Artykuły

Schizofreniczna matrioszka

"Księga rodzaju 2" w reż. Michała Zadary we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Anna R. Burzyńska w Tygodniku Powszechnym.

Młody moskiewski dramatopisarz i reżyser Iwan Wyrypajew posłużył się wiekowym chwytem, konwencją "rękopisu znalezionego", by w krzywym zwierciadle szpitala psychiatrycznego ukazać szaleństwo współczesnego świata.

Według słów Wyrypajewa, "Księga rodzaju 2" to sztuka napisana przez pensjonariuszkę zakładu psychiatrycznego Antoninę Wielikanową, której tekst on sam jedynie udostępnia, uzupełniwszy go "komicznymi kupletami". Do końca nie wiadomo, czy schizofreniczka Wielikanową faktycznie istnieje, czy też jest autorską mistyfikacją. Dramat ma budowę szkatułkową: na scenie oglądamy samego Wyrypajewa, który tłumaczy genezę tekstu i zapowiada spektakl, postać rzekomej autorki i jej lekarza, Arkadija Ilicza. Wielikanową zapowiada napisanie sztuki reinterpretującej biblijną Księgę Rodzaju, ukazującej losy Żony Lota (na potrzeby dramatu nazwanej przez nią Antonina) i Boga (nazwanego Arkadij Ilicz). W sztuce wszystkie te poziomy będą się nieustannie mieszać; trudno powiedzieć, kiedy widzimy dialog pacjentki-autorki z lekarzem, kiedy zaś - biblijnej postaci ze Stwórcą.

Problem w tym, że owa dramaturgiczna matrioszka okazuje się w środku pusta. W przeciwieństwie do genialnego dramatu "Marat/Sade" Petera Weissa (opartego na zbliżonym pomyśle), im głębiej wchodzimy w strukturę "Księgi Rodzaju", tym banalniejszy staje się dramat. Zarówno teodycea Wyrypajewa, jak jego rozważania natury społecznej (zwłaszcza wątek feministyczny - smutny los Antoniny/żony Lota to skutek spisku męskich szowinistów, do których zalicza się także Bóg), okazują się wyjątkowo płaskie. Fascynująca zrazu wielopiętrowa forma zaczyna irytować, a zabieg z wykorzystaniem schizofrenicznej autorki i afabularna konstrukcja wydają się wybiegiem, który usprawiedliwi wszelkie niedociągnięcia: kulejącą dramaturgię, ciężkawy dowcip, szkolno-kawiarniany poziom dyskusji teologiczno-moralnej.

Na szczęście spektakl Michała Zadary okazuje się znacznie lepszy niż dramat. Po części dzięki jego decyzjom inscenizacyjnym, w dużej mierze - dzięki wyjątkowo trafnej obsadzie i świetnej grze aktorskiej.

Chudy i wąsaty Iwan Wyrypajew (Krzysztof Boczkowski) jest nadaktywny i rozedrgany, zarazem nieporadny i błazeński. Próbując porządkować rzeczywistość sceniczną, wprowadza tylko coraz większe zamieszanie; zgiełk panujący w jego głowie sugestywnie oddaje muzyka duetu Mass Kotki, wykonującego na żywo hałaśliwe wersje "kupletów". To raczej nie jego postaci, a właśnie autor odpowiada stereotypowym wyobrażeniom wariata.

Inaczej całkiem prowadzi rolę Barbara Wysocka, która sprawia, że postać Antoniny Wielikanowej "rośnie" i nabiera głębi; jej uparte utrzymywanie, że istnieje "coś poza", to nie naiwność czy głupota, ale świadoma prowokacja wobec wszystkich - Boga, lekarza Arkadija Ilicza, widzów. Przejmująco ukazuje przemianę bohaterki: na początku ukazuje Antoninę jako aseksualną belferkę, przemądrzałym tonem wypowiadającą mętne proroctwa; później z desperacją walczy o uwagę i poważne traktowanie ze strony lekarza, w finale zaś bez cienia patosu czy sentymentalizmu ukazuje bohaterkę jako "galerniczkę wrażliwości", osobę idealnie odpowiadającą definicji schizofrenika Antoniego Kępińskiego: Wielikanową więcej czuje, więcej rozumie - i dlatego bardziej cierpi.

Jan Peszek okazał się wymarzonym odtwórcą roli Arkadija Ilicza Boga. Cyniczny, autoironiczny, inteligentny, przywodzi na myśl Mefistofelesa z "Fausta". Judzi, prowokuje, dręczy, wyśmiewa - a wszystko to w imię wyższych celów, które jednak pozostaną przed widzami ukryte. Czy jego zadaniem jest podważenie i wyśmianie wiary w Boga, czy danie świadectwa Jego istnieniu? Całkowite złamanie woli pacjentki czy przywrócenie jej siłą do normalnego życia?

Arkadij Ilicz wydaje się mieć absolutną władzę nad pokracznym scenicznym światkiem, między drewnianymi schodami donikąd i zasłonąz żaróweczek, układających się w migocący napis "Bóg". Wielikanową okazuje się jednak przeciwniczką tak nieprzejednaną, że zmuszony jest użyć wobec niej siły. Okrutna scena, w której z zaciśniętymi zębami brutalnie próbuje wybić Antoninie z głowy idealizm, podczas gdy skulona dziewczyna rozpaczliwie usiłuje ochronić okulary przed zmiażdżeniem, zapada głęboko w pamięć.

Trójce głównych bohaterów towarzyszą dopisane przez Zadarę ekscentrycznie zachowujące się postaci - rodzaj milczącego baleto-chóru: być może pacjentów szpitala psychiatrycznego lub też mieszkańców grzesznej Sodomy, której zagładę ogląda Żona Lota. Choć pomysł nie do końca sprawdził się na poziomie realizacji (wysiłek, jaki aktorzy muszą włożyć w sprostanie skomplikowanej choreografii, całkowicie zabija spontaniczność i nieprzewidywalność, jakie powinny charakteryzować'ich "tańce świętego Wita", i niweczy komizm układów; równocześnie jednak, ogromna przepaść pomiędzy umiejętnościami tanecznymi Peszka i reszty zespołu wzmacnia dramaturgię spektaklu), znacząco wzbogacił warstwę sensów przedstawienia. Naiwna rozmowa o tym, czy Bógjest, czy Go nie ma, przenosi się bowiem na inny poziom: dyskusji o miejscu wiary w życiu zbiorowości, mechanizmach pozwalających podtrzymać zamierającą religijność (świetna scena "apoteozy" Arkadija Ilicza, w złotym dresie pląsającego pośród wyznawców w rytm cokolwiek obscenicznej piosenki), nade wszystko - o względności kryteriów normalnościi choroby oraz arbitralności społecznych norm.

Szaleństwo bohaterki/współautorki sztuki wykorzystał więc Zadara w sposób subtelniej szy niż Wyrypajew. Optyka schizofrenika patrzącego na świat nie jest alibi dla infantylizacji świata przedstawionego, wręcz przeciwnie: pozwala uzyskać wielość perspektyw oglądu, umożliwia nieustanne podważanie realności i sensu ukazywanych wydarzeń. Wrocławski spektakl można przyjąć lub odrzucić, nie ulega jednak wątpliwości, że jest to przedstawienie ważne. Widać bowiem wyraźnie, że reżyser włącza się nim w najbardziej aktualne dyskusje dotyczące wiary i religii, względności pojęć prawdy i normalności. W przeciwieństwie jednak do samozwańczych moralistów-demagogów - nie oferuje recept na szybką naprawę świata. Bo trudno chyba uznać za takową finalną sugestię Arkadija Ilicza, proponującego wystrzelenie się w kosmos, jako metodę na zbliżenie się do Boga...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji