Artykuły

Spowiedź Stawrogina

"Biesy" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU w Krakowie. Pisze Mada Huzarska w Gazecie Krakowskiej.

Pusta scena, w oddali wybrzmiewa śpiew ukraińskiego chóru Woskresinnia. Stawrogin Radosława Krzyżowskiego patrzy przed siebie pustym, wypalonym wzrokiem. Za chwilę jego chłodny niczym stal głos przetnie gęste powietrze. Spokojnie, bez ekscytacji, opowie o tym, co zdarzyło się w małym mieszkaniu, w którym na krzesełku siedziała dziesięcioletnia dziewczynka. Opowie o jej ufności, uśmiechu i tym, co było dalej, a o czym normalnie aż strach myśleć. Ale Stawrogin o tym mówi, bez pośpiechu opowiada historię zgwałconej dziewczynki, której niewinność kazała zawisnąć na sznurze. Bies siedzący w Stawroginie każe mu wypowiedzieć każde słowo do końca, wyakcentować każdą zgłoskę, tak by doszła do pogrążonej w milczeniu, przerażonej widowni.

Oglądając "Biesy" Fiodora Dostojewskiego, na podstawie których Krzysztof Jasiński przygotował w.Teatrze STU kilkugodzinne przedstawienie, wróciła mi wiara w teatr, w jego silę, która sprawiła, że siedziałam przybita do fotela, a po plecach przechodziły mi ciarki. Działo się tak nie tylko podczas monologu Krzyżowskiego. Działo się tak, gdy na scenie pojawiał się jedyny, niepowtarzalny bies Wierchowieńskiego. Grający go Grzegorz Mielczarek stąpał cicho po scenicznych deskach, skradając się powoli, z ugrzecznionym, przyklejonym do ust uśmiechem, który pozorował tylko dobre wychowanie. Bowiem pod tą słodką, lepką powłoką krył się prawdziwy, gotowy w każdej chwili zaatakować bies gigant, bies, który na razie podwinął swój ogon, ale przyczajony szykuje się cały czas do skoku.

Ale spektakl Jasińskiego to nie tylko wielkie monologi. To również bardzo atrakcyjna warstwa obyczajowa, w której rozgrywają się prawdziwe dramaty. To znakomita Anna Tomaszewska jako Barbara Stawrogin, tłumacząca swojej podopiecznej, jakim szczęściem jest dla niej małżeństwo ze starcem. To świetna Beata Rybotycka jako Maria Lebiadkin, oszalała z miłości kobieta, którą biesy wykończyły nie tylko psychicznie, ale i fizycznie.

Przedstawienie w STU balansuje między ascetyzmem kluczowych dla tekstu scen, a atrakcyjną wizualnie częścią widowiska. Nie można bowiem oprzeć się urodzie scen miłosnych między piękną Lizawietą (Urszula Grabowska-Ochalik) a Stawroginem, który w ich trakcie walczy ze swoimi biesami. Nie można oprzeć się czarowi wykonywanej na żywo cerkiewnej muzyki i delikatnie rzeźbiących przestrzeń świateł, które ustawił Grzegorz Marczak.

Dawno nie widziałam spektaklu, który wywarłby na mnie takie wrażenie. Dawno nikt nie opowiedział w sposób tak jasny i klarowny o rzeczach najistotniejszych, z którymi każdy prędzej czy później musi się zmierzyć. Bo mniejsze lub większe biesy otaczają nas na każdym kroku. Czasem wyskakując z naszej własnej głowy. Spektakl Jasińskiego pomaga nam to sobie uświadomić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji