Artykuły

Stawiać bolesne pytania

Niedzielny spektakl "Mszy za miasto Arras" w Teatrze im. Stefana Jaracza oglądał autor powłeści, Andrzej Szczypiorski. Wznowienie rożni się nieco od przedstawienia, które powstało w styczniu tego roku. Reżyser i autor adap­tacji, Janusz Kijowski, wprowadził wiele skrótów i zmian. Posłużył się do­świadczeniem zdobytym podczas kręcenia filmowej wersji "Mszy". - Może to więc i lepiej, że dopiero teraz mogłem przyjechać - zażartował wybitny pisarz na spotkaniu z wykonawcami - jeśli ta nowa wersja jest, jak mi mówią, jeszcze lepsza niż przedtem?

Andrzej Szczypiorski po raz pier­wszy widział adaptację swojej po­wieści na scenie. Wysoko ocenił spe­ktakl, dodając że znalazł w nim wspa­niałe aktorstwo i momenty - wprost przejmujące.

Spytałem go, co sądzi o tym, że wśród wielu ważnych wątków tej złożonej powieści, na plan pierwszy wyraźnie wybija się nasz problem aktualny: jak zatrzymać samonapędzającą się spiralę wzajemnych oskarżeń i rozliczeń?

- Nie mam nic przeciw tego rodzaju aktualności. To bardzo dobrze, że spektakl daje się tak odczytać -stwierdził Andrzej Szczypiorski . - To znaczy, że jest żywy. Spotkałem się już z wieloma różnymi interpretacjami "Mszy za mia­sto Arras" - dodał. - Np. ostatnio, w Szwajcarii, pewne grono dyskutujące próbowało znaleźć w tej powieści od­niesienie do swojej sytuacji narodowej. Do tego, że ten naród w swojej historii nie doświadczył pewnych spraw, takich jak nasze, i odczuwa to jako swoją "lukę historyczną".

- Ma Pan na myśli owo padające w pewnym momencie stwierdzenie, że kto nie doświadczył diabła, ten nie potrafi właściwie ocenić dobra? - spytałem.

Dokładnie tak to odebrali - po­twierdził Andrzej Szczypiorski.

"Msza za miasto Arras", przełożona na 18 języków, jest powieścią bardzo znaną w świecie. Kwestii jej powstania, jej odniesień zarówno aktualnych, jak i ogólniejszych oraz szerzej: możliwo­ści komentowania wydarzeń bieżących przez literaturę - poświęcił Andrzej Szczypiorski wiele uwagi podczas dwugodzinnego spotkania z publiczno­ścią w teatrze, przed wieczornym spe­ktaklem. Stwierdził wyraźnie, iż jak­kolwiek "Msza za miasto Arras" po­wstała pod wpływem wypadków Mar­ca 1968, to "chwała Bogu nie jest to książka o wydarzeniach 68 roku". Nie była to też próba oszukania cenzury hi­storycznym kostiumem. Do historii sięgnął świadomie, przeświadczony, że nie można tych spraw opisać inaczej, jeśli się chce wyjść poza doraźny, czy­sto publicystyczny zamysł.

Nie jestem pewien, czy to akurat literatura jest powołana do oceniania rzeczywistości na gorąco - wyznał. - Potrzebny jest w niej pewien dystans. Spojrzenie nie tyle chłodne, co ze zna­cznego oddalenia. "Wojnę i pokój" Tołstoj napisał kilkadziesiąt lat po 1812 roku. Nie jestem pewien, czy gdyby była pisana na gorąco zaraz w 1813 roku, powstałoby takie dzieło.

I odnosząc tę uwagę do wydarzeń ostatnich lat w Polsce, stwierdził, iż jak­kolwiek dokonała się tak wielka rewolucja, nie widać, by społeczeństwo pol­skie uświadamiało sobie, co się stało. - Nadal żyjemy w tym samym rytmie, co przedtem i nie zauważyliśmy, że zbu­rzono u nas Bastylię. Ale można zapy­tać, czy przekupki paryskie, które uczestniczyły w zburzeniu Bastylii, zdawały sobie sprawę z wagi dziejowej tego wy­darzenia? Poszły do domu, skrobały ry­by, gotowały kolację... - A może to ja się mylę, zaś spo­łeczeństwo jako większość ma rację, że nic się takiego nie stało? Może jeśli nie pracują gilotyny, jeśli nie ma plutonów egzekucyjnych - to nie jest rewolucja? Jednakże lubimy chodzić w aureoli, że to my obaliliśmy światowy system komunistyczny, że to nasza zasługa. Co to znaczy nasza zasługa? - pyta Szczy­piorski - Czy chodzi o wszystkich, o 40 milionów Polaków? Ja się straszne boję przeceniania tego, cośmy zrobili. Boję się naszych narodowych mitów i legend. Nie chcę w żaden sposób umniejszać zasług społeczeństwa pol­skiego w walce z systemem. Ale... niekiedy powstaje jakaś dziwna aura i oka­zuje się, że nie ma już historii tylko le­genda. Tak jak np. ta, że Polacy to je­dyny naród, który nie wydał Quislinga. To prawda, ale czemu? Czy dlatego, że nie było chętnych, czy że Hitler nie chciał? W październiku 1939 roku było przecież polskie NSDAP, Polska Narodowo-Socjalistyczna Partia Robotni­cza. Nawet sobie tabliczkę przy wejściu w Alejach przygotowali. Przyszli Nie­mcy i tę tabliczkę rozbili. Hitler po pro­stu uważał, że Polacy, w ogóle Słowia­nie, nie zasługują na rząd kolaborancki. Gdyby nie to, pewnie byłaby kolejka chętnych.. Jeśli się chce poznać historię własnego narodu, trzeba stawiać takie bolesne pytania. A to jest dla nas bardzo bolesne pytanie.

Padało z sali wiele pytań. Dlacze­go Andrzej Szczypiorski tak rzadko ostatnio zabiera głos jako publicysta?

I dlaczego zawiesił swoje popularne spotkania w telewizji?

- Kierownictwo TV uznało, że wystarczy. A skoro doszli do takiego wniosku, to i dobrze. Przecież to oni tym kierują.

Pytano również pisarza o jego działalność polityczną. Czy ma uczu­cie przegranej? Niedosytu?

Ten epizod mojej pracy w sena­cie uważam za bardzo istotny. Nie mam powodu niczego żałować. I sądzę, że ten parlament bardzo się za­służył, w każdym razie będę go bro­nił. Wiele spraw próbowaliśmy wte­dy forsować. A że przegraliśmy? No to co? Na tym polega istota demokracji. Trzeba się było dalej boksować. Ale oczywiście nigdy bym w życiu tego nie powtórzył. W 1989 roku kandydowałem do senatu, bo nie wy­padało odmówić. I nie było żadną sztuką wygrać tamte wybory. Jak wtedy powiedział Urban, nawet kro­wa ze znaczkiem "Solidarności'' wy­grałaby. Bo to był plebiscyt nie wy­bory. Ale już w połowie kadencji zde­cydowałem, że w 1991 roku kandy­dować nie będę. To był już inny czas. Powiedziałem sobie: to nie jest moje zajęcie, jestem pisarzem, niech się zajmują polityką ludzie, którzy chcą być zawodowymi politykami Tutaj się pomyliłem. Bo następny parla­ment to było amatorstwo większe na­wet niż w 1989 roku.

Andrzej Szczypiorski, którego książki są bardzo znane w Niemczech, od lat z wielką uwagą śledzi sprawy polsko-niemieckie i jest ich wybitnym znawcą. Pod koniec spotkania zapytałem go więc o diagnozę tych stosunków w naszej nowej sytuacji

Mało kto w Polsce zdaje sobie sprawę, jak wielka fala sympatii do Pol­ski pojawiła się w Niemczech już w la­tach siedemdziesiątych. Z pewnością było w tym sporo z potrzeby ekspiacji. Jednak ówczesna cenzura pilnowała, by świadomość tego do nas nie dotarła. A potem tak to im weszło w krew, że i zostało, że Polska jest dla Niemiec krajem numer jeden. To nie znaczy, że nas tam wszyscy kochają. Ale nigdy w historii narodu polskiego nie mieliśmy tak korzystnego układu politycznego. I paradoksalność naszej sytuacji polega na tym, że my ciągle jesteśmy zapatrze­ni w Stany Zjednoczone, blokujące na­szą integrację z Europą, natomiast nie­chętny mamy stosunek do Bonn, które jest lokomotywą tej integracji. Jeżeli w dągu najbliższych 10-15 lat tego nie wykorzystamy, to będzie to największe zaprzepaszczenie szansy w ciągu 1000 lat naszej historii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji