Artykuły

Oko kogoś małego. Wyznania szczerego entuzjasty teatru

Dla oczu Prota jasność Ziemi jest bolesna, choć przybył uczepiony promienia potężniejszego niż światło. Przynajmniej tak opowiada. Kosmiczna fala - szybsza od światła? Promień nie do pojęcia dla ludzi? Bez żartów! Ta cudaczna niemożliwość bawi psychiatrę, dr. Gene'a Brewera, a w czaszce jego nie mieści się ogrom czarnej przestrzeni, dzielącej rodzinną planetę Prota K-Pax od naszej, trzeciej planety od słońca naszego. K-Pax ma dwa słońca. Jedno czerwone, drugie niebieskie. Na K-Pax jasność jest łagodna. Tam Prot nie musi nosić czarnych, ocalających szkieł ślepca...

Zapomniałbym! Niepojęty przybysz naucza, że w jego świecie słowo Prot pisze się i mówi - z małej litery. Nie ma potrzeby wielkości. Ledwie prot. Ot, mały ktoś, strzęp, mikry kosmita, ziar-no piachu w podróży przez nie-objętą czerń nieba. Ot - prot.

Cóż, gdy się na Ziemi, w bia-ły dzień, na głównej ulicy miasta aż takie cuda wygłasza i utrzy-muje, że to prawdy w kosmosie najprawdziwsze - trudno się dzi-wić, że się ląduje w zakładzie dr. Brewera. Ściślej mówiąc - tu, u nas, wśród ludzi normalnych, trudno się takiemu obrotowi losu dziwić. Bo wariat, to wariat, i biedny człek, trzeba mu pomóc. A gdy utrzymuje, że przyjechał z nieskończoności, jako lotniarz skrzydeł uczynionych z promienia szybszego niż światło - trzeba mu pomóc bardzo. I tu właśnie, w gabinecie dr. Brewera, zaczyna się przedstawienie "Przypadek prota", półtoragodzinny drobiazg sceniczny, który Agnieszka Lipiec-Wróblewska wg powieści Genea Browera "K-Pax" napisała i wyreżyserowała.

Tu, w boleśnie zimnych świa-tłach szpitala wańatów, rozpoczyna się rozmowa. Szymon Ku-śmider (dr Brewer) pyta, Roman Gancarczyk (Prot) odpowiada. Na początku zagadnie pacjenta o nieludzką subtelność jego oczu. Usłyszy, że gdyby widział aż tak dużo, wtedy nawet on, psychiatra, koneser zgruchotanych dusz ludzkich - przeraziłby się. Już zatem w prologu dr Brewer słyszy o uldze, jaką dają mu jego po ludzku niedoskonałe oczy, po czym dyskusyjny ping-pong jakoś się wyrówna. Dalej już na przemian będą siebie pytać i sobie odpowiadać. W sprawie naszego świata. I w sprawie świata doskonale nie z naszego świata. Naprawdę nie z naszego?

Idąc za prozą Browera, Lipiec-Wróblewska powtarza oto odwieczny numer sztuki opowieści. Jak światu pokazać prawdziwy profil jego, na wylot mu znanej, codzienności? Trzeba na tym dokumentnie sobą znudzonym globie postawić kogoś - gruntownie obcego. W normalność, co ją ludzkość przez tysiące lat na tak fundamentalną "blachę" wykuła, że już jej nie zauważa, w zestaw dokumentnie spranych gestów, zachowań i słów odpowiednich na każdą okazję, w ponury magazyn myślowych i etycznych sztanc, przez milionkrotne używanie wyświechtanych niczym jakaś wiekuista ściera, w całą tę codzienną rozpacz tępych, nędzy psa Pawiowa godnych tików ludzkości, wpuścić trzeba kogoś spoza normalności, takiego właśnie przybysza ze świata obcego, gdzie tiki naszego świata nie są oczywistością, lecz budzącą zdumienie menażerią.

Wystarczy przypomnieć "Lot nad kukułczym gniazdem "- film Formana, bądź powieść Keseya. Albo lepiej jeszcze - "Małego Księcia" Antoine'a de Saint -Exupery'ego. Tamten mały ktoś, całkiem jak prot, też spadł na Ziemię wprost z nieobjętych ciemności nieba. I tak samo intensywnie, ale o wiele naiwniej, dziwił się światu i zadziwiał swat sobą. Tyle wystarczy przy-pomnieć, by poczuć lęk przed... nudą opowieści. Być może to wina mej nadgorliwości w oglądaniu "Lotu nad kukułczym gniazdem" i w czytaniu "Małego Księcia", ale po kwadransie seansu Lipiec-Wróblewskiej westchnąłem: co, znów stary numer z wariatem w świecie normalnych, który to numer każe nam się zastanowić, kto tutaj jest normalny tak naprawdę? Mój Boże, przecież znów wyjdzie, że normalni są w istocie nienormalni, wariat zaś - to nie wariat, jeno szczęściarz.

Sprawa jest istotna, bo - no, cóż począć - Brower pisze boleśnie gorzej niż Saint-Exupery, Lipiec-Wróblewska póki co nie jest blisko reżyserskiej maestrii Formana, zaś Gancarczyk i Kuśmider, nawet gdy ich w kupę zlepić, na razie mogą zapomnieć o Nicholsonie, który u Formana był wariatem - cudną drzazgą w świecie pozornie spokojnych. Nie, ja tu nie stawiam idiotycz-nych ocen. Ja tylko przypomi-nam, że ów stary, banalny numer - wariat wśród normalnych - naprawdę dojmująco wychodzi dopiero w palcach artystycznych arcymistrzów. Traci banalność - zyskuje na tajemniczości.

U Lipiec-Wróblewskiej widza dobija ten fatalny rytm kranu kapiącego w środku nocy. Tak. Owszem, w gestach i intonacjach Gancarczyka i Kuśmidra za mało jest barw. Nie kryję: całość zalatuje czasem pouczeniem z gatun-ku - "przemyśl, widzu, swą normalność". Z drugiej jednak strony - wystarczająco dużo niejednoznaczności tkwi w obu panach, by tę ich psychodramę o istotnych smakach życia tu i teraz puścić mimo oczu i uszu. Kim naprawdę jest Prot? Jak daleko, albo jak blisko nas wiruje piękna K-Pax? Rzecz jasna, są to sekrety, których nie wolno mi ujawniać.

Niech wystarczy, że na początku dr Brewer łagodzi ostrość szpitalnego światła. Prot zdejmuje z nosa czarne szkła ślepca. Jasność świata już nie sprawia bólu. Widać oczy Prota. Są ludzkie.

Fundacja Starego Teatru, Scena przy Sławkowskiej 14. "Przypadek Prota" wg "K-Pax" Gene'a Browera. Scenariusz i reżyseria Agnieszka Lipiec-Wróblewska. Scenografia Barbara Guzik.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji