Artykuły

Między frakiem a kontuszem

"Hrabina" w reż. Kazimierza Kowalskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Renata Sas w Expressie Ilustrowanym.

Pałacowy blichtr, malownicza wieś, wytworna dama i panienka ze dworu, kontusze i fraki - różne światy i mody spotykają się w błahym libretcie opery Moniuszki "Hrabina".

To wszystko prowokuje do przedstawienia zbioru tradycyjnie pokolorowanych obrazków i oprawieniu ich znacznie ciekawszą od przebiegu zdarzeń muzyką, wiążącą polską tradycję z francuskim stylem operowym oraz włoską koloraturą. Narodowym dziełem kolejne sezony postanowił zaczynać Teatr Wielki.

Prapremiera "Hrabiny" (rok 1860) tuż przed powstaniem styczniowym miała swoją patriotyczną siłę rażenia. Arystokracja goniąca za francuskimi nowinkami, żyjąca od balu do balu, przeciwstawiona została szlacheckiej duszy, której bliskie jest to, co polskie.

Młoda, owdowiała hrabina chce olśnić gości balową suknią, ale zakochany w niej szlachcic Kazimierz niechcący przydepnie brzeg kreacji i zniszczy ją. Popadnie w niełaskę, a gdy po jakimś czasie dama spróbuje odzyskać jego uczucie, okaże się, że jego serce należy już do zakochanej w nim, skromnej szlachcianki Broni, której bliżej do zasad dziadunia Chorążego niż życia stołecznej socjety.

Reżyser Kazimierz Kowalski okroił przegadane libretto zachowując to, co służy muzyce. Nie stara się budować dramaturgii, a tylko podkreśla sytuacje pozwalające popisać się solistom.

O Hrabinie Anny Cymmerman Miszkówna powiedziłaby, że "rasa idzie przed nią i za nią". Najważniejsza z jej arii, ta o sukni (,Suknio, coś mnie tak ubrała"), a zwłaszcza finałowa, wyznanie kobiety, która przegrała sercową rozgrywkę (,Zbudzić się z ułudnych snów") robią wrażenie i zaświadczają o jakości talentu artystki. Brawurowo, z lekkością i poczuciem humoru najeżoną koloraturami arię Ewy, przyjaciółki hrabiny, która popisuje się przed gośćmi, zaprezentowała Joanna Woś. Sam urok i piękny głos to Bronia Agnieszki Makówki.

W świetnej formie wokalnej jest Krzysztof Marciniak - Kazimierz. Do roli szlachciury Chorążego trudno o lepszego kandydata niż Tomasz Fitas. Z powodzeniem między salonem i zaściankiem balansuje Podczaszyc - Andrzej Niemierowicz. Z obowiązków bawidamka Dzidziego z wdziękiem wywiązuje się Borys Ławreniw, wypełniając przy tym godnie zadania wokalne. Solistom wtóruje chór przygotowany przez Marka Jaszczaka.

Brawo tancerze i autor efektownej, bogatej w choreograficznym rysunku, scenki baletowej niezapomniany Roman Komassa, który po latach w nowej roli (został pedagogiem baletu) wrócił do macierzystego teatru.

Orkiestra pod batutą Kazimierza Wiencka wszelkie smaki moniuszkowskiej kompozycji celnie podkreśliła w uwerturze. Potem muzyce czasem brakowało tempa.

Na wyrazisty kolor oraz wyobrażenia o XIX-wiecznym salonie i dworze postawiła autorka scenografii Wanda Zalasa. To, co zaproponowała (jak sądzę wykorzystując sporo z mazynowych zasobów teatru) pasuje do scenicznego obrazka, ale nie zawsze ma styl i wdzięk (zwłaszcza stroje chóru).

Kto spodziewa się po "Hrabinie" inscenizatorskich atrakcji, będzie rozczarowany. To niemal archiwalny powrót do korzeni narodowej literatury operowej. Czy warto było podjąć takie wyzwanie, zdecyduje publiczność. "Hrabiny" nie ma obecnie na żadnej z polskich scen. W niedzielę (godz. 18) Premiera z Expressem.

P.S. W sobotę na widowni odliczyła się cała czołówka z list wyborczych. W kuluarach polityczne przymiarki dominowały nad rozmowami o narodowej sztuce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji