Szok w Teatrze Współczesnym
PRZED SOBOTNIĄ prapremierą "Młodej śmierci" zapowiadano, że przedstawienie jest tylko dla dorosłych. Uprzedzano, że w sztuce są okrutne sceny i drastyczny język.
Zapowiedzi się potwierdziły: w trzech dramatycznych opowieściach młodzi ludzie dokonują okrutnych morderstw. W pierwszej "Młoteczek do czaszeczki") uczeń szkoły średniej morduje matkę kolegi, w drugiej ("Horror z ojcem") chłopak morduje ojca, ciało wywozi w bagażniku samochodu i chce wrócić na dyskotekę, w trzeciej ("Małolaty") inny chłopak morduje dziewczynę, która go zdradza. Przedstawienie zagrane jest dosadnie, młodzi ludzie rozmawiają językiem prymitywnym i wulgarnym, na scenie nie ma prawie żadnych rekwizytów. Świat jest pusty - w tej pustce, gdy widzowie wchodzą do teatru, jeden z bohaterów, jeszcze przed rozpoczęciem akcji, bawi się wielką, blaszaną puszką. Wydarzenia wydobywają się jakby z puszki Pandory, a odgrywane w pustce sceny (to jest cały świat bohaterów) mieszają się z epizodami nagranymi na taśmie video, wyświetlanymi na białym ekranie; wszystkiemu towarzyszy młodzieżowa, głośna muzyka. Na deskach sceny wyrysowane są jedynie białe linie kwadratu, akcja trzech opowieści (każda kończy się pointą - piosenką w stylu rap) toczy się wewnątrz tego kwadratu, w takich umownych granicach.
"Młoda śmierć" Nawrockiego jest szokująca, pokazuje świat zwulgaryzowany, świat młodych ludzi bezradnych wobec własnych emocji, wobec seksu, reagujących prymitywnie, podobnie jak czworo dorosłych w dwóch pierwszych opowieściach. Dramat mówi o subkulturze językiem subkultury, o degrengoladzie i wulgarności - wulgarnym językiem degrengolady. To wzmacnia efekt, to na pewno szokuje, tylko... po co to jest? Czy to cokolwiek wyjaśnia z dramatu bohaterów, czy skłania do przemyśleń i buntu nie przeciw teatrowi, który sztukę zrealizował, lecz przeciw takiemu światu, który w teatrze został pokazany, przeciw złu? Czy pomoże szukać społecznych i kulturowych przyczyn owego zła, o których przedstawienie nie mówi nic, a jeżeli cokolwiek - to trywialnie?
Bohaterowie "Młodej śmierci" - mimo dyskoteki, rozmów o seksie i kumpelstwa przy piwie - są przerażająco samotni. Chyba podobnie samotni wobec przedstawienia byli widzowie na sali. Najbardziej wstrząsająco zagrana została ostatnia scena, w której chłopak morduje dziewczynę. Potem zapalono jednak światła, aktorom i realizatorom wręczono kwiaty, były ukłony i brawa. Niby zwyczajnie, ale po tym właśnie przedstawieniu rodziło się pytanie, czy wraz z ukłonami nie dano widzom znaku, iż skończył się teatr i czas iść do domu? Co prawda później próbowano zaaranżować dyskusję, jakby reanimować zszokowaną publiczność - niewiele to dało.
"Młoda śmierć" została w ub. roku uznana przez krytyków za jeden z najlepszych polskich dramatów współczesnych, sztuka (reż.: Anna Augustynowicz, efekty video: David Perkins) woła o dyskusję nad stanem pedagogiki społecznej. Czy teatr powinien się do niej włączać w taki sposób?