Sens życia po czesku
"Kandyd - próba generalna" w reż. Simony Chalupovej w Olsztyńskim Teatrze Lalek. Pisze Tomasz Kurs w Gazecie Wyborczej - Olsztyn.
Widz nie zawiedzie się najnowszą sztuką Olsztyńskiego Teatru Lalek. "Kandyd - próba generalna" gwarantuje odpowiednią dawkę humoru i dystansu
To już kolejne przedstawienie po "Igraszkach z Diabłem", w którym palce maczali Czesi. "Kandyd - próba generalna" Simony Chalupovej jest niekonwencjonalnym podejściem do tekstu napisanego w 1759 roku. Autorka pokazuje wydarzenia z perspektywy młodego aktora naturszczyka, który przypadkiem trafia do obsady powstającej właśnie sztuki. Garderobę widzimy cały czas na ekranie wiszącym podsufitem. Potem widz staje się świadkiem wędrówki Kandyda w poszukiwaniu sensu życia i ukochanej Kunegundy. Zderzenie ideałów z tym, co ma do zaoferowania świat, pokazano w nowoczesny sposób. Dzięki scenografii i oświetleniu Kandyd niczym filmowy bohater trafia tam, gdzie pożogi i nieszczęścia dręczą ludzkość. Wojnę, represje, chciwość pokazano na modłę współczesną. Widzimy bombowce i czołgi, a Kandyd podróżuje po świecie także odrzutowcem. Nawet wydawałoby się rzeczy tak już odległe jak wyroki inkwizycji, przypominają w wydaniu Chalupovej werdykty z popularnych programów rozrywkowych i głosowań widzów w systemie audio-tele.
Niedosyt pozostawia natomiast niewykorzystany chyba pomysł z
naturszczykiem. O ile na początku sporo jest gagów wynikających z nieporozumień Kandyda z rutyniarza-mi z zespołu, to w drugiej części
przedstawienia takich relacji jest już mniej.
Spektakl to także uczta dla oka. Widz zwróci uwagę nie tylko na scenografię i grę świateł, lecz także na kostiumy: np. gubernator Buenos Aires nosi mundur przypominający faszystowski, inkwizytor niewiele się od niego różni.
Przedstawienie przeznaczone jest dla starszej publiczności i okraszone odpowiednią dawką zmysłowości. Skąpo odziane kobiety kuszą bohatera, kręcą się wokół wieży Eiffla niczym tancerki na rurze, świecą lśniącymi obcisłymi strojami. Ukochana Kandyda w przykrótkiej sukience i z różowym paskiem przypomina natomiast małolatę spod wiejskiej dyskoteki albo lalkę Barbie. Takie chwyty nadają przedstawieniu lekkości i zbliżają do rzeczywistości. Całość zaczyna przypominać teledysk nasycony przemocą i seksem. Na szczęście nie zabrakło tutaj refleksji. Padające ze sceny pytanie: "Czy żyjemy na świecie najlepszym z możliwych", ciągle pozostaje aktualne.