Artykuły

Wielka kupa billboardowa

Patrzyłem z niedowierzaniem. Po chwili zaskoczenia przyszła mi do głowy najpierw jedna myśl, że - używając języka samego Jarka - to wielka kupa. A potem myśl druga, że jednak już widziałem taki billboard, lecz go olałem, bo nie z Europejską Stolicą Kultury skojarzył mi się na pierwszy rzut oka, a z reklamą być może dywanów, blach falistych lub ciuchów z Chin. Albo kleju do tapet - pisze Grzegorz Józefczuk o billboardzie Jarosława Koziary.

Pytaniem znajomych, czy widziałem billboardy Jarosława Koziary [na zdjęciu] reklamujące Lublin jako kandydata do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016, - byłem doprawdy zaskoczony. Bo nie widziałem! Wprawdzie do Lublina wróciłem po kilkudniowym urlopie, więc zorientowany w tym, co się w mieście dzieje, specjalnie nie byłem, ale Koziara to Koziara, jakże by go nie zauważyć!? Po pierwsze - wypracował własny, rozpoznawalny styl aborygeńskich piktogramów, znaków tak wyrazistych, zdolnych dać po oczach, że hej, różnorodną a uniwersalną formę kumulującą wiele sensów. Po drugie - Jarosław Koziara nosi w artystycznym sercu powinność patriotyzmu lokalnego i ducha społecznego zaangażowania, ma przemyślane, co jest naszym, lubelskim atutem, a co nędzą, pracował nad logo miasta, ilustrował scenograficznie różne regionalne wydarzenia, jednym słowem - zależy mu. I dlatego po trzecie - pilnie i publicznie naigrywa się i gani wszelkie artystyczne koterie i układy, gardzi sztuką dla kasy, popłuczynami, sztampą, nadęciem, potrafi być w poprzek i przeciw i się tego nie boi.

Może Koziara poszedł na całość, zrobiła się afera i z powodu kontrowersji billboardy usunięto? - pomyślałem.

Lecz wtedy nagle billboard zobaczyłem. Patrzyłem z niedowierzaniem. Po chwili zaskoczenia przyszła mi do głowy najpierw jedna myśl, że - używając języka samego Jarka - to wielka kupa. A potem myśl druga, że jednak już widziałem taki billboard, lecz go olałem, bo nie z Europejską Stolicą Kultury skojarzył mi się na pierwszy rzut oka, a z reklamą być może dywanów, blach falistych lub ciuchów z Chin. Albo kleju do tapet.

Plakat i jego wyrośnięta billboardowa odmiana działać powinny jak błysk flesza aparatu fotograficznego, wydobywającego "coś" z tego wielkiego chaosu i zgiełku znaków, którymi jesteśmy otoczeni i nieustannie atakowani. Billboard nie może kazać odbiorcy czekać, aż ten go dojrzy, pomyśli i daj Boże zrozumie. Musi się narzucać. Nawet na chama. Taki jego los i rola.

Tymczasem "walka żółtego z czarnym" na Koziarowym billboardzie jest czystą, skądinąd ciekawą formą, lecz tak dominującą, że zabija treść, nijak nie kojarzy się ani z Lublinem, ani z konkursem o Stolicę Europejską, a nawet więcej - przeszkadza takim asocjacjom i wcale nie zachęca do przeczytania i tak zagubionego w tej tapecie napisu wyjaśniającego, o co chodzi. Jest też w aurze tego billboardu jakaś niedopuszczalna nieprzyjazność, dystans, oschłość, nic z niego ciepła i sympatii u adresata nie wzbudza. Brrr!

A jeżeli Koziarze o to właśnie chytrze chodziło, aby dać takim antybillboardem krytyczny głos, że te nasze lubelskie zabiegi o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury to lipa na resorach, że władze mają kulturę w nosie? Takie ekwilibrystyczne pytanie stawiam sobie a muzom, na razie zdecydowanie obstając przy usprawiedliwiającym morale, że nie błądzi tylko ten, kto nic nie robi. Drugi usprawiedliwiający morał bierze pod uwagę, że po raz kolejny nie udało się wykreować czytelnego symbolu Lublina - i brzmi: mamy pecha. Trzeci morał jest zachęcający: podróże kształcą. Warto pojechać na przykład do słowackich Koszyc, skąd właśnie wróciłem. Koszyce starają się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2013 (decyzja zapadnie już w 2008 roku). Zrozumie to natychmiast każdy, niezależnie skąd do Koszyc przyjedzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji