Artykuły

Lody po angielsku

"Pułapka na myszy" w reż. Olgi Lipińskiej w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Magda Huzarska-Szumiec w Gazecie Krakowskiej.

Teatr im. Juliusza Słowackiego rozpoczął sezon "Pułapką na myszy" Agaty Christie. Niestety, nie było ani straszno, ani śmieszno

Myślałam, że mam to już za sobą. Byłam przekonana, że podejmowanie męskich decyzji jest moją specjalnością. Ale życie sprawia wiele niespodzianek. To stało się we włoskiej lodziarni. Lody malinowe, truskawkowe, czekoladowe. Lodówka mieściła niebywałą ilość smaków. Stałam i wpatrywałam się jak sroka w kość. Nie byłam w stanie powiedzieć, czy chcę zatopić usta w porzeczkowym sorbecie czy może w doprawionej bakaliami wanilii.

Olga Lipińska musiała znaleźć się w podobnej sytuacji, biorąc do ręki tekst Agaty Christie "Pułapka na myszy". No, bo co tu zrobić z tak uroczą ramotką? Pośmiać się z niej, czy może na bazie stworzonych przez pisarkę charakterów trochę popsychologizować? A może skupić się na kryminalnym wątku i rozwiązać go metodą Tarantino? No i jeszcze ten klasyczny angielski styl, bez którego sztuka Christie nie mogła się obejść. Lipińska, choć pewnie była pewna, że podejmowanie reżyserskich decyzji to jej specjalność, nie wiedziała, po które lody sięgnąć. No i postanowiła pokosztować wszystkich.

Scenograf Ryszard Melliwa zaprojektował typowy angielski salon, czyli wnętrze pensjonatu prowadzonego przez dziewczęcą Mollie (Barbara Kurzaj) i jej safandułowatego męża Gilesa (Grzegorz Łukowski). Safandułowatego tylko czasami, bo niezdecydowana pani reżyser w sytuacjach podbramkowych kazała mu wyzwalać w sobie siłę godną prawdziwego macho. Poznajemy ich, kiedy oczekują na gości w osobach nieokreślonego płciowo Christofera, o czym miały świadczyć miękkie ruchy Grzegorza Mielczarka; męskiej w założeniu Panny Casewell (Marta Chodorowska), której Lipińska jako główny środek wyrazu zaproponowała palenie papierosów; rozhisteryzowanej pani Boyle (Anna Sokołowska) i skupionego niczym w sztuce Ibsena Majora Metcalfa (Feliks Szajnert) oraz wyciągniętego prosto z angielskiej farsy Paraviciniego Marcina Kuźmińskiego - jedynej w tym spektaklu konsekwentnej, a przy tym okropnie śmiesznej roli. Każda z tych postaci była z innej bajki, każda grała co innego, skutecznie gubiąc kryminalną intrygę, nie wspominając nawet o budowaniu napięcia.

Nie zmieniło tego pojawienie się Sierżanta Trottera. Prowadzący śledztwo Błażej Wójcik wpadł w ton serio, by za chwilę zmienić się w wymachującego pistoletem psychopatę rodem z "Pulp Fiction". Jakby tego było mało, całość sfinalizował pożar rodem z telewizyjnych kabarecików, w których specjalizowała się reżyserka.

We włoskiej lodziarni, nie mogąc się zdecydować, zamówiłam kilka gałek o różnych smakach. W efekcie tego lody malinowe pomieszały się z czekoladowymi, a waniliowe z czarną porzeczką. I choć każdy z osobna smakowałby pewnie nieźle, razem nie mogłam ich zjeść.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji