Artykuły

Szczęścia chodzą parami

- Nie znoszę castingów, jak każdy aktor, bo wtedy zazwyczaj granie idzie nie tak, jest totalny pośpiech, czujesz niedosyt i jest w tym coś upokarzającego - mówi MAJA OSTASZEWSKA, aktorka TR Warszawa.

Jej synek będzie już na świecie 17 września, gdy na ekrany kin wejdzie film Andrzeja Wajdy "Katyń". Maja Ostaszewska zagrała w nim główną rolę. Tylko w VIVIE! aktorka opowiada o pradziadku zamordowanym w Katyniu, rodzicach, którzy nauczyli ją mówić głośno "nie" i o tym, jaką sama będzie mamą.

Będziesz mamą! Do twarzy Ci z tym szczęściem.

- Bo to ciąża bardzo chciana. Prawdziwie dojrzałam do decyzji o dziecku i jest mi z tym dobrze. Ale muszę też powiedzieć, że teraz, kiedy sama będę mamą, zrozumiałam, jak bardzo nie można kobiecie narzucać ciąży na siłę. Tak strasznie wkurzają mnie zakusy skrajnej prawicy na zmiany w konstytucji całkowicie zakazujące aborcji, że z tym moim kochanym brzuchem wzięłam udział w manifestacji. Każda z nas ma prawo być zdrową i szczęśliwą mamą.

Zaimponowałaś mi. Tym bardziej, że nie zawsze byłaś orędowniczką kobiet.

- Rzeczywiście, dopiero kiedy dorosłam, doceniłam tak naprawdę siłę i wagę kobiecej przyjaźni. Zobaczyłam, jakim wsparciem może być poczucie solidarności, wspólnoty kobiecej. Kiedy byłam młodsza, otaczałam się głównie mężczyznami. W relacjach z kobietami pojawiał się zawsze element rywalizacji, może z wyjątkiem sióstr, bo z nimi zawsze miałam dobre relacje.

Pamiętasz jakiś przełomowy moment w swoim myśleniu o kobietach?

- Zaufanie do kobiet pojawiało się stopniowo. Dojrzewałam, coraz bardziej akceptowałam siebie, nie potrzebowałam rywalizować, no i poznawałam bardzo fajne kobiety. Ważnym doświadczeniem był mój udział, parę lat temu, w kursie samoobrony i asertywności dla kobiet "Wendo", prowadzonym przez feministki. Byłam na jednym z zakrętów życiowych. Pomyślałam, że może jak trochę pobędę z samymi kobietami, dobrze mi to zrobi. A bardzo potrzebowałam zrobić coś dobrego dla siebie. Ostatecznie przekonały mnie do tego siostra i przyjaciółka, które same wcześniej były na takim kursie. Pojechałam i pierwszej nocy w ogóle nie mogłam zasnąć. Pojawił się niepokój, czy będę umiała otworzyć się przed gronem obcych dziewczyn, czy ja nadaję się na takie grupowe akcje.

Uśmiechasz się. W końcu Ci się spodobało.

- Byłyśmy z różnych światów: inne korzenie, wiek, praca, zainteresowania, wygląd, zachowania. Ale byłyśmy same. Bardzo szybko każda z nas pozwoliła sobie być sobą. Nie było - tak jak w grupie, gdzie są również mężczyźni - pewnego rodzaju gry czy też skrępowania. Doświadczyłam kobiecej solidarności. Dostałam bezinteresowne wsparcie, ciepłą kobiecą energię. Na koniec kursu każda z nas, jednym uderzeniem, rozbijała dość grubą deskę. Taki symboliczny gest, który miał pokazać, jak wielka drzemie w kobiecie siła, często zablokowana przez samokrytycyzm, przymus bycia "grzeczną dziewczynką" wpajany nam przez społeczeństwo.

Ty jesteś silna. Pewnie od razu rozbiłaś tę deskę.

- Wszystkie dziewczyny były przekonane, że mnie od razu się uda. A nie udało się. Zaskoczyłam samą siebie. I było to dość nieprzyjemne uczucie. Odpuściłam jedną kolejkę, usiadłam z boku, pooddychałam spokojnie, aż doszłam do momentu, kiedy pomyślałam, że mam prawo nie rozwalić tej deski. Robię to tylko dla siebie. Nie jestem na występie i nie muszę sprostać niczyim oczekiwaniom. Udało się za drugim razem. Mam tę połamaną deseczkę do dziś. W momentach kiedy nie daję sobie rady, wyciągam ją z szuflady tylko po to, żeby na nią popatrzeć i przypomnieć sobie, że jest we mnie większa siła, niż mnie się wydaje. Że sobie poradzę.

I poradziłaś sobie. Ostatnie Twoje "zdobycze" to główna rola u Wajdy, fantastyczne kreacje u Warlikowskiego, związek z Michałem Englertem i - przede wszystkim - dziecko.

- Związku i macierzyństwa nie nazwałabym zdobyczą (śmiech). To moje wielkie szczęście, dar od losu, w tym momencie dla mnie najważniejsze.

Twoja decyzja o dziecku była związana z tym, że miałaś świetny moment zawodowy?

- Rzeczywiście, ciąża pojawiła się w bardzo dobrym dla mnie momencie, ale wiązała się wyłącznie z moim życiem prywatnym. Jestem bardzo szczęśliwa w swoim związku. Michał jest wspaniałym człowiekiem. Ten związek bardzo mnie uspokoił i rozluźnił. Oboje zapragnęliśmy dziecka i ono jest naturalną konsekwencją naszej miłości. Decyzja o nim nie miała nic wspólnego z moim życiem zawodowym.

Bo właściwie po co bardzo dobrej aktorce dziecko? Zdewastuje Ci ciało, zabierze czas, energię, ominą Cię jakieś ważne role...

- Kupiłam kremy, nacieram się, dbam o siebie, uważam na to, co jem (śmiech). Kiedyś i tak się pomarszczę, zestarzeję. Na wspólny czas z dzieckiem bardzo czekam i myślę, że energii też mi nie zabraknie. A role? Zrobiłam z Krzysiem Warlikowskim "Anioły w Ameryce", Harper jest chyba moją najukochańszą rolą w teatrze, i zagrałam jedną z najważniejszych dla mnie ról w filmie Andrzeja Wajdy o Katyniu. Była dla mnie ogromnym wyzwaniem i mam też do niej bardzo osobisty stosunek. Premiera 17 września, mój synek powinien już być wtedy na świecie. Czuję spokój zawodowy i satysfakcję. Czas odmów też mam za sobą. Ominęły mnie występy w Nowym Jorku, festiwal w Avignonie, rola w filmie, jedna w teatrze telewizji... Jako kobieta w ciąży już nie mogłam tych atrakcyjnych propozycji przyjąć.

I chcesz mi powiedzieć, że nie rozpaczasz.

- Właśnie wspaniałe było przekonać się, z jakim spokojem przyszło mi rezygnować z pracy, która jest dla mnie bardzo ważna. To dowód na to, że wszystko wydarzyło się we właściwym momencie. Parę lat temu nie poszłoby mi tak łatwo. Poczułam coś dla mnie nowego już w czasie prób do "Aniołów...". To był początek ciąży, nikt o niczym jeszcze nie wiedział. Nasza grupa, którą zresztą bardzo lubię, to zbiór indywidualistów, co powoduje częste spięcia i wybuchy. Ale ja miałam poczucie, że jestem poza tym, jakby chroniła mnie szklana kula. Kiedy czułam się źle, kładłam się z boku i spokojnie oddychałam. Miałam swój skarb w brzuchu, wiedziałam, że już nie mogę denerwować się rzeczami, którymi - tak naprawdę - nie muszę. Rola Harper dużo mnie kosztuje, dużo własnej krwi jej oddaję, ale nie muszę wykrwawiać się na śmierć. Pomyślałam wtedy, że dobrze byłoby zapamiętać to uczucie dystansu na później. Pracujesz wtedy w pewnym sensie inteligentniej, właściwie rozkładasz energię. Zrozumiałam, że dziecko nie pozwala za bardzo świrować w sprawach zawodowych. Angażujesz się w pracę, a potem wracasz do domu i tam jest mały człowiek, który oczekuje, że teraz jemu poświęcisz całą swoją uwagę. Wszystko nabiera właściwych proporcji.

Tę "rolę życia" u Andrzeja Wajdy sama sobie wywalczyłaś?

- Zostałam zaproszona na casting. Byłam zestresowana, bo podobno pan Wajda szukał do tej roli blondynki. Poza tym nie znoszę castingów, jak każdy aktor, bo wtedy zazwyczaj granie idzie nie tak, jest totalny pośpiech, czujesz niedosyt i jest w tym coś upokarzającego. Tu wszystko było inaczej. Pan Andrzej Wajda zachowywał się tak, jakbyśmy już ten film kręcili. Dużo rozmawialiśmy o historii, o Katyniu. Kiedy zaczął szczegółowo opowiadać, co to za postać, poczułam, że

muszę to zagrać. Pomyślałam nawet, że do niego zadzwonię i mu to powiem. Oczywiście nie zrobiłam tego, nie umiem się narzucać. Czekałam. Czas płynął, produkcja się przesuwała, zmieniał się scenariusz, zrobił się wielowątkowy, nawet nie wiedziałam, czy ta rola została. Ale często o niej myślałam.

I dostałaś ją. w końcu. Dlaczego tak Ci na niej zależało?

- To dla mnie osobista sprawa. Mój pradziadek, Jan Dembowski, został zamordowany w Katyniu. Tata często mi o nim opowiadał. O tamtych czasach, kłamstwach i o prababci Janinie. Między rotmistrzową Anną, którą w filmie gram, a moją prababcią jest uderzające podobieństwo. I choć zupełnie przypadkowe, dla mnie symboliczne. Mój tata bardzo się tym wzruszył. Prababcia Janina została sama z malutką córeczką, późniejszą mamą mojego taty. Nigdy nie chciała uwierzyć, że pradziadek zginął. Dostawała od niego co jakiś czas listy, była pełna nadziei i potem już nigdy nie chciała tej nadziei porzucić. Nawet jak po latach przyszły dokumenty pradziadka, wykopane ze zbiorowych mogił, ona dalej wierzyła, że on żyje, że może został zesłany gdzieś do łagrów, na Syberię i kiedyś wróci. Czekała na niego całe życie. Często śpiewała "Rozkwitały pąki białych róż" i w ukryciu płakała z tęsknoty za nim.

Wzruszyłaś mnie.

- Moja rotmistrzowa Anna jest taka sama. Ma małą córeczkę i strasznie dużo wiary, że jej mąż przeżył. Strofuje swoją teściową, którą gra Maja Komorowska, kiedy tamta mówi o swoim synu w taki sposób, jakby on już nie żył. Pan Andrzej stracił w Katyniu ojca, dla niego ten temat jest bardzo osobisty. Niezwykłe były dla mnie rozmowy z nim, nawet nie o roli, tylko w ogóle o "sprawie katyńskiej". To, że obsadził mnie w tak ważnym dla siebie filmie, jest dla mnie zaszczytem. Pamiętam, pod koniec filmu mieliśmy spotkanie świąteczne z całą ekipą. Wzruszające, bo po kilku miesiącach byliśmy bardzo zżyci. Uściskaliśmy się, usłyszałam od niego parę ciepłych słów, więc odważyłam się wspomnieć o tym niedoszłym telefonie. To, co usłyszałam, było cudowne. Mogłam śmiało dzwonić, bo pan Andrzej już na castingu wiedział, że ja to zagram, że to jest rola dla mnie.

To już przeszłość, teraz czekają Cię nowe wyzwania. Masz poczucie, że czegoś nie zdążyłaś zrobić?

- Mam 35 lat i świadomość, że są rzeczy, których nie zrobiłam i już pewnie nie zrobię. Ale im jestem starsza, tym mniej we mnie niepokoju, że coś mnie omija, mniej we mnie pazerności. Umiem cieszyć się tym, co mam. Dzięki praktyce buddyjskiej wiem, co to znaczy pracować z własnym ego. Zresztą myślę, że macierzyństwo będzie dla mnie najlepszym treningiem w tym temacie.

Jesteś buddystką. Czy to sprawia, że jesteś inną kobietą niż gdybyś była chrześcijanką?

- Nauki można bardzo różnie interpretować. Myślę, że na przykład między poglądami radykalnych słuchaczy Radia Maryja, zwolenników ojca Rydzyka, a kogoś takiego, jak profesor Bartoszewski jest więcej różnic niż między mną a moimi przyjaciółmi, którzy są katolikami. Mimo że oni wszyscy wywodzą się z jednego kościoła.

Michał też jest chrześcijaninem, a dziecko...

- ...mamy wspólne (śmiech). Michał kręcił film w Himalajach, w Ladacu, miejscu z bardzo buddyjską energią. Dużo się tam o buddyzmie dowiedział, a ja przy Michale stałam się o wiele bardziej otwarta i ekumeniczna. Dziecku nie będziemy niczego wciskać na siłę. Pokażemy mu to, co dla nas ważne, a jak urośnie, samo wybierze. Buddysta, chrześcijanin - w gruncie rzeczy to tylko nazwy. Ważne, jak staramy się żyć, na ile mamy otwarte umysły, rozwinięte współczucie, uważność. I czy stając się coraz starsi, jesteśmy również mądrzejsi.

Siedzimy w kawiarni na Krupniczej, w Krakowie. Michał kręci tu film, produkcja wynajęta mu mieszkanie, żebyście mogli być razem. Ale dla Ciebie to też czas powrotu do domu.

- Mój dziadek, rzeźbiarz, wiele lat temu uciekł z Krakowa i w przepięknym miejscu, Prądniku Korzkiewskim przy Parku Ojcowskim, postawił dom z galerią. Tam mieszkał i rzeźbił. Po śmierci zostawił wszystko rodzicom. Teraz gdy Michał pracuje, ja większość czasu spędzam z rodzicami i rodzeństwem. Czuję się "zaopiekowana". Mama gotuje mi obiady, siedzimy w ogrodzie, słońce świeci, ptaki śpiewają, na łące kwitną maki, biegają psy i koty. Dużo rozmawiamy, bez przerwy ją o coś pytam. O poród, o to, jak było po kolei z całą naszą czwórką. W mamie jest mnóstwo spokoju w tej sprawie. Przy niej czuję, że ze wszystkim sobie poradzę. Ale najważniejsze jest samo to bycie razem. Mama mnie nosiła w brzuchu, teraz ja będę mamą - to mnie wzrusza. Tego nie da się opisać słowami.

Twoja mama poszła w życiu inną drogą.

- Mama zdecydowała się mieć czwórkę dzieci i nie zrealizowała się zawodowo, ale to był jej wybór. Spełniała się w byciu mamą. Oboje z tatą poświęcali nam mnóstwo uwagi, mieli czas na zabawy. Do dziś nie spotkałam nikogo, kto by tak dużo bawił się ze swoimi dziećmi. Byliśmy dziećmi wolnymi. Nikt nam nie mówił: "Nie biegnij, bo się przewrócisz, uważaj, bo pobrudzisz ubranko, nie baw się lalką, bo ją zniszczysz, lepiej niech leży na półce..." Mieliśmy potłuczone kolana, podbite oczy, podrapane ręce. Skakaliśmy przez płoty, wchodziliśmy na drzewa. Ale byliśmy samodzielni, szczęśliwi i ciekawi świata.

I to jest chyba w wychowaniu najważniejsze.

- Tak myślę. Rodzicom zawdzięczam poczucie niezależności. Zrozumiałam to, kiedy dorosłam. Kiedy z czymś się nie zgadzam, zawsze mam odwagę powiedzieć to głośno. Jestem przekonana, że bardzo ważny jest szacunek dla przestrzeni dziecka, uznanie, że ma ono pełne prawo wyrażać swoje uczucia, a rodzice powinni potrafić używać słowa "przepraszam". Oczywiście jednocześnie stawiając dziecku zdrowe, wyraźne granice. Ale najważniejsze to dać mu maksymalną ilość miłości i akceptacji. Sama czułam się bardzo kochana w dzieciństwie i to mi dało siłę i poczucie własnej wartości. Rzeczy bezcenne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji