Artykuły

I ty możesz zostać idolem

Dlaczego niejaki Janusz Dzięcioł wygrał Big Brothera? Bo potrafił śpiewać? Umiał lewitować? Znał szesnaście języków? Nie. Janusz Dzięcioł został idolem, ponieważ niczym szczególnym się nie wyróżnił. I o to chodzi. Taki powinien być prawdziwy bohater naszych czasów, a ściślej naszych mediów. Bohater, który pokazuje, że i ty, zwykły, szary człowieku, możesz zostać super star

To nic trudnego. Wystarczy być przeciętnym. Lecz jeśli do tego pojawi się jeszcze jakiś frapujący rys biograficzny - sukces murowany. Ot np. o usuniętej ciąży, molestowaniu w dzieciństwie przez jakiegoś dorosłego, o dorastaniu w domu dziecka... Telewizja we wszystkich kanałach mami ludzi wizją sławy i bogactwa. A ludzie, wiadomo, łatwo tej pokusie ulegają.

Dla teatru takiego, jak Łaźnia, który bacznie przygląda się różnym zjawiskom współczesnej kultury, temat reality show to świetny kąsek. Wydawało się, że tworząc widowisko nazwane multimedialną groteską o zapatrzonemu w reklamy pokoleniu "flow" Bartosz Szydłowski wraz z autorem tekstu Pawłem Jurkiem wejrzą za kulisy tych machin, opiszą, co się dzieje z ludźmi, marzącymi o szybkiej karierze i postawią parę istotnych pytań. Na scenie widzimy czworo strasznie fajnych ludzi: Bachę (Barbara Kurzaj), Anulkę (Anna Wielgucka), Robina (Robert Koszucki) i Qpsko (Jakub Palacz). Wyłowieni z "tłumu" okiem ukrytej kamery trafiają do teleturnieju. Zasada jest prosta. Mają być strasznie fajni i na tyle urzec widownię, by ta zechciała na nich głosować w decydującej rozgrywce. Wszystko jest tu według reguł telewizyjnego show. Najpierw w krótkich filmikach o postaciach bohaterowie przedstawiają się. A potem my, widownia, podnosimy rączki do góry, głosując na jednego ze swoich idoli. Tym razem wygrała Bacha, która próbowała nas dotknąć opowieścią o usuniętej ciąży. Czy to morderstwo, czy tylko medyczny zabieg? Czy płód to tylko płód, czy już człowiek? - spytali twórcy przy okazji. W nagrodę nie będzie wycieczki do egzotycznych krajów, mieszkania w stolicy ani dobrego samochodu. Triumfatorka otrzyma złoty, wysadzany brylantami rewolwer, z którego zrobi użytek. Bo już pewnie niedługo na ekranie będziemy oglądać śmierć na żywo. I tyle.

Choć całość ogląda się nader przyjemnie, w spektaklu nie pojawia się nic, czego byśmy nie wiedzieli. "Wścieklizna" sprzedana jest atrakcyjnie, jak rozmaite telewizyjne ogłupiacze. Strasznie fajnych ludzi strasznie fajnie się ogląda, raz po raz wybuchając, wspomaganym z głośników, śmiechem. Ale to wszystko. Nie ma tu ani dramatów, ani diagnozy. Jest jedynie prezentacja. A szkoda. Być może najciekawsze jest to, co się dzieje w ludźmi po takim reality show. Jak sobie radzą ze sławą i z jej nagłym schyłkiem? Jak się zmienia ich życie? Słowem, gdzie tu tak naprawdę tkwi dramat?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji