Widz znudzony, aktorzy się bawią
"Pomrocność Jasna" w reż. Piotra Nowaka AKME Studio w Centrum Artystycznym Montownia w Warszawie. Pisze Paulina Sygnatowicz w Życiu Warszawy.
Grana w Centrum Artystycznym Montownia "Pomrocność Jasna" to spektakl dla mało wymagających.
Nawet największy teatralny dyletant zauważy, że zabrakło w "Pomrocności" reżysera. Fabuła tej bulwarowej komedii - jeden dzień z życia kobiety chorej na amnezję - nie jest szczególnie wydumana, ale nie o treść, a o postmodernistyczną formę tu chodzi. Piotr Nowak, reżyser spektaklu, zapowiadał, że będzie to zabawa w stylu Quentina Tarantino, zapomniał chyba jednak, że musi być ona przemyślana w najdrobniejszych szczegółach i misternie skonstruowana, aby bawiła nie tylko jego samego.
Tymczasem aktorzy grają sobie a muzom, zamiast ze sobą nawzajem. Każdy we własnej poetyce i w innej konwencji. Na czoło tego całego zamieszania wysuwa się Hanna Kochańska w roli cierpiącej na amnezję Clair.
Najlepiej poradził sobie Mirosław Zbrojewicz jako kulejący Filip, były mąż Clair, który uciekł z więzienia.
Reżyser zamiast opanować ten cały chaos, skupił się na oprawie spektaklu. W rezultacie oglądamy skromną, choć intrygującą scenografię, której głównym elementem jest przeszklona konstrukcja. Gdy się rozsuwa, na scenę wjeżdża autentyczny volkswagen garbus. W tle zaś przewija się na ekranie droga. Ten świetny chwyt rodem z filmów lat 50., powtarzany w kolejnych scenach, traci jednak na swoim uroku.
Poetyka całości nawiązuje do epoki rock'n'rolla. Mamy bowiem i stare radio, i puszki po zupie Cambell, które tak namiętnie malował Andy Warhol, i główną bohaterkę wzorowaną na Marilyn Monroe. Szkoda, że - mimo ciekawie obmyślanej scenografii - cały spektakl nie poszedł w dobrym kierunku. Aktorzy bawią się znakomicie, publiczność jest coraz bardziej skołowana, a reżyser usprawiedliwiać się może jedynie pomrocznością jasną.