Artykuły

Dwa razy o przemocy

"Motortown" w reż. Grażyny Kani z Teatru Polskiego w Bydgoszczy i "Terrordrom - Breslau" w reż. Wiktora Rubina z Teatru Polskiego we Wrocławiu na Festiwalu Prapremier. Pisze Michalina Łubecka w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Wojna, terror, agresja - o tym były pierwsze dwa spektakle. "Motortown" - bydgoska historia żołnierza powracającego z Iraku z pewnością będzie liczyć się na konkursie.

Festiwal Prapremier oficjalnie rozpoczął się w sobotę (29 września) w Teatrze Polskim. "Motortown" - polska prapremiera sztuki Simona Stephensa pokazana została już trzykrotnie (dwa razy na FP i raz w piątek, przed festiwalem), za każdym razem przy entuzjastycznych reakcjach publiczności. Udana była także druga sobotnia prezentacja - spektakl "Terrordrom Breslau" [na zdjęciu] Teatru Polskiego z Wrocławia.

Tragiczny powrót do domu

Postawny młody mężczyzna i skulony chłopak. Dwaj bracia Danny i Lee. Jeden schludnie ubrany, patrzy pewnie przed siebie. Drugi w wyciągniętej piżamie i dziurawym swetrze, z wahaniem zerka przez grube szkła zbyt dużych okularów. Nie widzieli się od kilku lat. Danny spędził ten czas na wojnie w Iraku, jego niepełnosprawny brat - w rodzinnym Londynie. Jak się okazuje, to nie Lee jest jednak bardziej pokaleczony. Danny'emu trudno jest znaleźć się w świecie, który kiedyś tak dobrze znał. Przepaści między nim - powracającym z wojnym żołnierzem, a pozostałymi, nic nie jest w stanie zatrzeć. Marley, o której dotyku marzył co noc, nie chce go znać. Zaufał jej i powierzał wszystkie lęki. Dziewczyna jednak zupełnie go nie rozumie. Listy Danny'ego tylko ją przerażały. Kolega Tom, choć jest w tym samym wieku, różni się prawie wszystkim. Danny, gdy zamyka oczy, widzi krew i rannych, Tom - kolejne imprezy i panienki.

Nic nie jest też w stanie wypełnić pustki Danny'ego. Chłopak chciałby wyznać komuś co naprawdę przeżył podczas pobytu w Basrze. Tymczasem powtarza tylko jak mantrę: "świetnie, świetnie jest wrócić do domu". Co najgorsze - wszyscy mu wierzą, bo w ich świecie bohaterscy żołnierze na misjach dzielnie zabijają czas - oglądając Eurosport, rozdając cywilom batony i opowiadając przed kamerami telewizyjnymi jak są odważni.

"Motortown" w reżyserii Grażyny Kani to sztuka o trudnym powrocie i potrzebie zrozumienia. To ten spektakl przygotowany przez Teatr Polski reprezentuje Bydgoszcz na konkursie Festiwalu Prapremier. Z pewnością zdobędzie uznanie jury. W Marku Tyndzie łatwo odnaleźć Danny'ego. Przekonująco gra żołnierza, którym sam mógłby być. Autystyczny Lee grany przez Artura Krajewskiego śmieszy i przeraża jednocześnie. Widownia z zapałem śledzi, jak nerwowo drapie się, a wyciągając sweter bez zająknięcia rzuca faktami geograficznymi. Świetny jest epizod Jakuba Ulewicza, który gra Toma - przeciętnego chłopaka, dla którego liczy się ilość utworów na ipodzie i krwawe filmy akcji. Prawdziwą perełką są dwa duety: Paul (Michał Marek Ubysz) i Jade (Marta Ścisłowicz) oraz Justin (Jerzy Pożarowski) i Helen (Beata Bandurska). Ostatni wcielili się w postaci wyzwolonych małżonków. Nasłuchali się o homoseksualnych ekscesach w wojskowych obozach i spotkanego przypadkiem Danny'ego, zapraszają do trójkąta. Są śliscy i groteskowi. Odśpiewane przez nich słowa piosenki "Dziwny jest ten świat" Niemena stają się ironicznym komentarzem ich samych.

Danny początkowo przynosi nadzieję, wzbudzając sympatię i zrozumienie widzów. Oglądająca go publiczność staje jak on - przeciwko pustym antywojennym agitacjom na pokaz. Rozumie rozdźwięk pomiędzy bohaterskim Jamesem Bondem i żołnierzem przemierzającym pustynię z karabinem w ręce.

Ostatecznie jednak Danny pozostawia nas samym sobie. Wyrzuca z siebie tłumioną agresję. Zabitą na plaży Jade fotografuje telefonem komórkowym. Staje się jak reszta społeczeństwa, które przeraziło go po powrocie do domu. Gdy nie znajduje zrozumienia, zamyka się, a my odchodzimy poruszeni. Ale i trochę spokojni, że nie dowiedzieliśmy się za wiele, że senne koszmary, które dręczą walczących, pewnie nas ominą.

Zamknięci w getcie

"Terrordrom Breslau" Teatru Polskiego z Wrocławia przenosi publiczność do wrocławskiego getta, w którym każdy żyje według własnego kodeksu moralnego. Nie liczą się żadne zasady, trzeba przetrwać za wszelką cenę. - Pokazujemy przerysowany świat - tłumaczy reżyser Wiktor Rubin. - Ale możliwe, że już niedługo stanie się on dla nas bardzo realny.

Na razie staje się realny dla publiczności. Widzowie w operze zamknięci zostają w przestrzeni otoczonej drewnianym murem. Nie są sami, jacyś ludzie mówią coś o tajemniczym "V". Recytują jego hasła: o wrażliwej próżni, pęknięciach o sile bomby atomowej, o potrzebie spokoju i nadziei na nowoczesne miasto.

Dla widzów to niezrozumiałe slogany. Gdy na głowy spadają im ulotki, razem z aktorami rozglądają się zaintrygowani. Chcieliby uwierzyć w te pseudorewolucyjne manifesty. Czym one w rzeczywistości są? Kolejną złudą w życiu, marnym gadżetem, który wypada skonsumować?

Nim dowiedzą się tego, poznają bohaterów, z którymi zamknięto ich w klaustrofobicznym getcie. Przejrzą się w nich jak w lustrze. Brutalnie dosłowni aktorzy nie pozwalają od tego uciec. Pokazują urywane obrazki papierowych postaci bez wyrazu. Są kolorowe - jak teledyski, żałosne - jak goście talk show opowiadający za pieniądze o życiowych dramatach i pożądane - jak bohaterowie monotonnych telenowel. Też przerysowane - chcą zjednać sobie publiczność uśmiechem, mrugnięciem oka, zmanipulować - wyuczoną mową ciała.

Na tym spektaklu czujemy się jak przed ekranem telewizora. Nie ma tu miłości - jest rywalizacja i seks bez uczuć. Przemoc zaczyna dotyczyć i nas - bohaterowie mierzą w nas bronią, namawiają do reakcji. Wkraczają w intymną strefę, bez pytania czyniąc z nas bohaterów razem odgrywanej sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji