Kamienica w gruzach
Na scenie - trzypiętrowa kamienica bez przedniej ściany. W jednym z mieszkań młoda dziewczyna gimnastykuje się z zacięciem, oglądając "tele-zakupy". W innym kobieta kocha się
z przyjacielem własnego narzeczonego. W jeszcze innym chłopak na inwalidzkim wózku przez telefon gra w "radiowe" konkursy. Przed kamienicą dziewczyna w ciąży uparcie pali papierosy, a stary dozorca - były "ubek", przepędza nieproszonych gości i przeklina pod nosem. Oto spektakl o "2 maja", czyli zwykłym dniu pomiędzy dwoma świętami o symbolicznych znaczeniach.
Polska - to temat ostatnio zaniedbany przez teatr. Chętniej robi się spektakle o problemach uniwersalnych. Tematu Polski mamy dosyć na co dzień, teatr więc wydaje się go wstydliwie unikać. To unikanie nie jest jednak dobrą strategią - a spektakl "2 maja", opowiadając właśnie o Polsce, zapełnia bardzo poważną lukę. Dlaczego więc mimo wszystko wychodzimy z teatru nie usatysfakcjonowani?
Według mnie spektakl wzbudza uczucia przesytu wątków i niedosytu ich głębi. Saramonowicz prezentuje trzy pokolenia Polaków - tych najstarszych - znerwicowanych po wojennych przejściach, tych średnich - podzielonych na komunistów i opozycjonistów, i tych najmłodszych - bez wartości i bez celów. Wszystkie te postacie są jednak przedstawione zbyt powierzchownie - tyle ile mówi o nich Saramonowicz, wiemy sami z codziennego doświadczenia. Stojąca na scenie kamienica, będąca metaforą walącej się Polski przypomina wielki domek dla lalek - figurki poumieszczane na różnych piętrach mają charakterystyczne ubranka i wyglądają jak ludzie z naszego otoczenia. Ale to tylko lalki. A szkoda.