Męska szowinistyczna wrażliwość
Sztuka Andrzeja Saramonowicza "Testosteron" to jeden z najlepszych teatralnych polskich tekstów ostatnich lat. Jest prawdziwym scenicznym samograjem i "stosowana" bez specjalnych udziwnień, zagrana ot tak, wprost, stanowi doskonałą rozrywkę dla widzów płci obojga. Łódzki Teatr Powszechny właśnie w ten sposób potraktował "Testosteron" i doprowadził do bardzo udanej premiery. Sztuka opowiada o spotkaniu siedmiu facetów na niedoszłym weselu (panna młoda uciekła sprzed ołtarza). Mężczyźni w różnym wieku, o odmiennym poziomie intelektualnym i rozmaitym doświadczeniu rozmawiają o - że za przeproszeniem użyję słowa, które nagminnie pojawia się w tekście - "dupach". Jest to rozmowa pełna stereotypów, ale jednocześnie prawdy, prostoty wymieszanej z naukowymi teoriami, ciepłego spojrzenia na człowieka. Bohaterowie odkrywają, jakie z kobiet są "zdradliwe suki", które zmusiły mężczyzn do wymyślenia piłki nożnej, by potem przełączać im telewizor na serial podczas Ligi Mistrzów. A jednocześnie nie potrafią bez mężczyzn żyć.
Choć ze sceny tchnie szowinizmem, to jest to szowinizm z dużą dozą wrażliwości. To sztuka o tym - jak to najlepiej ujął sam autor - jak trudno być człowiekiem, gdy jest się mężczyzną. Wszystko to, o czym mówią bohaterowie sztuki, mężczyźni doskonale wiedzą, więc mają okazję beztrosko się pośmiać. Kobiety pewnie także wiedzą, więc śmieją się tym bardziej.
Sukces "Testosteronu", oprócz znakomitego tekstu i zawsze współczesnego tematu, zawiera się w uszczegółowieniu charakteru każdej postaci przez reżysera i w aktorskiej fantazji odtwórców poszczególnych ról. W Powszechnym udało się to na różnym poziomie, w całości jednak - i to zapewne zasługa reżysera - brzmi to nieźle, trzyma się istoty i płynnie dąży do finału.
Reżyserskie pomysły Norberta Rakowskiego są tym ciekawsze dla tych, którzy widzieli na Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Powszechnym inscenizację "Testosteronu" przygotowaną przez warszawski Teatr Montownia, dla którego Saramonowicz tę sztukę napisał. Moje wątpliwości wzbudziło pewne uspokojenie i "udelikacenie" Tretyna i Janisa, przez co niektóre pointy przez nich wygłaszane straciły na mocy i dowcipie. Nie da się jednak ukryć, że Rakowski na każdą postać pomysł miał i konsekwentnie go przez cały spektakl przeprowadził.
W tym kontekście należy podkreślić zasługi aktorów. Błyszczy Piotr Lauks, bardzo przyjaźnie gra Andrzej Jakubas. podoba się Jacek Łuczak, choć jego ruchowo-głosowe grepsy powtarzane w różnych rolach stają się już zbyt charakterystyczne. Solidnie poprowadził swoją postać Janusz German, trochę gorzej wypadli Marek Bogucki, Tomasz Piątkowski, Paweł Audykowski. W przypadku tych ostatnich podczas premiery problemem okazało się też nazbyt ciche mówienie oraz zapominanie, że w komedii kolejną kwestię należałoby podejmować wówczas, gdy publiczność już wyśmieje się po poprzedniej.
Zgrabną, dopracowaną w szczegółach scenografię przygotował Wojciech Stefaniak. Choć może nieco dziwić, dlaczego wesele w obskurnej sali gimnastycznej (nawet okna były odpowiednio brudne) przygotował szykownie ubrany, ojciec pana młodego, który ma zegarek za "trzy i pół". Ale być może był po prostu skąpy...
Kayah w swojej popularnej piosence testosteron oskarżała, Saramonowicz wespół z Teatrem Powszechnym łagodnie go ośmiesza, ale też traktuje ciepło, jako coś co jest i już. Bo w gruncie rzeczy zawsze chodzi o to samo: o różnice pomiędzy mężczyznami i kobietami oraz o to, jak je zaakceptować i mimo wszystko być razem. Saramonowicz zapowiada przy tym, że pracuje nad "Testosteronem 2". Mam nadzieję, że i on tak udanie trafi na scenę Teatru Powszechnego w Łodzi. Warto też podkreślić, że - co jest pewną nowością w łódzkiej rzeczywistości - współproducentem spektaklu jest prywatna firma, Atlas Sztuki.