Współczesność na scenie
"Piaskownica" Michała Walczaka to szósta w tym sezonie premiera w Teatrze im. Mickiewicza. Rozmawiamy z dyrektor Katarzyną Deszcz
Tadeusz Piersiak: Skąd taki natłok premier? Zamiast wygrać marketingowo sukces "Iwony, księżniczki Burgunda" już po tygodniu dajecie publiczności nową atrakcję!
Katarzyna Deszcz: To nie do końca tak. Reguła promowania spektakli polega na tym, że tuż po premierze tytuł się nie sprzedaje. Musi być premiera, potem recenzje, stugębna plotka i dopiero ludzie idą do teatru. To wynika z obserwacji naszej widowni. Mnie zależało, żeby zaczęły się pojawiać tytuły polskie. "Iwona..." jest już klasyką, powstała przecież przed II wojną światową. Tak konstruowałam repertuar, żeby pokazać obok niej dramaturgię zupełnie aktualną. Stąd decyzja o wystawieniu właśnie teraz "Piaskownicy". Uważam, że tytuł na dużej scenie powinien uzasadniać dobór tytułu na małej. Oczywiście idealnie, jeśli między premierami są dwa tygodnie przerwy. To bezpieczny czas, który pozwala na ochłonięcie. Ale cóż - idą święta, a z nimi dość długi okres przerwy.
Czemu "Piaskownica"?
Och, powodów jest kilka! To bardzo ciekawy tekst, bardzo ciekawego autora. Michał Walczak ma 24 lata, sam jest studentem reżyserii. Opowiada o sobie różne rzeczy, myślę, że celowo podrasowane w kierunku takiej ekstrawagancji. To prawo młodego autora. Przecież Gombrowicz był mistrzem blag. "Piaskownica" u nas będzie chyba trzecią realizacją w Polsce. Gra ją najpoważniejsza scena- warszawski Teatr Narodowy, gdzie spektakl reżyserował wybitny reżyser - Tadeusz Bradecki. Oczywiście tekstów polskich jest sporo, ale wydawało mi się, że na możliwości naszego zespołu, na ten etap pracy i budowania obrazu teatru "Piaskownica" jest idealna. Grają dwie osoby: Teresa Dzielska i Robert Rutkowski. Jest robiona przez Tomasza Mana, reżysera i również dramaturga młodego pokolenia, którego więcej łączy z Walczakiem niż ze starszymi tekstami. Sztuka opowiada o czymś niesłychanie ważnym. Autor analizuje pokolenie swoich rodziców. Ma własną teorię, że to pokolenie, które nigdy nie wyrosło z dziecięctwa, nie poradziło sobie z rzeczywistością. Zależy mi, żeby w Częstochowie pojawiała się najnowsza polska dramaturgia, bo nasz teatr nie zatrzymał się na Różewiczu i Mrożku. Stało się w nim wiele, szczególnie w ostatnim dziesięcioleciu. I warto się o tym dowiedzieć.
Wybór reżysera dokonał się więc na zasadzie wspólnoty pokoleniowej z autorem?
Poniekąd tak. Tomasz Man należy do twórców, który już mocno zaznaczyli się na polskich scenach. Oni pracują na innej dramaturgii, a jeśli biorą klasykę, to ją przerabiają. Myślę, że to bardzo wyraźne oblicze polskiego teatru ostatniej dekady. Powinno być widoczne również w Częstochowie.
Spektakl dwuosobowy, bardzo kameralny, ale z drugiej strony realizacja wydaje się kosztowna. Przebudowano salę kameralną. Środek zajęła piaskownica, a podesty przykryły fotele...
Podesty, które teraz są dla publiczności, już grały w naszym teatrze. Były częścią scenografii "Ca-stingu". To element polityki ekonomicznej: inwestujemy w pewne rzeczy trwałe, oczywiście, że trochę bardziej kosztowne, ule służące wielu produkcjom. Te podesty składane to moduły europejskie. Jak przyjeżdżają zagraniczne zespoły, nie podają wymiarów podestów, tylko ich liczbę. I wiadomo, że chodzi o taki właśnie moduł. Gdybyśmy mieli pieniądze, podesty byłyby już do "Brzydkiego kaczątka". Do tamtej bajki kupiliśmy za to inny trwały element scenografii - włoski horyzont - taką rozciąganą siatkę. Gra w "Iwonie...", dając złudzenie przestrzeni. Reszta scenografii "Piaskownicy" - jak zobaczą widzowie - nie jest kosztowna.
Młody autor, młody reżyser, młodzi aktorzy - więc spektakl dla młodych?
Mam nadzieję, że nie tylko. Natomiast zdecydowanie jest to przedstawienie adresowane do młodszej widowni. Bardzo chcę mieć taką pozycję na naszej scenie. Język, którym się posługują aktorzy, to język pokolenia wyrosłego na lalkach Barbie i Batmanie. I tak to jest napisane.
Co jeszcze zaprezentujecie w tym sezonie?
Będzie "Skrzyneczka" według Wiesława Dymnego. Nie wiem, czy zdążymy zrobić jeszcze jeden tytuł. Waham się bardzo, bo kolejną potrzebą jest utwór komediowy. Ale też chciałabym mieć bajkę dla dzieci i któregoś z romantyków polskich. Wszystkiego się nie da, więc decyzje będą bolesne.
Michał Walczak ma 24 lata, mieszka w Warszawie, studiuje reżyserię, napisał trzy sztuki i jest jedną z nadziei polskiego teatru
Tadeusz Piersiak: Będzie Pan na premierze?
Michał Walczak: Niestety, nie. Ale przyjadę na pewno na któreś z przedstawień, żeby zaspokoić ciekawość, jak u was odczytany został mój tekst. Okazuje się, że kolejni inscenizatorzy prowadzą go w różnych kierunkach.
Nie myślał Pan, żeby samemu reżyserować "Piaskownicę"? Studiuje Pan w końcu reżyserię i pierwsze doświadczenia ma Pan już za sobą.
Był taki czas, że chciałem to zrobić. Miałem taką propozycję, ale w tym czasie Tadeusz Bradecki przystąpił do reżyserowania spektaklu w Teatrze Narodowym. Te dwie realizacje wypadłyby w jednym czasie, więc odstąpiłem od swoich planów. Teraz już za dużo wiem o tym tekście, żeby go interpretować. Wolę patrzeć, jak to robią inni.
Znacie się z reżyserem Tomaszem Manem?
Tomka znam bardzo dobrze. Nie widziałem, co robi w Częstochowie, ale z tego, co od niego słyszałem, zmierza w ciekawym kierunku.
Napisał Pan "Piaskownicę" w jedną noc?
Rzeczywiście "Piaskownica" powstała bardzo szybko, a złożyło się na to kilka powodów. Pierwszym był kończący się termin zgłaszania dramatów na konkurs debiutów. Ale z drugiej strony też bardzo długo szukałem środka do wypowiedzenia tego, co nazbierało się we mnie...
Mam Pan w dorobku trzy teksty dramatyczne. Trudno nie spytać, czy powstaje coś nowego?
Powstaje tekst pod tytułem "Kopalnia", który piszę na zamówienie Wałbrzycha. Ma to więc być rzecz o tym mieście, ale też o naszej rzeczywistości społecznej, bezrobociu, trochę o polityce. Czyli coś tematycznie dla mnie nowego. Ale staram się o różnorodność, bo pisząc, chcę się również dobrze bawić..