Artykuły

Informator o sektach

"Pan Bóg Halina" w reż. Marii Spiss w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Jak zrobić teatr z reportażu? Można tak jak Maria Spiss - jak najprościej. Oddać głos bohaterom w nadziei, że wystarczy siła autentycznych wypowiedzi, emocji, zdarzeń. Czy słusznie?

Przygotowana przez Laboratorium Reportażu pod kierunkiem Marka Millera książka "Sekty Made in Poland" to nie tyle klasyczny reportaż, ile zbiór wywiadów z osobami mającymi w życiu krótszy lub dłuższy epizod w sekcie. Wypowiedzi (przeplatane fragmentami artykułów i prasowymi wywiadami) układają się w rodzaj raportu: werbunek do sekty, uczestnictwo, wyjście z niej, co potem. I co przedtem - bo jest tam też miejsce na przyczyny wstąpienia do sekty. Poznajemy i ludzi, i sekty - od wielkich (jak Kościół Moona) po malutkie, jakby rzec - prywatne, jak piątka wyznawców Bóg Haliny, właścicielki wrocławskiej księgarni.

Maria Spiss wykroiła z prawie trzystustronicowego materiału godzinny spektakl. Wybrała kilka historii, dbając o ich różnorodność, zaaranżowała sytuację zwierzenia czy też wywiadu (na scenie jest też dziennikarz) i oddała głos bohaterom. Ściślej - aktorom grającym bohaterów. I tu problem - założona przez reżyserkę skromność sytuacji, to, że aktorzy siedzą po prostu rozrzuceni na scenicznej widowni i opowiadają, kłóci się z formą ich wypowiedzi - formą aktorskich etiud. Owszem, miło się ogląda Magdę Jarosz jako hipisowatą, rozkosznie infantylną wyznawczynię Bóg Haliny czy Lidię Dudę i Iwonę Budner wspólnie opowiadające o kursie cudów, ale problemy bohaterów pozostają w bezpiecznym oddaleniu, upiększone i uatrakcyjnione aktorstwem. Jedynie Mieczysław Grąbka (jako Bogdan Kacmajor, założyciel sekty Niebo) przełamuje - na chwilę przynajmniej - miły nastrój i poczucie bezpieczeństwa. Gdy mówi, jako coś absolutnie oczywistego: "Ja myślę, że byłem fajny facet po prostu i Pan Bóg docenił moją fajność", a dalej wykłada tym samym tonem, że przecież Jezus "też mówił, że jest Synem Bożym, to też uznawano za pychę, a to był fajny facet", wieje grozą.

Za dużo tu teatru jak na reportażowy materiał - nawet dziennikarz (Zbigniew Ruciński), który powinien obiektywnie porządkować opowieści, wygłasza patetyczne komentarze, rozkładając ręce, niemal łapiąc się za głowę, jakby się mu takie straszne rzeczy w niej nie mieściły. Ale czy warto było robić z tego materiału teatr? Z czym wychodzimy po spektaklu? Na pewno z wiedzą - zostaliśmy poinformowani o istnieniu sekt, o przyczynach ich atrakcyjności, o tym, jacy ludzie do nich wstępują (zagubieni, samotni, z problemami) i po co. Ale czy dla informatora o sektach warto uruchamiać teatr?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji