Artykuły

Ironia doskonałego "Hamleta"

XI Festiwal Szekspirowski w Gdańsku. Podsumowuje Tadeusz Dąbrowski w Dzienniku.

Liczyłem na więcej, chociaż trzy świetne przedstawienia pozwalają uznać XI festiwal szekspirowski za udany. Lew Dodin pokazał wielki teatr, a jego artyści - wielkie aktorstwo.

Że Lear, nie chcąc okazać słabości, z uporem brnie w królewskość, było dla mnie oczywiste od dawna, ale że w nie mniejszym stopniu niż królewskość odgrywa on swoją starość, zrozumiałem dopiero dzięki tej inscenizacji. Właśnie gra w starość jest początkiem jego zguby. Bo jak słusznie zauważa błazen: "Nie wypada się zestarzeć, zanim się nie zmądrzeje". Gasnąca zdolność rządzenia każe królowi uwydatniać, eksponować, przerysowywać własne niedołęstwo, które z kolei - na zasadzie sprzężenia zwrotnego - wymusza na nim zrzeknięcie się władzy. Lear jest niewolnikiem własnej (nie)konsekwencji.

Wspomniałem, że Dodin to teatr wielki. Pytanie, czy aby nie za wielki jak na nasze czasy. Możliwy jest chyba jakiś środek pomiędzy monumentalnym hiperrealizmem a hucpą. W petersburskim "Learze" wśród łez i potu zabrakło mi kilku kropel oczyszczającej ironii, która nie tylko nie ujęłaby inscenizacji dramatyzmu, ale jeszcze by go pogłębiła, sugerując, że realna rozpacz jest poza granicami najpotężniejszej aktorskiej ekspresji. Że istoty tragizmu odegrać nie sposób.

Ironią ociekał natomiast utrzymany w witkacowskim duchu "Hamlet" Roberta Sturuy. To poezja, z której precyzyjnie usunięto liryzm. Bohaterowie posługują się znakami emocji; dostajemy tragizm na wynos w opakowaniu zapewniającym mu świeżość jeszcze długo po spektaklu. Atmosfera gruzińskiej baśni i... "Miasteczka Twin Peaks". Zapytałem reżysera, czy obraziłby się, gdybym go nazwał gruzińskim Lynchem. "W żadnym razie. Chociaż do Lyncha brakuje mi jeszcze pewnej dozy surrealizmu" - odpowiedział z uśmiechem.

Zbigniewa Brzoza podjął się utopijnego zadania. Chciał, jak twierdzi w wywiadach, pokazać "Komedię omyłek" w sposób możliwie najmniej komediowy, a zarazem oddać płaskość bohaterów i sytuacji, jak tego wymaga tekst stratfordczyka. Tak rozległy i niebanalny zamiar mógłby się powieść tylko za sprawą genialnej gry aktorskiej. A ta w sztuce Brzozy była zaledwie poprawna. Płaskość też należy umieć wydobyć. Być może trudniej ją zagrać niż melancholię czy tragizm. W teatrze, jak w malarstwie, najbardziej wymagające są biele.

"Romeo i Julia" w wykonaniu nowojorskiego Teatru Aquila to głównie koncept. Publiczność drogą losowania decyduje, kto wcieli się w konkretne postaci. Na gdańskiej scenie Romea zagrała kobieta, a Julię mężczyzna. Czym jest ta sztuka? Popisem pamięci? Apologią transseksualizmu? Nic z tych rzeczy. Chodzi w niej raczej o zwrócenie uwagi na urodę i potencjał samego tekstu, który porusza widza niezależnie od rozdziału ról. O pokazanie, że dramat toczy się bardziej w języku niż na scenie. Dyskurs nie ma płci. Miłość i nienawiść nie mają płci - to kolejne narzucające się w trakcie spektaklu spostrzeżenia.

Nowojorczycy nawiązują do tradycji dawnych trup teatralnych, co wymaga odpowiedniej strategii odbioru. W kategorii "współczesna trupa teatralna" Aquila niewątpliwie pokazał klasę.

Aktorów z London Metropolitan University da się pochwalić tylko za jedno: świetnie się bawili. Szkoda, że kosztem Szekspira i sporej części widowni. Trudno pojąć, dlaczego przedstawienie czysto kabaretowe znalazło się w repertuarze na pełnoprawnych zasadach.

"Lear" Roberta Ciullego to sztuka wybitna tylko przy założeniu, że nuda jest środkiem artystycznym. Wyczekiwana konfrontacja Dodin - Ciulli okazała się zderzeniem materii z antymaterią, prokreacji z eutanazją, bólu ze swędzeniem. Pseudoawangardowość, pusta aluzyjność i hermetyzm niemieckiej inscenizacji kojarzą mi się z modnym nurtem w poezji najnowszej. Tylko że tomik zawsze mogę zamknąć, a tutaj swoje musiałem odsiedzieć.

Mocnym akcentem okazała się finałowa "Miarka za miarkę"w reżyserii Anny Augustynowicz, laureatki tegorocznego Złotego Yoricka. Wszystko opiera się tu na perfekcyjnej grze ekipy Teatru Powszechnego. Minimalizm tego przedstawienia można by pochopnie uznać za brak pomysłu interpretacyjnego. Jednak nie każdy reżyser potrafi dać aktorom przestrzeń adekwatną do ich talentu.

Dodin, Sturua i Augustynowicz uratowali festiwal. Przede wszystkim zaś ratują teatr, wiarygodnie przecząc pogłoskom o jego śmierci.

***

Augustynowicz: Szekspir jest nowoczesny

TADEUSZ DĄBROWSKI: Pani spektakl "Miarka za miarkę" poraża wręcz ascezą?

ANNA AUGUSTYNOWICZ: "Miarka..." nie wymaga akcesoriów, bo nie jest dramatem akcji. To sztuka retoryczna, o słowach, o ludzkiej gadaninie. Łatwo dać się uwieść pozornej fabule tego tekstu.

Pani aktorzy siedzą wśród publiczności. Czy rola publiczności jako aktora zbiorowego jest przez to ważniejsza?

- "Miarka.." pokazuje dramat człowieka jako osoby skazanej na wspólnotę. Dziś mamy "zapośredniczony" obraz społeczeństwa, za sprawą mediów traktujemy je jako coś wobec nas zewnętrznego. Aktor, jak każdy z nas, rozciągniętyjest między własną rolą a gotowością ludzi na jej przyjęcie lub odrzucenie.

Otrzymała pani festiwalowego Złotego Yoricka.

- To przyjemne. Cieszymy się z zespołem, że Szekspir staje się partnerem w rozmowie o współczesności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji