Saramonowicz całkiem na serio
2 maja - miedzy 1. a 3., starym a nowym świętem. Dzień bez przynależności. Właśnie tego dnia, w środku miasta, wali się kamienica. Na jej gruzowisku spotykają sie zrozpaczeni, zagubieni mieszkańcy. To początek najnowszej sztuki scenarzysty i reżysera Andrzeja Saramonowicza ("Pół serio", "Ciało") wystawionej przez Agnieszkę Glińską w Teatrze Narodowym. Ich poprzednie wspólne przedsięwzięcie "Testosteron", wywołując salwy śmiechu, biło rekordy frekwencji teatralnej. "Bardzo chciałem zawczasu uprzedzić, że "2 maja" to poważna, chwilami bardzo smutna sztuka. Żeby potem nie było pretensji, jak do mojego ukochanego Woody`ego Allena, kiedy zaczął kręcić dramaty" - mówi Saramonowicz. Dwaj główni protagoniści, a zarazem narratorzy sztuki, to reporter z solidarnościową przeszłością (Krzysztof Stelmaszyk) oraz dozorca, dawny ubek (Andrzej Blumenfeld). "Wcale nie ukrywam, że na planie metaforycznym chciałem pokazać, co dzieje się z III Rzecząpospolitą i jej mieszkańcami. Ale co z tego wyniknie, widzowie muszą zobaczyć sami".
Wielowątkowa konstrukcja sztuki wyraźnie nawiązuje do kina. "Pisząc myślałem o takich filmach jak "Na skróty" i "Magnolia" - przyznaje autor. Nic dziwnego, skoro "2 maja" powstał przed dwoma laty jako scenariusz filmowy. Zmienił się już raz, zaadaptowany na scenę, teraz zmienia się po raz trzeci. Na zamówienie Andrzeja Wajdy.