Artykuły

Notatnik recenzenta (frag.)

Zimny grudniowy wieczór. Stoimy w grupie widzów na rampie nieczyn­nego magazynu na osiedlu Piekary. Kiedyś mieścił się tutaj sklep. Które to już miejsce w Legnicy, zmienione przez Jacka Głomba w teatr? Pewnie niedługo łatwiej będzie powiedzieć, gdzie zespół Modrzejewskiej jeszcze nie występował? Ale Piekary spośród tych wszystkich nieteatralnych prze­strzeni wydają się najmniej "klima­tyczne". Może dlatego, że jest to ty­powe blokowisko, jakie znajduje się w każdym naszym mieście. Po czym odróżnić jedno od drugiego? Po na­zwach klubów piłkarskich wymalowa­nych na murach?

Piekary tworzą scenerię spektaklu "Made in Poland" i wnoszą jego główne­go bohatera - zbuntowanego blokersa Bogusia. Ten chłopak jest właśnie stamtąd. Boguś z wytatuowanym na czole napisem: "Fuck you" wyłania się z ciemności, wykrzykując wezwa­nie do rewolucji. Na hałas reaguje pa­ru mieszkańców z bloku obok, ale na pyskówce się kończy. Chłopak wa­li jeszcze z wściekłości metalowym prętem w zaparkowany pod rampą samochód. Taki jest początek historii, której dalszy ciąg rozgrywa się już we wnętrzu magazynu. Ma on przeszklo­ną wielką ścianę, przez którą widać kawałek osiedlowej uliczki. Tu też będzie się toczyć akcja. Tu zajedzie sa­mochód z rewindykatorami długów (Przemysław Bluszcz, Paweł Wolak, Katarzyna Dworak), w których łapy wpadnie Boguś. W sztuce Przemysła­wa Wojcieszka czuje się konstrukcję filmowego scenariusza. Tekst ma wy­razistych bohaterów - nie tylko Bogu­sia, ale także jego spolegliwą matkę (Anita Poddębniak), księdza, który próbuje się opiekować trudnym chło­pakiem (Bogdan Grzeszczak), nauczy­ciela - alkoholika, który jest, jak mó­wi Boguś, jego mistrzem (świetny w scenie pijackiego monologu Janusz Chabior). W wartko opowiedzianej anegdocie jest miejsce na wątek sen­sacyjny i społeczno-obyczajowy, i nawet melodramatyczny. Aku­rat w tym ostatnim punkcie "Made in Poland" ociera się o banał, okazuje się bowiem, że złość chłopaka, wyrażona prosto: "wszystko pierdolę", podyktowana jest w gruncie rzeczy problemami emocjo­nalnymi. Na początku wkur­wia się, bo dziewczyna go opuściła, w finale - uspokaja, bo znajduje nową miłość. Ale to wrażenie lekkiego kiczu w drastycznej historii nieco się zaciera, ponieważ grający główną rolę Eryk Lubos two­rzy niezwykle wiarygodny portret swego bohatera, za­równo w wymiarze fizycz­nym, jak i psychologicznym. To nie jest chłopak zły z natury. Paradoksalnie można powiedzieć, że jest zły, bo chce być dobry. Podej­rzewam, że znaczna część lokalnej widowni może się z nim utożsamić, co jest sukcesem i aktora, i przedsta­wienia. Ważne jest to, że spektakl, owszem, przedstawia ponury obraz rzeczywistości, ale nie pozostawia wi­dza bez odrobiny nadziei, że w tym świecie może zdarzyć się coś pozy­tywnego. To przesłanie w finale prze­kazuje nie kto inny, jak Krzysztof Krawczyk, który będąc idolem prawie wszystkich bohaterów sztuki ponie­kąd sam staje się dramatis personae.

"Madein Poland" można traktować ja­ko drugą część "Ballady o Zakaczawiu",

opowiadającą już o współczesnej Legni­cy. Boguś to może syn Benka Cygana? Inną propozycją Teatru im. Mo­drzejewskiej w tym sezonie odwołują­cą się do lokalnej historii jest spektakl "Deszcze". Jako autorzy podpisali go: Krzysztof Bizio i Tomasz Man, wyreży­serowała: Anna Wieczur-Bluszcz. Po­mysł wyjściowy przedstawienia był ciekawy: pokazać w pięciu scenach, osadzonych w różnych czasach historycznych (od I wojny światowej, przez okupację, okres stalinowski i stanu wojennego, aż po współczesność) lo­sy ludzi, zamieszkujących to samo mieszkanie w Legnicy. Do ich życia za każdym razem wkracza historia. Sta­wia bohaterów przed wyborami, oznaczającymi na ogół zagrożenie godności i ryzyko utraty spokoju. Nie­stety sceny napisane przez Bizia i Mana to tylko zarodki, które więcej obie­cują niż spełniają. Mają też wady dramaturgiczne. Scena pierwsza zanu­rzona w strindbergowskiej zgoła at­mosferze ma banalne rozwiązanie. Fragment okupacyjny to właściwie bardziej opowiadanie niż scena dra­matyczna. Część trzecia spektaklu, datowana na 1951 rok, być może ma najlepiej zarysowanych bohaterów, ale ich postawy i dylematy wydają się do­skonale znane. Scena ze stanu wojen­nego jest historycznie niewiarygodna (jaki sędzia w 1983 roku miałby wy­rzuty sumienia z powodu skazania so­lidarnościowca?). Wreszcie ostatnia część zaczyna się od dialogu syna z matką, w którym dowiadujemy się, że ojciec i mąż jest na liście Wildsteina. Dowiadujemy się i nic... informacja ta nie ma żadnego rozwinięcia. Dalej syn przyznaje się, że został wyrzucony ze studiów, ale nie wiadomo dlaczego? Ważniejsze od tych problemów jest pojawienie się pośrednika w handlu mieszkaniami, który kusi rodzinę kupnem ich lokalu. Nim matka i syn złożą podpisy pod odpowiednimi dokumentami, na scenę wchodzą dotychczaso­wi bohaterowie, poprzedni lokatorzy mieszkania i wszyscy zastygają w oczekiwaniu. Publiczność też ma się zastanowić, czy mieszkanienie zosta­nie sprzedane, czy nie?

Wszystkie te historyjki niestety zrealizowano w konwencji małego realizmu (choć z realiami spektakl jest na bakier, a również ich legnicki kon­tekst jest umowny, bo scenki mogły­by się równie dobrze rozgrywać w każdym mieście z polsko-niemiecką historią). Przedstawienie ogląda się trochę jak sceniczne wydanie Matysiaków. Na pewno nie jest tak bar­dzo do zapamiętania jak poprzednie części legnickiej sagi Teatru im. Mo­drzejewskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji