Artykuły

Rosyjskie drogi

"Mitość na Krymie" Sławomira {#au#87}Mrożka{/#}, jak przystało na dramat miłosny, ma już za sobą bogatą przeszłość, ob­fitującą w wydarzenia nie tyle może skan­daliczne, ile intrygujące. Stopień kom­plikacji towarzysko-artystycznych idą­cych w parze z wystawieniem sztuki jest może najmocniejszym dowodem na rzecz autorskiej interpretacji sztuki.

Dramaturg (broniąc kobiecych posta­ci) zaopatrzył sztukę w klauzulę dotyczą­cą umowy na jej wystawienie. Pozbawił teatr prawa dokonywania jakichkolwiek zmian w tekście zaprojektowanej przez siebie podstawowej architektury sceny. Zażądał kurtyny, pieśni i piosenek, które wybrał. Nakazał wydrukowanie owej klauzuli w programie przedstawienia. Z ewentualnym tytułem "Autor zwariował albo Ostatni Mohikanin".

Zamówioną przez Stary Teatr sztukę wyreżyserował w końcu Maciej Wojtysz­ko, twierdząc, że żądania Mrożka w ni­czym mu nie przeszkadzają. Przypusz­czać należy, że Jerzy Jarocki nie lubi autorskich klauzul lub Curwooda. Przy­puścić również należy, że miłość zanu­rzona w historię, czyli miłość na Krymie, jest uczuciem wywołującym wyjątkowe emocje.

Skłonna byłabym współczuć Mrożko­wi, Ostatniemu Mohikaninowi literackiej teorii dramatu i teatru, gdyby nie męki, na Jakie skazał widzów każąc oglądać czterogodzinny spektakl. Nawet wierność scenograficznym koncepcjom pisarza można było precyzyjnie przeliczyć na minuty dręcząco długich przerw potrzeb­nych do zmian dekoracji zaprojektowa­nych przez dramaturga.

Skłonna byłabym solidaryzować się z autorem, gdyby nie fakt że obie in­scenizacje teatralne "Miłości" przekonały mnie, że w praktyce plan historyczny tej sztuki jest bardziej wyrazisty niż opowieść o miłości.

Tę komedię tragiczną wypełniają sce­ny, których bohaterem jest jednak duch czasu, a nie duch miłości. Akcja "Miłości na Krymie" ciągnie się z epicką rozlewnoś­cią 80 lat, w czasie których mamy rozpo­znać demona rosyjskich dziejów. Mrożek buduje fantastyczno-groteskową biogra­fię Rosjanina, "osobistości podejrzanej i równocześnie budzącej litość, sympa­tię". Dba nie tylko o tej biografii karykatu­ralność, ale także o jej socjologiczną typowość, sprawdzalność. Stawia pyta­nie pozornie absurdalne: jaki los zgoto­wałaby historia Rosji bohaterowi Cze­chowa, gdyby ten mógł dożyć naszych czasów, to znaczy przeżyć rewolucję, a potem zobaczyć upadek imperium.

Przez 80 lat pięćdziesięcioletni Iwan Nikołajewicz Zachedryński czeka na szczęście. Przez 80 lat wciąż pięćdziesię­cioletni odczuwa apetyt na życie i znuże­nie życiem. Wystylizowany, na bohatera Czechowa Iwan Zachedryński pisze wier­sze, pogrąża się w nadziei i beznadziei, kocha nieszczęśliwie Tatianę. Czecho­wowski Zachedryński, którego wymyślił Mrożek, oczywiście spotyka rewolucję, tzn. Lenina i lekkomyślnie usiłuje go nie zauważyć, chociaż przyszły wódz w jego ulubionym pensjonacie "Nicea" zjada konfitury. Aby zadość uczynić wymogom typowej biografii wieku, Zachedryński rzuca się również w wir radzieckich prze­mian (lub jest w nie wrzucony) i w tymże samym pensjonacie, w którym Lenin zjadł konfitury, sprawuje funkcję "naczelnika od kultury", cenzora rewolucyjnych po­etów. Nadal marzy mu się miłość do Tatiany. Aby sprostać statystycznej typo­wości, zostaje za to, że nie doniósł, zade­nuncjowany i zesłany do łagrów. W akcie pierwszym rosyjski "Każdy" zachował iro­niczny dystans do czechowowskiego splinu i pogrążył się w nim. W akcie drugim rosyjski "Każdy" zachował dys­tans do rewolucyjnej paranoi - i jej uległ. Akt pierwszy jest z Czechowa, akt drugi z Witkacego i Mrożka, akt trzeci z gazety i reportaży o upadku imperium.

Zachedryński wraca z łagru. Ten żeb­rak ma dość czczości istnienia i burdelu historii. Abyśmy nie mieli wątpliwości co do jego stanu ducha, wyznaje z bez­wstydną rosyjską otwartością, że dusza go boli i że całe życie był kurwą. Znakiem nowych czasów, do których dożył, jest Coca-cola i mafia. Młody krewniak wuja­szka Wani posługuje się Magnum 357 Smith & Wesson, handluje z Ameryką rosyjskimi prostytutkami. Abyśmy nie mie­li wątpliwości, że imperium się wali, duch generała sowieckiego chodzi bez głowy, a caryca w stroju koronacyjnym obnaża się publicznie. Cóż więc pozostało nale­żącemu do minionej epoki, a właściwie do dwóch minionych epok, wujaszkowi Wani? Oczywiście poszukiwanie Tatiany, tzn. miłości i może nawet prawdziwej Rosji. Duch zmarłego rywala, porucznika Sjejkina, który włóczył się za nim od roku 1928, wiedzie go chyba w zaświaty, obie­cując spotkanie z ukochaną.

To doprawdy materiał na serial telewi­zyjny pod tytułem "Rosyjskie drogi". Na tych drogach poczciwy kupiec "z Czechowa" przemienia się w emigranta, a kupcowa w strażniczkę leninowskich pamiątek, a potem ma szansę zostać profesorem na jakimś amerykańskim uni­wersytecie. Na rosyjskich drogach stra­szy bezgłowy sowiecki generał, głowa popa, caryca Katarzyna, Lenin, Pietia, co wziął na siebie "bladziową industrię". W finale prawie wszyscy byli pensjonariu­sze "Nicei" oczekują na statek "Lewia­tan", aby wyjechać do amerykańskiego raju. Mrożek zaprojektował nawet czołó­wkę owego serialu. Z morza wyłania się wiecznie młoda Tatiana. Wchodzi w bra­mę cerkwi, której okna zapalają się, sły­chać chóry cerkiewne.

Oleodruk miesza się w tej sztuce łatwo z dowcipem. Banalna typowość z absur­dem. Rzeczywistość z literaturą. O wystrój historyczny jest podejrzanie łatwo. Zape­wnia go osoba lub kukła Lenina. Sztuka rozpada się na dziesiątki skeczów, á la Mrożek i śmieszno-smutnych scenek á la Czechow. Stylizacje na Czechowa są znacznie lepsze dramaturgicznie.

Historia Rosjanina w naszym wieku stanowi więc przede wszystkim pretekst do gier stylizacyjnych. O miłości, która podobno jest najważ­niejsza, Mrożek milczy. Tatiana, gdy uko­chany przez nią porucznik Sjejkin oświa­dcza się innej, po prostu wybiega. Potem wyjeżdża, jeszcze później śpi z Zached­ryńskim i ogląda się za proletariackim poetą Zubatym. Potem znika i pojawia się w teatrze snów, wywołana inscenizacją złośliwego ducha Sjejkina. Gra dla Za­chedryńskiego Tytanię, a Zadkiem jest Zubatyj. Rywalka Tatiany do serca Sjej­kina, aktorka Lily, gra Desdemonę duszo­ną przez męża, inżyniera Wolfa - Otella zazdrosnego o Zachedryńskiego. Zatem to, co najważniejsze o miłosnym czworo­kącie (Sjejkin, Lily, Tatiana, Zachedryń­ski) Mrożek mówi - jeśli mówi - cytatem z Szekspira. Z połączenia Szekspirows­kich cytatów, czechowowskich pastiszy i Mrożkowych żartów wynika prawda zbyt banalna, że miłość to pragnienie tego, co nieosiągalne. Pragnienie, którego nie można zaspokoić. Sprawdzalna i natura­lna jest tylko zazdrość. A zaspokoić moż­na jedynie potrzeby erotyczne. Kiedy na gruzach imperium rosyjskiego pojawia się Tatiana - logicznie rzecz biorąc - powinna wybrać Pietię, krewnego Za­chedryńskiego, ubijającego interes z amerykańską burdel-mamą. Dotąd za­wsze wybierała bohatera swoich czasów: dekadenta, urzędnika rewolucji lub pro­letariackiego poetę. Tymczasem wiecznie młoda Tatiana czeka dziś nie wiadomo na kogo w cerkiewnej bramie, wśród rozświetlonych witraży. Tkwi w tej scenie jakaś nieprawda.

Jako widz słucham przede wszystkim postaci. Nic nie wiem o pamięci Tatiany, niewiele o urazie, jaki w jej psychice spowodował Sjejkin. Sam Mrożek twier­dzi, że Tatiana wciąż kocha porucznika. Ale nawet psychologia symbolicznych postaci nie może się składać z samych niedomówień i stylizacji. Więc nie rozu­miem, dlaczego na gruzach imperium to właśnie Tatiana patrzy widzom w twarz, dlaczego dla niej rozbłyskuje światłami cerkiew. Wiem jedynie, że szuka jej wciąż Zachedryński, który właśnie z łagrów po­wrócił na Krym opanowany przez mafię. Wiem, że hamletyczny Sjejkin obiecuje mu z nią spotkanie i wiedzie w przeciw­nym kierunku. Że znowu się rozminą. Taki melodramat dobrze wspomaga history­czny schematyzm serialu "Rosyjskie dro­gi".

Dwa spektakle, krakowski i warszaw­ski, ujawniają mielizny myślowe "Mi­łości na Krymie" bezlitośnie, mimo że inscenizatorzy wybrali dwie różne stylistyki. Rewelacyjnie grany spektakl krakowski jest znacznie gorszy od poprawnego ak­torsko przedstawienia warszawskiego. Przedstawienie krakowskie zniszczyła wierność Mrożkowi, doskonałość aktors­kich kreacji, powaga, z jaką zostały po­traktowane losy bohaterów Mrożka. Stworzone przez J. Trelę (Zachedryński), A. Radwan (Tatiana), A. Dymną i J. Grałka (Czelcowie) oraz R. Gancarczyka (Sjejkin) i M. Litewkę (Wolf) postacie rozsadziły ramy ról utkanych z dowcipów. Postacie wymyślone przez aktorów były bogatsze, mądrzejsze od tego, co ofero­wała Mrożkowa komedia. Niechcący de­zawuowały płaskie żarty oczywistości i powierzchowność diagnoz historycz­nych. Aktorzy bronili się przetwarzając i wtapiając w Mrożkowe schematy role, które kiedyś grali. Nawet w partiach gro­teskowych i śmiesznych nadali przed­stawieniu ton serio.

Zupełnie niezwykły jest Zachedryński Treli, rozumie nieodwołalność wyroków historii. Na przemian oschły, ironiczny i czuły, portretuje swego bohatera przeni­kliwie, obdarzając go delikatnością i, rzecz w jego aktorstwie rzadko spotyka­na, wytwornością. Trela wstydzi się ob­nażać bohatera, wstydzi się jego dziecin­nych pragnień lirycznych, jego strachu, śmieszności, bezradności. Wie, że prze­grał i wciąż nadal gra. Jeśli czepia się Tatiany, to dlatego, żeby świat, w którym nie da się żyć, uczynić sensowniejszym. Beznadziejność tego uczucia przysłania bezsens świata, śmieszność zabiegów jeszcze rwącego się do życia, a już wypa­lonego od środka mężczyzny. Nie pasuje do żadnego ze światów, w którym przy­szło mu żyć. Gniewny, ironiczny i bezrad­ny, wie więcej o świecie niż pozwala mu wiedzieć Mrożek.

Tatiana Anny Radwan najbardziej jest Heleną z "Wujaszka Wani" i Sonią rów­nocześnie. Potem urzędniczeje, znika. Staje się zimna, dziwnie niezdarna i nie­konsekwentna w swoich szaradach ero­tycznych. W finałowej scenie nie jest w stanie znieść konkurencji z czerwono­złotą makietą cerkwi, przypominającą dekoracje do rewii muzycznej w Las Vegas. Więc budzi moje uzasadnione podejrzenie, że oto jej wieczysta młodość wcieliła się w postać zaradnej "świętej Apalagii" i prowadzi właśnie burdel w Ameryce. Wierność wskazówkom sce­nograficznym pisarza zemściła się na ogólnej interpretacji dzieła, wbrew chyba zamierzeniom reżysera. Tylko śmiesznie cierpiący Wolf Litewki jest najbardziej Mrożkowską postacią przedstawienia. Ale i jego Zachedryński - Trela wciąga w groteskowy dramat. Wolf Litewki po­twornieje, gdy umiejętnie i łatwo przepo­czwarzą się z groteskowego, niezarad­nego męża w szantażystę, który opano­wał bezbłędnie paranoiczne zasady sys­temu czerwonej władzy. Poza Mrożkiem lub z jego niewielkim udziałem wymyślili swe arcyludzkie role J. Grałek i A. Dymna, obdarzając swych bohaterów ciepłym urokiem, głupotą i dobrocią. Niosą serce, głupotę i przebiegłość na wierzchu. Lu­dzkie bogactwo tych postaci (a wspomnieć wypadałoby jeszcze o zaczepnej goryczy Sjejkina - Gancarczyka i jego desperackiej ucieczce przed trywialnoś­cią życia i o samiczkowatej pazerności Lily - Segdy), załamuje konstrukcję sztuki. Uświadamia bowiem, że gąszcz pomysłów i dowcipów ukrywa pustkę. Póki Mrożek czerpie w akcie pierwszym z Czechowa, postacie mają solidną kon­strukcję. W akcie drugim i trzecim psy­chologizm aktorów rozmija się z coraz bardziej schematycznym tekstem. Finał jest tani, żenujący i enigmatyczny.

Erwinowi Axerowi w Teatrze Współ­czesnym udało się namówić Mrożka na dokonanie skrótów. Reżyser i scenograf uprościli dekorację. Axer zagrał komedię o ludziach małych, zaplątanych w groźny i śmieszny czas politycznych zmian. Ze­gar historii był tu zdecydowanie ważniej­szy niż czas ludzkich uczuć. Zapasiewicz grał Zachedryńskiego tak, jakby był on Sieriebriakowem, kabotynem maskują­cym swoją przegraną nieprzeliczonymi drobnymi inscenizacjami. Warszawski pensjonat "Nicea" już na początku wieku chyli się ku upadkowi. Od razu jest brud­nawy, od jego mieszkańców bije niena­chalna i sympatyczna głupota. Obie pa­nie, Tatiana (E. Gawryluk) i Lily (O. Sawic­ka), są umiarkowanie irytujące i umiar­kowanie pretensjonalne. Tajemnica ich władzy polega na odrobinie cielesnej urody, której pozbawieni są inni pens­jonariusze zapyziałej willi. Tylko służąca ma wdzięk i poczucie stylu (D. Szaflars­ka). Sjejkin (K. Wakuliński), jak przystało na rosyjskiego Hamleta, mówi za dużo, zawsze ma rację i zawsze ironizuje. Po­nieważ monopol na rację wykupił też Zachedryński Zapasiewicza, dramat do­tyczy raczej chęci przewodzenia stadu, raczej jest kwestią wywalczenia sobie popisowej arii niż wynika z zazdrości o te dwie niezbyt mądre kobietki. Aura nijako­ści, obrzydliwej wesołości pierwszego ak­tu łatwo zmienia się w idiotyzm rewolucyj­nej maskarady, w której Zachedryńs­ki-Zapasiewicz znowu gra popisową rolę wymachując złamaną nogą, Tatiana jest zimna, Lily zaborcza. Ten świat zde­cydowanie śmieszy.

I kiedy ci ludzie, którzy mogli być ludźmi, a nimi nie są, ustawiają się w kole­jce do statku "Lewiatan", kiedy zestarza­ła, nareszcie prawdziwa i dramatyczna Lily myli wszystkie czasy historyczne, kie­dy osowiały, pozbawiony krzepy i hucpy Zachedryński wraca z tajgi do tego śmiet­nika historii, kiedy złowrogo błyskają ko­puły cerkwi z baśni, nagle jesteśmy w śro­dku świata, który boli. Piękna Tatiana pojawia się na tle cerkwi, bierze do rąk pomarańczę. Nie wiem, czy jest to symbol miłości. Z całą pewnością jednak ozna­cza możliwość życia. Axer wydobył z "Miło­ści na Krymie" opowieść o degradacji człowieka i o jego nigdy nie ziszczonym marzeniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji