Artykuły

Żadnej roli sie nie boję

- To wielka aktorka, a jeśli ktoś o tym nie wie, to tylko dlatego, że gra role komediowe, które u nas zwykło się cenić niżej - powiedział kiedyś Adam Hanuszkiewicz o IRENIE KWIATKOWSKIEJ. - Kocham ją i jestem szczęśliwy, że chodzi po scenie, rozsiewając wieczną młodość i wdzięk. Oby nam tak chodziła jeszcze, wprawiając nas w cielęcy zachwyt.

Żadnej pracy się nie boi: przyniesie mleko, uszczelni okna, pójdzie z nami do teatru i wyjaśni, dlaczego nie można mrozić koniaku. I w każdej roli jest autentyczna. Irena Kwiatkowska, jedna z najstarszych aktorek czynnych zawodowo, skończyła 95 lat.

Choć przylgnął do niej epitet "kobieta pracująca", sama uważa się za leniucha i uwielbia "popróżniaczyć" w domowych pieleszach. - Z Irenki jak zwykle bije skromność - mówi Jan Kobuszewski, jej sceniczny partner, a prywatnie przyjaciel i wielbiciel. - Jeśliby zajrzeć do jej grafiku jeszcze kilka lat temu, nie byłoby gdzie kropki wstawić: rano Msza św., przed południem próba w teatrze, po południu radio, po nim telewizja, wykłady w szkole aktorskiej, wieczorem spektakl, a w nocy nauka nowej roli.

Irena Kwiatkowska bawi kolejne pokolenia. Nasze babki rozśmieszała do łez jako Hermenegilda Kociubińska; mamy chichotały, słuchając głosu wdowy Eufemii w "Teatrzyku Eterek"; nas wychowały "Kolorowe listy", "Plastusiowy pamiętnik" i "Ptasie radio".

AKTORSTWO BEZ SZWÓW

- Kiedy Kwiatkowska czytała w radiu, ulice miast pustoszały - wspominają ci, którzy wychowali się na "Teatrzyku Eterek" czy "Kolorowych listach". O tym, że zostanie aktorką, wiedziała już w dzieciństwie, choć jej przygoda zaczęła się od rozczarowania. Długo nie mogła zapomnieć przedszkolance, że do roli aniołka w jasełkach wybrała nie ją, ale koleżankę - "śliczną, z loczkami jak laleczka". Irence przypadła rola... diabełka. Z rozgoryczenia nie spała i płakała całą noc!

Nie lepiej było w gimnazjum żeńskim im. Hoffmanowej, gdzie podczas czytania lektur z podziałem na głosy przypadały jej zawsze role Zagłoby, Papkina, Puka. Jednak aplauz, jaki swą interpretacją budziła wśród koleżanek, upewnił ją w decyzji o zawodzie aktorki. Było to w czasach, kiedy nie cieszył się on szczególnym szacunkiem, gdy więc oznajmiła księdzu o swoim wyborze, załamał ręce. Chcąc go uspokoić, przytoczyła dykteryjkę o kuglarzu, który swoje sztuczki wykonywał ku czci Matki Bożej. Z czasem sama się przekonała, że Bogu ofiarować można naprawdę wszystko i tak też uczyniła ze swoim aktorstwem. Nie zrażały jej komentarze: prof. Zelwerowicza na egzaminie wstępnym: "No, warunki słabe" czy milicjanta, który na jej tłumaczenie, że źle zaparkowała samochód, bo spieszyła się do pracy, mruknął: "Więc to, co pani robi, nazywa pani pracą!"

- To ona nauczyła mnie uczciwości w zawodzie, traktowania go poważnie, na sto procent - przyznaje Kobuszewski. - Chyba nikt lepiej nie wie, jak ciężko pracuje się nad jedną piosenką, choć po tym, co Irena prezentuje na scenie, wydaje się, jakby robiła to od niechcenia - dodaje. Sama Kwiatkowska hołduje zasadzie, że widz nie ma prawa dostrzec wysiłku włożonego w repertuar. - Nie może widzieć szwów, ale zgrabnie skrojoną suknię - zwykła mawiać. Przyznaje, że służy Muzie nieco frywolnej, wesołej, pełnej humoru, ale nad tym, by na widowni wywołać śmiech, pracuje solidnie, bo nie chce, aby był to śmiech łatwy.

Teresa Lipowska wielokrotnie próbowała podpatrzeć, na czym polega nadzwyczajność gry Ireny Kwiatkowskiej, ale doszła do wniosku, że jej styl jest niepowtarzalny. - Tajemnicą powołania aktorskiego jest pokora - powtarza od lat sama jubilatka, odwołując się do metafory o rolniku, który musi patrzeć przed siebie, a nie za siebie. - Sukcesy zobowiązują - dopowiada.

ŻONA WACIA

Choć niełatwo się z tym zgodzić, Kwiatkowska twierdzi, że nie potrafi rozśmieszać: nie umie opowiadać dykteryjek, żartować, nie jest duszą towarzystwa. U znajomych na wstępie oświadcza, że wychodzi po pierwszej prośbie o powiedzenie "czegoś śmiesznego". A na scenie błyszczy - kiedy w Nowym Jorku występowała przed publicznością polonijną z "Żoną Wadą" Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, oklaskiwano Kwiatkowska już za samo pojawienie się na scenie. Swój styl zawdzięcza właśnie tekstom Gałczyńskiego, a z kolei liryki Jeremiego Przybory odkryły nieznane dotąd nawet jej samej możliwości aktorskie. Przyznaje, że gdyby nie tandem Przybora - Wasowski, nigdy nie odważyła by się śpiewać, bo w dzieciństwie mama na jej śpiewy zawsze fukała: "Paskudzisz!"

Dyplom Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej uczynił z niej aktorkę dramatyczną o emploi komediowo-charakterystycznym. Początkowo grywała w teatrach dramatycznych, czasem nawet role tragiczne, ale potem oddała się wyłącznie kabaretowi literackiemu, rewii i estradzie. Została mistrzynią parodystycznej miniatury. Specjalnie dla niej Gałczyński stworzył postać Hermenegildy Kociubińskiej w "Teatrzyku Zielona Gęś", a swoje teksty zmieniał według jej sugestii.

I BÓG STWORZYŁ KWIATKOWSKĄ

Trudno uwierzyć, że ta drobna starsza pani w domowym zaciszu i wulkan spontaniczności na scenie to ta sama osoba. Po tym, co na tej scenie wyczynia, trudno też pewnie się domyślić, że nie miała łatwego życia. Z dzieciństwa zapamiętała sceny z tatą bibliofilem i mamą, która miała na głowie dom i trójkę dzieci: - Biały kruk, biały kruk! - ekscytował się ojciec. - Dzieci nie mają butów na zimę! - rugała go matka. Choć wychowywana w trudnych warunkach materialnych, Irena odebrała staranne wykształcenie, a w czasie okupacji była i kelnerką, i kosmetyczką, i aktorką, i sanitariuszką.

Serio potraktowała wojenny apel "Twierdzą nam będzie każdy próg". Młoda, pochłonięta ideałami, odpowiedzialnie wykonywała powierzone jej zadania. W powstaniu z Bednarskiej doszła na Żurawią, by wstąpić do Czerwonego Krzyża jako sanitariuszka. Wraz z ekipą estradową Leona Schillera występowała w szpitalach, a zmęczona powstańczymi obowiązkami zasypiała, mówiąc: "Muszę się położyć, reszta w rękach Pana Boga". Udało jej się uniknąć obozu przejściowego w Pruszkowie, bo w drodze zeskoczyła z szosy na pole i ubłagała jedną z pracujących kobiet o motykę. Potem wyjechała do Krakowa, ale tam "wpadła" przez warszawskie dokumenty. Już załadowano ją w pociąg do Oświęcimia, już jechała, po czym po dwugodzinnym postoju na bocznicy powieziono ją do Makowa Podhalańskiego.

Męża poznała jeszcze przed wojną - w Polskim Radiu, gdzie Bolesław Kielski był spikerem. Skończył prawo i miał po ojcu przejąć kancelarię, ale wojna pokrzyżowała te plany. - Byli razem 45 lat - mówi Katarzyna Łaniewska, która Ireną Kwiatkowska opiekuje się czasem w Domu Aktora w Skolimowie. - Zwiedzili razem niemal cały świat. Najpierw on ją wszędzie woził, żeby zdążyła na wszystkie próby i spektakle, a kiedy dotknęła go choroba, role się odwróciły. Sparaliżowanym mężem pani Irena opiekowała się najczulej, jak potrafiła. Ponieważ nie mieli dzieci, byli dla siebie wszystkim. Pan Bolesław zmarł kilkanaście lat temu. Od tego czasu pani Irena każdy dzień zaczyna od Mszy św. Stara się przy mężu być blisko - duchowo, poprzez modlitwę.

- Jest pełna humoru i pogody ducha - mówi Jan Kobuszewski. - Działa według dewizy, że wszystko można polubić: jak jest mgła, to zdrowo dla serca i cery; jak sucho i pali słońce - idealna pogoda dla kości. Nawet potwornie zmęczona zwykła mawiać, że jeśli kocha się to, co się robi, daje to człowiekowi siłę. O pracy zawsze mówi: to moje hobby.

- To wielka aktorka, a jeśli ktoś o tym nie wie, to tylko dlatego, że gra role komediowe, które u nas zwykło się cenić niżej - powiedział kiedyś Adam Hanuszkiewicz. - Kocham ją i jestem szczęśliwy, że chodzi po scenie, rozsiewając wieczną młodość i wdzięk. Oby nam tak chodziła jeszcze, wprawiając nas w cielęcy zachwyt. Czyż nie po to Bóg stworzył Irenę Kwiatkowska?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji