Artykuły

W domu DJ Prezesa

Takiego reality show w telewizji nie ma i pewnie nie będzie. Spektakl w Łaźni jest nie tyle próbą analizy mechanizmów rządzących telewizyjną rozrywką, ile pokazania jej w krzywym (lekko) zwierciadle

Każdy z czwórki uczestników dziejącego się w domu DJ Prezesa show jest osobą przeciętną, nawet nieco głupawą, za to przekonaną o swojej atrakcyjności i oryginalności. Idealni odbiorcy i idealni uczestnicy reality shows.

Anna Wielgucka (Anulka), Barbara Kurzaj (Baha), Robert Koszucki (Robin) i Jakub Palacz (Qpsko) nie pozwalają sobie na łatwą przesadę w portretowaniu swoich bohaterów. To zwykli, sympatyczni, młodzi ludzie, może przesadnie szczerzący zęby w radosnych uśmiechach, zbyt nerwowo usiłujący pokazać z najlepszej strony swą wątłą osobowość, ale nie karykatury. Mamy jednak uwierzyć w prawdopodobieństwo całej sytuacji - i dzięki aktorom to się udaje.

Fabuła jest prosta: każdy z uczestników gry ma przedstawić swoją historyjkę, swoje przedstawienie, czy jak tam to można nazwać. Okazuje się, że atrakcyjne tematy to dla nich morderstwo, rabunek, gwałt, seks. "Nowe ego" - krzyczą, wymachując rewolwerami. I tak przeciętni ludzie (każda historyjka poprzedzana jest wyświetlanym na telebimie castingowym portretem aktora-uczestnika) mają w głowie wyłącznie przemoc - albo raczej uważają, że tylko ona jest w stanie zainteresować widzów. Trup ściele się gęsto, ale równie gęsto powstaje z martwych, bo to przecież tylko telewizja (a raczej teatr).

Wszystko to podane jest lekko, skecze, gęsto przetykane filmowymi wstawkami, grane są zabawnie, często zbliżają się do niezobowiązującego wygłupu. Aktorzy wciągają do swoich rozgrywek publiczność - trzeba na nich głosować, bawić się w jadących do pracy strażaków, wypowiadać się na różne tematy (np. czy homoseksualiści powinni adoptować chłopców czy dziewczynki). Ktoś z czwórki zawodników musi przecież wygrać, i to publiczność wybierze zwycięzcę.

"Wścieklizna show" nie przynosi żadnych istotnych odkryć na temat współczesnej cywilizacji obrazkowej, stanu ducha czy marzeń przeciętnych ludzi dążących do sukcesu. Jest raczej klubową zabawą dla publiczności, która i tak pewnie swoje na te tematy wie.

Być może twórcom chodziło o postawienie ostrej diagnozy współczesnej rzeczywistości ("telewizyjne reality to bułka z masłem, nasz spektakl to kromka z tatarem" - brzmiało jedno z haseł "Wścieklizny"), ale to akurat wypadło niezbyt przekonująco i niezbyt dotkliwie. Poruszamy się w obszarze diagnoz oczywistych, stawianych w co drugim gazetowym komentarzu do Big Brothera. Przeciętność jest fotogeniczna; do sukcesu dąży się po trupach; wyobraźnia to śmietnik najgorszych klisz; oglądalność karmi się skandalem i przemocą. Ale może i lepiej, że nie jest to śmiertelnie poważny spektakl, tylko podstawianie krzywego zwierciadełka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji