Artykuły

Gdzie się kończy intymność

- Myślę, że jest to i czarna komedia, i psychodrama, ale też i komedia. Autor w taki sposób zbudował tę sztukę, że ta pierwsza warstwa jest bardzo lekka, ale kiedy się ją trochę poskrobie, a można też skrobać już po przedstawieniu, to znajdzie się tam wiele poważnych myśli - mówi PIOTR ŁAZARKIEWICZ, reżyser "Metody" w Teatrze Komedia w Warszawie.

Cztery osoby walczą o wysokie stanowisko w firmie. Zamknięte w jednym pomieszczeniu są poddawane serii testów określanych jako metoda Gronholma. Testy mające wyłonić najlepszego kandydata przeradzają się w okrutną rozgrywkę, w której wszystkie chwyty są dozwolone...

W Teatrze Komedia w piątek (28 września) odbędzie się premiera spektaklu "Metoda". Sztukę Jordiego Galcerana reżyseruje Piotr Łazarkiewicz. Występują: Maria Seweryn, Tomasz Karolak, Rafał Mohr i Łukasz Simlat.

Rozmowa z reżyserem Piotrem Łazarkiewiczem

Dorota Wyżyńska: Świat wielkich korporacji, wyścig szczurów, manipulacje, jakim się dobrowolnie poddajemy... Te tematy poruszane były w wielu sztukach i filmach. Co zaciekawiło cię w "Metodzie"?

Piotr Łazarkiewicz: Gra, którą prowadzą bohaterowie. "Metoda" opowiada o castingu na wysokie stanowisko w wielkiej korporacji. Kandydaci przychodzą na spotkanie i już po chwili dowiadują się, że wśród nich jest osoba podstawiona przez firmę. A ich pierwsze zadanie to ją rozpoznać. Tak zaczyna się ta psychodrama.

Psychodrama, która z powodzeniem mogłaby się rozegrać np. w jednej z firm w Warszawie...

- Bo "Metoda" w gruncie rzeczy jest bardzo realistyczna. Przecież wiele korporacji, aby zbadać przydatność ludzi do pracy, przekonać się, czy są lojalni wobec firmy, posługuje się podobnymi metodami: podgląda pracowników, podsłuchuje, sprawdza billingi itd.

Do agencji reklamowych, wielkich redakcji zgłaszają się ludzie po studiach, inteligentni, błyskotliwi, którzy bezbłędnie posługują się różnymi konwencjami i cytatami z filmów Tarantino. Tym trudniej jest korporacjom dotrzeć do tego, co tak naprawdę jest w środku człowieka: przekonać się, czy ma zdolności przywódcze, czy nie cofnie się w momencie, kiedy trzeba będzie kogoś zwolnić, czy okaże się twardy, gdy będzie musiał zachować się bezwzględnie wobec pracownika, z którym być może łączą go emocjonalne więzi. Żeby się tego wszystkiego dowiedzieć, nie wystarczy krótka rozmowa i CV. Właśnie dlatego szefowie firm decydują się na taki bigbrotherowski, półpornograficzny psychologicznie sposób badania człowieka.

Kilka lat temu, kiedy "Big Brother" wchodził na ekrany jednej ze stacji telewizyjnych w Polsce, byliśmy wstrząśnięci, zniesmaczeni. Protestowaliśmy. Ale szybko się do tego jakoś przyzwyczailiśmy. Pojawiły się nowe reality show, które proponowały jeszcze bardziej wyrafinowane i bezwzględne metody zaglądania do wnętrza człowieka. Dziś nic nas nie dziwi. Oglądamy program, w którym trzeba przejść przez najbardziej dziwaczne testy, np. zjeść 5 kg dżdżownic. I uczestnicy robią to. Dlaczego? Bo chcą wygrać.

Dwadzieścia kilka lat temu, kiedy studiowałem w Katowicach, rozmawialiśmy na zajęciach z Krzysztofem Kieślowskim o tym, że reżyser filmu dokumentalnego musi mieć w sobie pewien hamulec, aby wiedział, kiedy trzeba wyłączyć kamerę.

Gdzie kończy się intymność, a zaczyna pornografia. Ta prawdziwa, niekoniecznie dotycząca nagości i seksu. Kiedy wkraczanie na intymny obszar człowieka staje się nadużyciem. Dziś, kiedy telewizja podaje informacje, że z 10. piętra wypadło dziecko, reporter pokazuje nam płaczącą matkę, a potem pyta ją: "Jak się pani czuje?". I nikogo to nie dziwi.

Bohaterowie "Metody" szybko orientują się, że są poddawani pewnemu niezdrowemu eksperymentowi, a jednak tkwią w tym. Dlaczego? Dlaczego godzimy się na takie traktowanie?

- Chcą zdobyć to stanowisko. Wiedzą, że inaczej wypadną z gry. Wiedzą, że wykształcenie i ciekawe CV to w dzisiejszym świecie za mało. I dlatego godzą się na to, aby firma sprawdziła ich w sposób bezwzględny. Tak samo jak ktoś, kto decyduje się na udział w programie typu "Big Brother", nie dziwi się potem, że w łazience jest kamera.

Ale to nie są uczestnicy programu "Big Brother", tylko inteligentni, błyskotliwi ludzie ubiegający się o ważne stanowisko w firmie.

- Nie widzę różnicy między Frytką z "Big Brothera" a Kowalskim, który walczy o stanowisko w dużej korporacji. Oboje muszą zadać sobie podobne pytanie, czy będą umieli się całkowicie odsłonić. W pierwszym przypadku dotyczy to ciała, w drugim duszy. Ale nie ma różnicy. Jedno i drugie jest swojego rodzaju burdelem. Może być to burdel cielesny albo duchowy, prostacki albo elegancki. Ale jego istota jest taka sama.

"Metoda" dotyka właśnie tego problemu. A przy tym jest fantastycznie napisana, trudno ją skrócić, usunąć jakiś fragment, bo jest tak precyzyjnie zakomponowana. Doskonały jest też jej polski przekład. Mam to szczęście, że udało mi się namówić na udział w spektaklu fantastycznych aktorów: Marię Seweryn, Tomka Karolaka, Rafała Mohra i Łukasza Simlata.

Premiera odbędzie się w Teatrze Komedia, ale nie jest to taka typowa komedia, raczej czarna komedia albo, jak sam powiedziałeś, psychodrama.

- Myślę, że jest to i czarna komedia, i psychodrama, ale też i komedia. A może nawet przede wszystkim komedia. Ta pierwsza warstwa jest komediowa, mamy tu mnóstwo dowcipów sytuacyjnych i słownych wynikających z błyskotliwego odbijania piłeczki między rozmówcami. Autor w taki sposób zbudował tę sztukę, że ta pierwsza warstwa jest bardzo lekka, ale kiedy się ją trochę poskrobie, a można też skrobać już po przedstawieniu, to znajdzie się tam wiele poważnych myśli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji