O Mrożku i guście
Ten tekst - żeby nie było wątpliwości i zakulisowych komentarzy - piszę TAKŻE jako przyjaciel Sławomira {#au#87}Mrożka{/#}. Albo precyzyjniej: jako ktoś, kogo Sławomir Mrożek zaszczyca swoją przyjaźnią. Dzięki tej przyjaźni nauczyłem się bardzo wiele: serdeczności, solidności, lojalności, szlachetności... A ponieważ jestem wrażliwy i sentymentalny, te cechy osobowości ujmują mnie o wiele bardziej niż światowa kariera moich przyjaciół. I denerwuję się, gdy czytam rozmaite baliwernie o nich i ich twórczości.
Ten liryczny wstąp posłuży do rozważań o rozdmuchanej do niemożliwości afery wokół "Miłości na Krymie". Prawdą jest, że Sławomir swoimi 10 punktami, dotyczącymi wystawienia sztuki, sam włożył kij w mrowisko. Ale też prawdą jest, że dawno nie czytałem tyle recenzenckiego jadu i niefrasobliwości (UWAGA - EUFEMIZM!), co w recenzjach po prapremierze najnowszej jego sztuki. Śmieszne jest to, że właśnie recenzenci (prawda, nie wszyscy) bronią zajadle wolności teatrów i namawiają do oporu wobec "dekalogu" autora, a reżyserzy i teatry jakoś sobie z tym brakiem wolności radzą. Po premierach w Starym Teatrze, Współczesnym w Warszawie i Teatrze w Kielcach, szykują się teraz premiery zagraniczne. Nie mam zamiaru polemizować z krytycznymi uwagami o spektaklach: często się z nimi zgadzam. Dziwi mnie natomiast zajadłość w atakowaniu sztuki. Ja cenią ją niezwykle i im dłużej z nią obcuję (zwłaszcza po przejściu jej przez próbę sceny), tym bardziej mnie pociąga. Rozumiem natomiast doskonale, że może się komuś nie podobać lub natrafiać na inną niż moja wrażliwość. Z gustami nie dyskutuję, mam prawo natomiast się im dziwić.
Zarówno Maciej Wojtyszko, jak i Erwin Axer w wielu udzielanych przed premierami wywiadach, pełni byli rewerencji wobec sztuki i autora. Axer mówił o tym m.in. w wywiadzie dla "Kuriera Polskiego" bardzo dobitnie: "Nie staram się eksponować siebie, lecz przede wszystkim utwór. I w tym względzie, jak sądzę, Mrożek ma do mnie zaufanie. W przypadku sztuk współczesnych, funkcjonujących tu i teraz, zwykłą łobuzerią byłoby wystawianie ich wedle własnego zdania. Tego zapewne obawiał się Mrożek, prosząc o wierne trzymanie się tekstu. (...) 'Miłość na Krymie', jak wszystkie wybitne dzieła, jest utworem wielowarstwowym. (...) Każda inscenizacja jest torem przeszkód. Ten utwór łączy w sobie jakby trzy odrębne. (...) To z pewnością stawia większe stylistyczne opory. Dzięki temu jednak praca jest niebywale zajmująca".
Swoisty "dekalog" Mrożka, wzbudził więc o wiele mniejszą panikę u reżyserów niż wśród recenzentów, którzy zaczęli wypisywać - mówię tu w imieniu własnym, a nie spanikowanej ludzkości - rzeczy zupełnie niedorzeczne. Na dodatek, po wysłuchaniu zakulisowych plotek, zupełnie nieprawdziwe. Nie chce mi się prostować wszystkich ewidentnych kłamstw, ale trzeba doprawdy mieć bardzo złą wolę, by fakty tak przeinaczać i naginać do własnej tezy, której naczelne hasło brzmi: DOKOPAĆ MROŻKOWI.
"Dziesięć punktów, które wstrząsnęły teatrem" zatytułował Paweł Głowacki, najmądrzejszy ze znanych mi do tej pory autor tekstów o sztuce i prapremierze jej w Starym Teatrze: "Rozpętało się piekło Wielkiej Ploty i szemrania po kątach bufetu. Że jakżeż tak można! Żądać kurtyny, przerw, całości tekstu, zgodności wieku i płci pomiędzy aktorami a postaciami, takiej a nie innej scenografii, oraz całej reszty podobnego autoramentu teatralnych, oczywistości?!! Tak, tak. W istocie swej Mrożkowa klauzula niczym innym nie jest, jak żądaniem od teatru, aby na czas 'Miłości na Krymie' stał się normalnym, zwyczajnym teatrem - bez pretensji do awangardy, inscenizacyjnych olśnień i tzw. nowatorskich odczytań." ("Tygodnik Powszechny"). Polecam ten tekst wszystkim, którzy NAPRAWDĘ chcą się nad "Miłością na Krymie'" zastanowić. Sam Mrożek mówił o swej sztuce w czasie wrześniowego pobytu w Polsce rzeczy ważne, ale trzeba byłoby dobrej woli, żeby je przeczytać i przemyśleć, miast odwracać się wielkopańskim tyłem. Oto przykład z "Rzeczpospolitej": "(...) wcale nie jest tak, że ja się jakoś szczególnie interesuję Rosją czy czymkolwiek innym. Oczywiście muszę do sztuki wybrać jakiś nośny materiał. (...) muszę poczuć, że jest to materiał dramatyczny, który mi się nada do mojego celu. Z tego powodu wybrałem Rosję. Ja mam napisać sztukę a nie obwieszczać jakieś prawdy".
Ale, oczywiście, recenzenci wiedzą lepiej! Grzmi specjalista z "Gazety Wyborczej": (Mrożek) "Niepomny na wiedze, którą wpajał nam przez ostatnie kilkadziesiąt lat, oraz na doświadczenia, które przekazywali mu koledzy z wieczności, postanowił wreszcie napisać to jedno dzieło, którym wyrazi cały świat i całego siebie. Dzieło, po którym będzie mógł odpocząć". Nieprawda. Skąd takie wiadomości? Mrożek napisał "tylko" nową sztukę. Dalej (skąd specjalista to wie?), że Jerzy Jarocki, zniesmaczony "dekalogiem", zrezygnował z robienia tej sztuki. Nieprawda. "Dekalog" narodził się później, a Jerzy Jarocki i Sławomir Mrożek w dżentelmeński sposób rozstali się w wypadku tej sztuki z innych powodów. I jeszcze, że wystraszeni 10 zastrzeżeniami reżyserzy, bali się przez "dosyć długi okres krymskiego bezkrólewia" podjąć realizacji sztuki. Nieprawda. Maciej Wojtyszko i Erwin Axer podjęli się jej prawie natychmiast. O spektaklu krakowskim: "Muzyki prawie nie ma, bo Mrożek w czwartym punkcie zakazał". Nieprawda. Niestety jest. Itd., itd...
Po "Gazecie Wyborczej" rzucili się inni. Cytaty mógłbym mnożyć. Np. recenzentka "Dziennika Polskiego" obarczyła nawet Stary Teatr za "chybione zamówienie", czyli za skandal, że "w ciemno" teatr zamówił u Mrożka takie sztuczydło (sic!). Dostało się także i mnie, jako "wiernemu krakowskiemu egzegecie". Z kolei na łamach "Czasu" ukazała się bardzo przytomna recenzja Magdy Huzarskiej-Szumiec, a pod spodem ostra replika, która zjechała "Dialog" za to, że wydrukował obok nieszczęsnej sztuki Mrożka zachwyty na jej temat niejakiego {#au#1277}Lema{/#}, Nyczka i Drawicza oraz połajano i mnie, bom w radiu odważył się powiedzieć, że "Miłość na Krymie" warta jest lektury wielokrotnej i uważnej. Jednym słowem - AFERA! Sprawa nie byłaby warta tej pisaniny, bo z gustami - powtarzam - nie sposób dyskutować, można tylko się im dziwić. Sztuka Mrożka może się podobać lub nie. Kropka. Problem jest jednak poważniejszy. Mrożek nie przysłał ,.Miłości na Krymie" z owym przesławnym "dekalogiem": napisał go dopiero w Krakowie, po obejrzeniu kilku spektakli, kiedy to przeraził się stanem polskiego teatru i jego dokonaniami. Postanowił zatem chronić własny tekst. I tu - uwaga, znowu! - nasze gusta całkowicie się zgadzają. Teatr nasz jest w głębokim dołku, choć zdarzają się jeszcze przedstawienia znakomite. Co gorsza, dzięki recenzenckim zachwytom lub grymasom, staje się coraz bardziej prowincjonalny. Brak rozeznania w tym, co dzieje się w teatralnym świecie, co robi Brook, Strehler, Stein, Bergman, Wilson... powoduje, że Państwo Recenzenci mają oceny polsko-polskie, nawet gdy chodzi o światową klasykę. A to śmierć. Dobrym przykładem był "Amfitrion" Kleista z Schaubuehne, spektakl obsypany nagrodami w Europie, który z najwyższym trudem udało mi się sprowadzić na Europejski Miesiąc Kultury, a który w Krakowie dostał solidne baty. I znów nie dyskutuję z gustem. Dla mnie i dla Mrożka był jednym z najpiękniejszych przedstawień ostatnich lat. Dla obznajomionych (a jakże!) z dokonaniami teatru europejskiego recenzentów, nudziarstwem i tzw. knotem. W porządku. Tylko, co dalej? Widać musimy czekać, aż gnuśna Europa zrozumie, że teatralne światło płynie tylko polską strugą. Może uzna wreszcie swój błąd, uderzy się w piersi i wybuchnie ekspiacyjnym szlochem przyznając się do krnąbrności tępego, europejskiego ucznia, nie doceniającego tak długo polskich nauk i metafizycznych głębi. Na razie jednak uczeń wciąż krnąbrny i wierzga.
Używamy z Mrożkiem słowa "transparent" (co można niedokładnie przetłumaczyć jako "przejrzysty") i porozumiewamy się nim w mig. Otóż, żeby wytłumaczyć co to takiego, podam przykłady; "Amfitrion" był dla nas "transparent", "Wiśniowy sad" Brooka i dzieła Tomasza Manna także. A to, co się - generalnie! generalnie! - w polskiej literaturze i teatrze dzieje "transparent" nie jest. To nasz gust a z naszym gustem dyskutować nie warto. Państwo Recenzenci mają lepszy. Pokornie przyznaję, że nie dorosłem. Ha, trudno - już nie dorosnę.
Niedawno na łamach "Dziennika Polskiego" Adam Walaciński napisał, że jedno ucho mam muzyczne a drugie teatralne. Dziękuję. Tak właśnie jest. Otóż zatłukłbym każdego, kto w Kwintecie C-dur Schuberta pozamieniałby kolejność części lub nut. Rozkoszą jest natomiast porównywanie jego różnych, wspaniałych interpretacji. Gdybym mógł to samo powiedzieć o interpretacjach teatralnych!
No cóż, "Miłość na Krymie" może się podobać lub nie, kto chce może ją czytać lub oglądać. Póki co, reżyserzy reżyserują, a publiczność w Krakowie i Warszawie wali drzwiami i oknami. Sprawiali to pewnie egzegeci Mrożka, którzy wmówili ogłupiałej ludzkości, że sztuka jest dobra...
I jeszcze na koniec wspaniała wiadomość dla Państwa Recenzentów: Kochani, szykujcie się! Za kilka dni Sławomir Mrożek przyjedzie do Paryż na rozpoczęcie prób "Miłości na Krymie". Potem zajrzy i do nas. Będziecie więc mogli, dla dobra teatru polskiego oczywiście, nareszcie go zjeść.