Artykuły

Festiwal Szekspirowski. Dzień dziewiąty

Od biedy można przymknąć oko na niedociągnięcia, by posłuchać żywiołowych piosenek Cole`a Portera i poznać niecodzienną wersję "Poskromienia złośnicy" - o pokazach "Kiss me, Kate" w reż. Macieja Korwina na Festiwalu Szekspirowskim pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Dwa przedstawienia można było zobaczyć ostatniego dnia festiwalu. Studenci London Metropolitan University, razem z aktorami Wybrzeżaka, zaprezentowali ponownie swój "Sen nocy letniej", a musical "Kiss me, Kate" w reżyserii Macieja Korwina zakończył XI Festiwal Szekspirowski.

Studenci z Londynu, łącząc siły z polskimi uczestnikami różnych teatralnych projektów firmowanych przez gdański Wybrzeżak, nie pokazali niczego odkrywczego. Jedynym novum było zastąpienie Anglików, podczas niektórych kwestii, przez polskich wykonawców, posługujących się językiem Szekspira lub polszczyzną. Dzięki temu publiczność, składająca się przeważanie z bardzo młodych osób, nie miała większych problemów ze zrozumieniem sensu spektaklu, a mieszane dialogi polsko-angielskie budziły uznanie. Aktorzy Wybrzeżaka koncentrowali się raczej na tekście niż na grze, ale warto podkreślić, że nie było zbyt wielkiego dysonansu między studentami aktorstwa a jego miłośnikami z Trójmiasta. Częstsze zmiany wykonawców poszczególnych partii tekstu nie wpłynęły źle na płynność przedstawienia. Jako ciekawe dodatki potraktować można obecność czterech Puków zamiast jednego i ich finałowe wejście na szczudłach oraz uroczy, bardzo realistyczny murek z tragedii o Piramie i Tyzbe, "zagrany" przez malutkiego chłopczyka, obwieszonego wielkimi (jak na niego) planszami imitującymi mur z cegieł. Najważniejsza i tak była zabawa. Pomysł wspólnej pracy nad przedstawieniem aktorów i sympatyków aktorstwa okazał się strzałem w dziesiątkę, co widoczne było zarówno po reakcji widzów jak i samych uczestników eksperymentalnej współpracy. Warto taki model warsztatów teatralnych podtrzymać.

"Kiss me, Kate" to jeden z broadwayowskich musicali, które tak chętnie przenosi na deski Teatru Muzycznego Maciej Korwin. Zabawna, wartka akcja, dobry humor i świetna muzyka - tym charakteryzują się broadwayowskie produkcje. Musicale Teatru Muzycznego w Gdyni już nie zawsze.

W Baltimore Fred Graham (Rafał Ostrowski) prowadzi prowincjonalny teatr muzyczny. W zespole artystycznym teatru, jak w życiu, większość stanowią niespełnieni życiowo i artystycznie ludzie. Fred w zespole ma sfrustrowaną byłą małżonkę - Lilli Vanessi (Alicja Piotrowska) oraz uroczą i głupiutką Lois Lane (Renia Gosławska), która zdumiewająco dobrze, jak na swoją naiwną naturę, potrafi handlować własnymi wdziękami, choć zachowuje pozory wierności przed swym zazdrosnym chłopakiem, Lucentio (Tomasz Bacajewski). Lucentio oprócz podejrzliwości, ciążącej jego rozwiązłej ukochanej, ma jeszcze jedną wadę - hazard. Jako bankrut podpisuje weksle różnymi nazwiskami. Tym razem padło na szefa teatru, Freda. Zastajemy ich wszystkich podczas ostatnich prób do "Poskromienia złośnicy", gdzie Fred i Lilli grają główne role. W dniu premiery Fred odświeża zażyłość z eks-żoną, chociaż romansuje z Lois, której wysyła kwiaty. Te trafiają do Lilli. Właściwą adresatkę bukietu zdradzi bilecik dołączony do kwiatów. Lilli, grająca Katarzynę w dramacie Szekspira, po odkryciu prawdy, staje się naprawdę złośliwa dla próbującego ją poskromić Petrukia (czyli Freda). Jakby tego było mało, zjawią się gangsterzy, aby wyegzekwować karciany dług.

Najmocniejszym punktem gdyńskiej realizacji jest warstwa muzyczna. Świetnie wypada zwłaszcza Alicja Piotrowska z przebojowym "Mężczyźni to dranie", ale Renia Gosławska niewiele jej ustępuje. Bajkowa posiadłość Baptisty Minoli - szekspirowskiego ojca Bianki i Katarzyny (wykreowana przez scenografa Jerzego Rudzkiego) wraz z opuszczanym w zależności od czasu akcji papierowym słońcem lub księżycem, przypominają kiczowatą szopkę betlejemską. Teatr w teatrze bawi, farsowe potraktowanie komedii Szekspira dobrze współgra z możliwościami aktorów. Gorzej, gdy akcja musicalu przenosi się na zaplecze teatru, bo humor zaoferowany przez Macieja Korwina jest jakby wyjęty z reklam telewizyjnych. W scenach odgrywania "Poskromienia złośnicy" ta przebarwiona konwencja sprawdza się bez zarzutu. Poza nimi nie za bardzo. I choć wszystko odbywa się w przyspieszonym tempie, przerysowana miejscami farsa muzyczna, oprócz śmiechu, wywołuje zażenowanie. A gangsterzy (Bernard Szyc i Tomasz Gregor) początkowo śmieszni, z czasem irytują.

"Kiss me, Kate" w realizacji Macieja Korwina nie pozbawione jest dłużyzn i mielizn interpretacyjnych (tani melodramat w finale sztuki), ale od biedy można przymknąć oko na te niedociągnięcia, by posłuchać żywiołowych piosenek Cole`a Portera (w ciekawym tłumaczeniu Małgorzaty Ryś) i poznać niecodzienną wersję "Poskromienia złośnicy". Trzeba tylko uważać, żeby ilość przymykania i odmykania powiek się zgadzała.

na zdjęciu: scena z musicalu "Kiss me, Kate" w reż. Macieja Korwina

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji