę fruwających istot, a równie ulotne i delikatne słowa. W jasnym płaszczu, nieodłącznym kapeluszu, wpatruje się słabnącym wzrokiem w notesik, mamrocząc cały czas do siebie albo zasiadając na wysokim krzesełku, by w nalewanym z pieczołowitością naparstku alkoholu szukać ukojenia od cisnących się do głowy fraz.

Czasami pojawiają się wśród nich ciepłe, ojcowskie myśli o Łucji, rozbrykanej, nieprzeciętnie inteligentnej dziewczynie. Dziewczynie, która po ojcu odziedziczyła niebywałą wrażliwość, nie popartą jednak talentem. Świetna Barbara Kurzaj gra tu rozchwianą emocjonalnie, zwariowaną młodą kobietę, do której od początku czujemy sympatię. Urzekająca jest jej prostolinijność w wyznawaniu uczuć sekretarzowi ojca, Samuelowi Beckettowi (w tej roli fantastycznie pochmurny Krzysztof Zawadzki). Odrzucona przez równie nieprzystosowanego do świata pisarza, Łucja powoli zaczyna popadać w szaleństwo, nad którym nie jest w stanie zapanować nie tylko nieobecny duchem ojciec, ale i nieskomplikowana duchowo matka (Anna Tomaszewska). Szaleństwo jest wynikiem nie tylko zawiedzionej miłości, ale też potwornej samotności, która nęka wszystkich bohaterów.

Tylko, że Łucja to taki wrażliwy pelikan, który w przeciwieństwie do Joyce'a i Becketta nie może wzbić się do lotu. Oni mają swoją twórczość, która ich męczy i każe szukać ukojenia w whisky, ale też daje chwile wytchnienia, kiedy w końcu otworzą się igiełki wrażliwości i pozwolą im przelać ból świata na papier. Łucji igiełki są stępione. Jej szaleństwo kłębi się wewnątrz. Dlatego, kiedy Barbara Kurzaj mówi finałowy monolog, jest mi jej naprawdę żal.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji