Artykuły

Co robi minister, gdy nie ma go w pracy?

Mimo utrzymanego intensywnego tempa przedstawienia, od samego początku aktorzy gubią jednolity rytm. Zanika przez to napięcie, spektakl się rozpada, kuleje akcja - o "Oknie na parlament" w reż. Pawła Pitery w Teatrze Bagatela w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Farsa ma kilka zasad, których nie można zakwestionować, gdy chce się przygotować dobre przedstawienie. Niezbędne są przede wszystkim wyraziste, mocno zarysowane postaci, na których opiera się cała reszta. Charakterystycznymi cechami farsy są też pomyłki, przebieranki i brawurowe kłamstwa, wzajemnie się napędzające i konstruujące akcję; wszystkie te wydarzenia powinny mieć szybkie tempo i rytm. Każdy z tych elementów znalazł się w najnowszej produkcji krakowskiej Bagateli. Wszystko jest - ale śmiechu nie ma zbyt wiele. Powstało przedstawienie średnie, nierówne, bez polotu. Jak to się stało?

Ray Cooney, główny dostarczyciel fars na polskie sceny, w "Oknie na parlament" postanowił zadrwić z polityków. Krystalicznie czysty mąż stanu, Richard Willey (Wojciech Leonowicz) zamiast debatować na ważnym posiedzeniu rządowym, woli spędzić czas z sekretarką pracującą dla opozycji, młodą Jane Worthington (Paulina Napora). Ich schadzka komplikuje się jednak mocno, do czego znacząco przyczynia się znalezione w tytułowym oknie ludzkie ciało! Do tego całą sytuację gmatwa i zagęszcza nadgorliwy kelner (Piotr Różański), nachalny kierownik hotelu (Marcel Wiercichowski), mąż Jane, Ronnie (Michał Kościuk), oraz nieporadny asystent Willeya, George Pigden (Przemysław Redkowski). A w perspektywie są kolejne kobiety, nadciągające - najwyraźniej - na zgubę rodu męskiego.

Działania sceniczne toczą się wartko. Od samego początku spektaklu poznajemy obłudną praktykę okłamywania żony przez ministra Willey'a - a potem wszystkie wydarzenia zaczynają nawzajem się napędzać. Kolejne pojawiające się osoby wymuszają na polityku nowe kłamstwa (czy, jak on sam pewnie wolałby je nazwać - konstrukcje intelektualne).

Typowe dla farsy rozplanowanie przestrzeni (czworo drzwi w ścianach jednego pokoju i kilka przestrzeni niewidocznych ze sceny) tu uległo przekształceniu. Drzwi jako takich widzimy na scenie zaledwie dwoje. Oprócz nich ważną rolę pełni też okno, przez które można wyjść na łączący sąsiednie apartamenty balkon - i niezwykle pojemna szafa. Nieszczęsne okno, samoczynnie się zamyka w najmniej sprzyjających momentach, w szafie zaś zamiast ubrań znajduje się zazwyczaj jakaś postać (a w porywach i trzy), co sprawia, że korowód postaci przemierza scenę bardzo dynamicznie. Bohaterowie mijają się, wpadają na siebie, uciekają przed sobą i chowają się, wykorzystując wszystkie możliwości, jakie daje im hotel naprzeciwko parlamentu.

Postaci spektaklu, wypracowane pod wprawnym okiem reżysera, Pawła Pitery, mieszczą się w farsowym "złotym środku". Aktorzy oparli się pokusie nadmiernego psychologizowania - ale obyło się również bez pobieżnego szkicowania. Zawieszone między tymi dwiema skrajnościami, postaci farsy są sprawnie pomyślanymi i poprowadzonymi indywiduami. Najciekawsza jest propozycja Przemysława Redkowskiego. Asystent-fajtłapa w jego wykonaniu, w ciele którego, nieoczekiwanie dla niego samego, budzi się demon seksu, jest postacią uroczo absurdalną, a jego przemiana budzi nieodparty śmiech. Przekonujący, choć niedopracowany, jest również Ronnie Michała Kościuka: to płaczliwy i sfrustrowany seksualnie, mocny w gębie - ale niechętnie biorący się do czynu szemrany typek. Pozostali aktorzy, choć pracujący na podobnym, wyrównanym poziomie, nie potrafią dać swoim postaciom iskry, która pomogłaby im zapisać się w pamięci widzów. Nie pomagają erotyczne wygibasy czy szarże na wózku inwalidzkim - postaci wciąż szeleszczą papierem.

Mimo utrzymanego intensywnego tempa przedstawienia, od samego początku aktorzy gubią jednolity rytm. Zanika przez to napięcie, spektakl się rozpada, kuleje akcja. Szczególnie mocno odczuć to można przez większą część pierwszego aktu. Przedstawienie jakby nie mogło się rozpocząć, poddawało się wewnętrznemu bezwładowi. Pierwsze pół godziny spektaklu farsę jedynie przypomina. Gdy aktorzy się rozpędzają i akcja nabiera rumieńców - widać wyraźną różnicę w napięciu wewnątrz świata przedstawionego, pojawia się nowa jakość.

Nie tylko jednak w nierównym tempie tkwi problem przeciętności tego widowiska. Myślę, że zawinił sam tekst. Rzetelna praca reżysera, wysiłek aktorów - niektórych bardzo doświadczonych w tego typu repertuarze - i profesjonalne przygotowanie całego spektaklu nie przekładają się na ostateczny efekt głównie z tego powodu, że nie znajdują należytego oparcia w tekście. "Okno na parlament" najzwyczajniej nie jest najlepszym osiągnięciem Cooneya. A że farsa nie znosi najmniejszych ingerencji w tekst - niewiele można z takim tekstem zrobić, ponad wierne zainscenizowanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji