Artykuły

Nadzieja po śmierci

"Zbombardowani" w reż. Mai Kleczewskiej w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Małgorzata Ruda w Dekadzie Literackiej.

"Zbombardowani" Sarah Kane to dramat pokazujący ludzi, którzy przestali być ludźmi. Zdruzgotanych. Wybebeszonych. Samotnych. Nic ich nie broni. Wszystko im wolno. Ale oni już prawie niczego nie chcą. W pokoju hotelowym, w którym spotykają się niegdysiejsi kochankowie, Ian i Cate, najważniejszym meblem jest łóżko, a najważniejsze rekwizyty to pistolet i butelka z alkoholem. W podwójnym łóżku daje się zagrać i wielokrotnie powtórzyć tylko jeden epizod - gwałt. Chory na raka dziennikarz znęca się nad (zwyczajnie nieporadną? lekko upośledzoną?) dziewczyną, Ian umiera, Cate, ciężko chora, popada w jakiś kataleptyczny stan nieświadomości. Kalectwo i cierpienie żadnego z nich nie uszlachetnia, raczej pozbawia wszystkich hamulców. Skoro są skazani, mogą bezkarnie ranić, mogą zabijać bez wyrzutów sumienia. Przemoc jest jedyną namiętnością, na jaką ich stać. A przecież przyszli spotkać się w tym hotelu dlatego, że kiedyś byli ze sobą i dlatego, że teraz jedno z nich umiera i potrzebuje kogoś bliskiego.

Podobno Kane lubiła powtarzać za Barthem: Być zakochanym to znaczy być w Dachau. Bohaterowie "Zbombardowanych" nie są już zakochani, choć lubią wypowiadać słowo kocham. Dla Iana bliskość została zredukowana do możliwości odbywania stosunku płciowego. Deklaracja "kocham Cię", jaką kilkakrotnie wypowiada, ma być tylko sposobem na złamanie oporu głupiej Cate, która obiecała siebie komuś innemu i teraz nie chce się kochać. Więc Ian ją gwałci - przemoc stała się jedyną postacią miłości. Kane układa łatwe równanie: świat jest taki, jak ta para. Ta para jest taka, jak świat.

Hotel zostaje zbombardowany i do apartamentu Iana wdziera się żołnierz. Gwałci Iana, wysysa mu oczy, zjada je. Opowiada o tym, co robił na wojnie. Najłagodniejsza jest historia o kobiecie, której zgruchotał kręgosłup. Żołnierz zabija się. A do Iana powraca w rzeczywistości lub w przedśmiertnym śnie Cate, przynosząc niemowlę, które znalazła w mieście. Dziecko umiera. Głodny Ian zjada martwe dziecko. Umiera, ale najwyraźniej żyje nadal. Cate przynosi mu jedzenie, Ian dziękuje. Czyżby ludzki mógł być dopiero po śmierci?

Kane uważała tę sztukę za pełną nadziei, ponieważ bohaterowie próbują wydrapać swoje życie z ruin. Tej nadziei dość jednak trudno dopatrzyć się w okrutnym aż do absurdu świecie "Zbombardowanych". Symbolika scen kończących dramat jest mroczna, wieloznaczna. Na wymowę sztuki niewątpliwie miały wpływ wypadki w Srebrenicy. Gdyby nie drastyczność, uznalibyśmy "Zbombardowanych" za niezbyt finezyjną sztukę z tezą: przemoc rodzi przemoc. Jednak intensywność, drapieżność tej sztuki takie łatwe diagnozy podważa. Kane stwarza wizję świata - piekła tak dosadną, że nie można się od niej uwolnić.

Przedstawienie w Starym Teatrze nie ma, niestety, tej prowokującej, przerażającej aury. Nie potrafię powiedzieć, czy to dramaturgia Kane się zestarzała, zbladła, przegrała wyścig ze sztuką komercyjną, która z powodzeniem żeruje na drastyczności, czy też reżyserka i aktorzy nie poradzili sobie z metaforyzacją sytuacji dramatycznej. Jedno jest pewne - powstała rozwlekła opowieść o przemocy, budząca zażenowanie widzów.

Reżyserka, nie wiadomo dlaczego, przeniosła akcję z kameralnej przestrzeni hotelowego pokoju do wytwornego olbrzymiego holu, pełnego luster, sztucznych palm, różowiutkich foteli. Z ich różową skórą komponuje się wielki bukiet róż w tym samym kolorze. Lśni prawie marmurowa posadzka. Wytwornie, ale i burdelowe Podejrzany, przesadny luksus. Tło z żurnala. Dramat ma być ze spermy, z tez, prawdziwy do bólu, a reżyserka i scenografka każą mu się rozgrywać w przestrzeni monumentalnego kiczu. Równocześnie ten hol, miejsce publiczne, sprawia, że prywatna sadomasochistyczna walka kochanków nabiera ogólniejszego znaczenia.

Aktorzy są przebrani jaskrawo, tandetnie: ona prawie dziwka w kusych, obcisłych, barwnych łaszkach, on - wypomadowany w skórzanej kurtce, ukryty za ciemnymi okularami. Kostium charakteryzuje, nie pozostawiając żadnych wątpliwości co do konduity postaci. Jeszcze wyrazistsze są relacje między postaciami. Cate Sandry Korzeniak jest zwierzątkiem walczącym o siebie za wszelką cenę. Chce przyciągnąć uwagę. Mówi jak dziecko - pewnie dlatego, że autorka, pragnąc zasugerować jej psychiczne sieroctwo, każe dziewczynie ssać palec. Aktorka obdarza Cate przedziwnym dziecięcym szczebiotem. Ta świergotliwość to dowód bezbronności? Ian boleśniej rani ją, nazywając głupią, niż przymuszając do seksu. Korzeniak akcentuje wrażliwość Cate tysiącem gestów: zaciska piąstki, kuli się, popłakuje, masturbuje ze strachu. Chce zawładnąć sceną. Każdym gestem, spojrzeniem błaga o uwagę i miłosierdzie widzów. Słowem - za pomocą nadmiaru scenicznych trików buduje hiperrealistyczny psychologizm.

Ian Globisza, wymachujący pistoletem, biegający po scenie, robi wrażenie kogoś, kto chciałby się ukryć, wyjść z tego układu. Zaledwie szkicuje postać. Rozmowa o chorobie, śmierci' i seksie służy mu do ukrywania wszystkiego, co czuje, myśli. Nie ma między bohaterami ani erotyzmu, ani nienawiści; nie rozumieją się. Przede wszystkim jako postaci, ale chyba także jako aktorzy - są z innych estetyk teatralnych. Wydaje mi się, że Sandra Korzeniak przyszła do tego hotelu wprost ze "Snu nocy letniej" z gotową postacią histerycznego, półrozumnego zwierzątka w potrzasku. Więc nic prawdziwego nie może się stać między tą postacią już gotową a jej partnerem scenicznym. Jedyny konflikt, jedyna zadra to lęk przed szyderstwem, łan widzi w niej tylko idiotkę. Ona w sobie - tylko ofiarę.

Kleczewska chyba chciała za wszelką cenę wyinterpretować w "Zbombardowanych" perspektywę nadziei. Więc wykreśliła lub ukryła większość drastyczności. W tym przedstawieniu symbolem gwałtu mogą stać się rozsypane, zdeptane, oczywiście różowe, róże. A Cate zjawia się jako Matka Boska w błękicie i w koronie wysadzanej sztucznymi rubinami. Ma prawo być świętą: chciała uratować umierające dziecko. Na gruzach świata zwykła, dobra Cate urządzi jarmarczny festyn, ponieważ gdzieś powinno być miejsce, gdzie człowiek może być syty i szczęśliwy. Prawie fruwają aniołki i pojawia się jeleń jako znak szczęścia. Możliwego tylko w krainie kiczu?

W ten sposób Kane, o której pisano, że jest współczesnym Szekspirem, została też zamknięta w tej krainie. Tymczasem do teatralnej klęski przyczyniła się także sama autorka. Z jednej strony chciała pokazać nieuleczalną chorobę świata, na którą jedynym lekarstwem jest śmierć, z drugiej - dać człowiekowi jakąś nadzieję. Gest Cate i słowo "dziękuję" wypowiedziane przez lana pojawiają się na końcu dramatu bez żadnej motywacji. To uprawnia reżyserkę do posłużenia się kiczem, ten osłabia dramatyzm sztuki. Raczej oddalamy się, niż zbliżamy do Szekspira. Jeśli kiedykolwiek "Zbombardowani" rzeczywiście sąsiadowali z Szekspirem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji