Artykuły

Na skrzydłach orlicy

Oskarowe szaleństwa za nami. Po raz kolejny potwierdziło się, że świat lubi bajki i nad rzeczy poważniejsze przedkładać będzie sztukę - powiedzmy - eskapistyczną. Tak chyba można potraktować przemys­łową ilość Oskarów dla "Władcy Pierścieni". Tolkienowskie szaleń­stwo dotknęło także Polskę. Tolkien obecny był we wszystkich gazetach, radiowe i terlewizyjne stacje prześcigały się w tolkienowskich konkursach, szkolna młodzież zafascynowana łatwiejszą i atrakcyjniejszą wersją historii z pewnością już niedługo będzie ją brać za opis autentycznych wydarzeń. Już dziś można sobie wyobrazić cierpienia nauczycieli historii w szkołach. Po Tolkienie usłyszą niejedno.

Oskarowa ceremonia przypadła na koniec lutego, podobnie jak większość wspominanych wyda­rzeń. Miłośnicy historii muzyki w jej nieprzekłamanej wersji dwa tygodnie temu mogli rozkoszować się brzmieniem dawnej neapolitańskiej muzyki, która rozbrzmiała z estrady Filharmonii Narodowej. Włoska barokowa orkiestra Capella delia Piete de Turchini przedstawiła swoją wizję siedemnastowiecznego karnawału w Neapolu. Pergolesi, Provenzale, Vinci i inni mniej znani kompozytorzy w najlepszym z możliwych wykonaniu wciąż dają świadectwo wielkości swej sztuki. Ta muzyka sprzed wieków wykonana po mistrzowsku przez kapelę Antonia Florio, przez znakomitych śpiewaków (rewelacyjna ludowa tarantella śpiewana przez Giuseppe de Vittorio) jest wciąż żywa. Przekonuje także, że człowiek ze swoją emocjonalnością, targającymi nim namiętnościami, ze swoim metafizycznym głodem nie zmienia się od stuleci. I tylko szkoda, gdy pomyśli się, że polskie środowisko muzyki dawnej, w którym jest przecież ogromny artystyczny potencjał - nie może niestety porównywać warunków swojego działania z luksusem swoich zachodnich kolegów. Nieodbyte koncerty, płyty czekające od lat na wydanie - to niezbyt zachęca do działania. Aż dziw, że w tych trudnych warunkach w Polsce powstaje cokolwiek.

Teatr Narodowy zmiennym jest. Tydzień temu miało tam miejsce wydarzenie towarzyskie (bo na pewno nie artystyczne), czyli premiera "2 maja" Andrzeja Saramonowicza. Przypominając ten incydent wypada mi tylko zacyto­wać zdanie krytyka M., który ewakuując się w pośpiechu po pierwszym akcie tej ślicznoty rzekł mi: "Nie poznaję tego miejsca. A dwa tygodnie wcześniej widzia­łem tu te wszystkie wspaniałości Grzegorzewskiego" - i z godnością odpłynął do domu lizać duchowe rany. Rzeczywiście, "Planeta Grzegorzewski", czyli przegląd twórczości byłego dyrektora Teatru Narodowego, jego sceniczne arcydzieła: "Ślub", "Operetka", "Sędziowie", najnowszy spektakl Grzegorzewskiego czyli "Duszyczka" w tunelu pod ulicą Wierzbową dają miarę teatru, z którym dane nam było obcować przez 5 lat jego dyrekcji na narodowej scenie. Mistrz chciał uczynić z Narodowego Dom Wyspiańskiego.

Dobrze było pamiętać o tym pragnieniu i straszliwą klapę "2 maja" potraktować jako ostrzeżenie, by Narodowy nie stał się domem Saramonowicza, którego nazwisko traktuję raczej jako symbol pewnego artystycznego formatu, który coraz częściej jest jedynym punktem odniesienia we współczesnej sztuce.

Dawno już nie omawia się wydarzeń plastycznych w kategor­iach artyzmu, warsztatowych umiejętności autora, czy wzbudza­nych przez dzieło odczuć estetycz­nych. Dziś liczy się skandaliczność artystycznego działania. Im większa, tym lepiej. Któż wie o tym lepiej niż kilku smutnych panów, którzy jako Łódź Kaliska od kilkunastu lat starają się sprowokować oburzenie dostojnych miesz­czan. Za hasło przybrali sobie powiedzenie "Bóg zazdrości nam pomyłek", choć wziąwszy pod uwagę ich czołowe dokonania: sfotografowanie parodii "Bitwy pod Grunwaldem", albo rozebranie modelki pod "Wenus" Boticellego, by koniecznie dać się potem zaaresztować policji można by im zadedykować jeden z paradoksów Oscara Wilde'a: "Karykatura jest hołdem, jaki miernota składa geniuszowi". Ostatnio z tym prowokowaniem idzie im coraz gorzej, toteż kaliscy łodzianie postanowili zrobić coś ekstra, czyli pomajstrować przy narodowym godle. Wyszła im cycata orlica na tle skrzynek po arcypolskiej coca coli. Mój profesor od literatury na PWST zwykł mawiać w takich razach: każdy zabawia towarzystwo jak umie. Orlica znalazła się na okładce Playboya, a nie znalazła się w ekspozycji Galerii Karowa, ponieważ marszandka uznała, że co za dużo to niezdrowo, fotografia panny ze skrzydłami obraża jej narodowe uczucia i orlicę zaaresz­towała. Do pokazu nie doszło. I słusznie. Nie należało dopuścić do tego pokazu, lecz nie z racji ideolo, ale z powodów, które nazwałbym humanitarnymi. Pokazywanie sztubackich żartów kilku podsta­rzałych jegomościów, którym niesłusznie wydaje się, że są wciąż jeszcze młodzi, jest bowiem wyrządzaniem im krzywdy. Właściwszą rzeczą byłoby litościwe milczenie. Dyskusja wokół orlicy znów toczyła się w niemądry sposób wokół granic wolności w sztuce, a nikt nie chciał dokonać artystycznej oceny tej fotografii, która z estetycznego punktu widzenia jest tylko nieudolnym bohomazem; za rok nikt już nie będzie o nim pamiętał. Podobnie jak o grupie Łódź Kaliska, która przypomina Babcię z Mrożkowego "Tanga", tę, co to zestarzała się w swojej nowoczesności.

Te słowa miały być puentą podsumowania kulturalnego miesiąca. Stało się jednak inaczej i puenta będzie inna. Przedwczoraj odszedł człowiek uśmiechu, łagodnej, zdystansowanej refleksji nad światem. Odszedł mistrz polszczyzny, człowiek, o którym jeden z krytyków napisał kiedyś, że jego zasługą jest zademonstrowanie Polakom, jak inteligentnie i delikatnie można rozmawiać w ich języku. Jeremi Przybora od kilku lat wycofywał się w domowe zacisze. Strata ukochanej osoby pogłębiła tę izolację. Był jednak wciąż obecny swoimi piosenkami, diamentami literackiej miniatury. Bawił nimi i uczył smaku trzy pokolenia. Twórca powojenny - był jednak dziedzicem wspaniałej tradycji literackiego kabaretu międzywojen­nego dwudziestolecia. Nie będzie już takich artystów. Ostatnim jest Wojciech Młynarski, który w tym miesiącu obchodził czterdziestole­cie twórczości. Nie ma jednak następców. Opuszczone miejsce coraz częściej zajmować będą twórcy orlic. Kulturę dyskrecji i ironii zastąpiła kultura śmiechu ludzi o grubych łydach i wątłym intelekcie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji