Dobre miny do złych tekstów
Wydawało się, że skoro sezon dobiega końca, nic złego nas już w teatrze nie może spotkać. A jednak. Wyszedł z cienia zespół Montownia, żeby dać wyraz męskim kompleksom, frustracjom i fobiom. Zamiast jednak zrobić to przy piwie, we własnym gronie, wystawił obleśny spektakl.
"Testosteron" napisał autor scenariusza do wątłej komedii "Pół serio", Andrzej Saramonowicz, któremu brak przede wszystkim wyczucia, wcale przecież nie tak cienkiej, granicy między błyskotliwym dowcipem a prostackim dowcipasem. Sztuka miała być w zamierzeniu męską ripostą na falę feministycznej literatury spod znaku Bridget Jones. Naszpikowana jest wulgaryzmami, prymitywnym żartem i głupawymi do bólu historyjkami, co ma tuszować słabość argumentów wytaczanych przeciw kobietom przez sfrustrowanych mężczyzn.
Oprócz aktorów z Montowni (Adam Krawczuk, Marcin Perchuć, Rafał Rutkowski, Maciej Wierzbicki) w przedstawieniu występują Krzysztof Stelmaszyk, Tomasz Karolak i Robert Więckiewicz. Wszyscy oni dobrze grają swoich zgnębionych przez kobiety bohaterów. Najzabawniejszą postać stworzył w "Testosteronie" Tomasz Karolak (Fistach), gość weselny (na weselu, którego nie ma), bezczelnie zdystansowany do dramatycznych wydarzeń rozgrywających się wśród rodziny i przyjaciół Kornela (Rafał Rutkowski), czyli wystawionego do wiatru pana młodego.
Przedstawienie utrzymane jest w tempie farsy, z częstymi zwrotami akcji i szybką wymianą zdań. Gdyby tylko materiał był wyższych lotów, mogłaby powstać z tego całkiem zgrabna komedia.
Złotą myślą przewijającą się przez cały spektakl jest zdanie "Wszystkie kobiety to k..." i do tego głównie sprowadza się męska filozofia, wyłożona przez Saramonowicza i zespół Montownia. Słowo "kobieta" zresztą pojawia się w przedstawieniu dosyć rzadko, zastąpione przez wyraz "suka", odmieniany przez wszystkie przypadki. A jednak spektakl ten wyszedł spod ręki kobiety, Agnieszki Glińskiej. Można pogratulować jednej z najciekawszych polskich reżyserek wszechstronności - jeszcze kilka miesięcy temu w Teatrze Współczesnym zrealizowała przepiękne, liryczne przedstawienie "Bambini di Praga", dziś podpisuje się pod spektaklem opartym na prymitywnych gagach i wykładach kelnera (Robert Więckiewicz) na temat tego, jak podejść kobietę by "zwilżyła się jej landryna".
Dziwne, że Adam Hanuszkiewicz, piewca polskiej mowy i wysokiej kultury, który właśnie przygotowuje musical "Eros... i drażnięta" zachwycony subtelnościami barokowej poezji erotycznej, przystaje na to, by w jego Nowym pokazywane były spektakle tak obmierzłe.
O poziomie owej "riposty" kobietom, którą miał być "Testosteron", niech świadczy fakt, że przedstawienie kończy zabawa w porównywanie przez bohaterów spektaklu... wielkości swoich jąder.
Niestety, żeby wejść w dialog z inteligentnymi kobietami z poczuciem humoru nie wystarczy mieć jądra. Potrzeba czegoś więcej.