Artykuły

Festiwal Teatrów Ulicznych. Dzień drugi

Mimo szaleństw na trapezie i linach, okazało się, że rodzinka jest najważniejsza. O Międzynarodowym Festiwalu Teatrów Ulicznych pisze Wojciech Wojciechowski z Nowej Siły Krytycznej.

Jeszcze nie zrobiło się ciemno, a już otworzył się pierwszy kokon. W tle przejmujący krzyk noworodka, wręcz nie do zniesienia. Zobaczyliśmy człowieka na szczudłach. Porusza się nieporadnie, na granicy upadku. Za barierkami przed sceną milczenie. To "dziecko" uczy się chodzić. W końcu schodzi ze sceny. Kolejne narodziny, wyjścia z następnych kokonów to coraz wyższe stawianie poprzeczki, badania swoich fizycznych możliwości - od niezdarnego chodzenia po wariacje na linach i taśmach.

Im ciemniej się robiło, tym więcej emocji, które podbijała energetyczna muzyka. Prawdziwą grozę wzbudziło przejście po linie... po obu jej stronach. Na górze anioł z czerwonym skrzydłami. Pod nim, głową w dół drugi. Odpowiednio zabezpieczeni szli krok w krok jak w lustrzanym odbiciu. W połowie drogi doszło do wybuchu i spadł grad sztucznego ognia. Popłynęła lawa oklasków, a wesoły taniec artystów na koniec sprawiał wrażenie, jakby to wszystko, co pokazali do tej pory było niewinną zabawą i śmiało można to wykonać w domu.

Tak wyglądał spektakl "Cocons" [na zdjęciu] francuskiej grupy Tréteaux du Coeur Volant. Artyści z Francji usatysfakcjonowali zapewne tych, którzy tęsknili za emocjami i strachem, jaki towarzyszy oglądaniu na przykład spaceru po linie. Nie pozostaje nic innego jak otworzyć szeroko oczy i spoglądać bez reszty w górę. Akrobatyka i taniec były tutaj parą nierozłączną. Majstersztyk, który poruszał i przerażał jednocześnie.

Trzeba było pokonać dystans około pięćdziesięciu metrów, aby dojść do drugiej sceny. Tutaj stoją krzesła i jest zdecydowanie wygodniej. Jeszcze chwila, a zobaczymy rodzinkę, której nie sposób zapomnieć - czwórka nie poddających się resocjalizacji urwisów, mama, tata i piąte dziecko drodze. Każda twarz charakterystyczna. Wchodzi mama i swoją mimiką kupuje publiczność już w pierwszej minucie. Z pozoru brzydula, ale w scenie z mężem odsłania ogromne pokłady skrywanych pragnień erotycznych. Nie sposób przytoczyć wszystkich scen i konfliktów, do jakich dochodzi w życiu tej rodzinki, ale każdy urasta do gagu monstrualnych rozmiarów. "Semianuki" Teatru Licedei to niemalże kreskówka live. Nie pada żadne słowo, ale świetna mimika i świetnie ustawiony ruch mówią wszystko. Nie można zapomnieć również o reakcjach samej publiczności. Atmosfera rosyjskiej rodzinki zdecydowanie przeniosła się na publiczność, gdzie pomiędzy widzami dochodziło do sprzeczek, ponieważ ktoś zbyt głośno się śmiał lub komentował kolejne sceny. Do prawdziwego apogeum doszło jednak wtedy, gdy symboliczna czwarta ściana runęła w gruzy i doszło do wojny na poduszki z widzami. Mimo, że jedna z córek nie może się oprzeć pokusie zła i wyrywa lalkom głowy, a jej brat chce wszystkich ciąć małą piłką, którą zawsze ma przy sobie, a potem staje się dyrygentem niewidzialnej symfonicznej orkiestry, jest to spektakl z jak najbardziej pozytywną energią, ponieważ ta rodzina naprawdę się kocha.

Zaostrzony apetyt widzów kazał im przejść przez puste już i ciemne ulice miasta w kierunku jednego z parkingów. Po jedenastej w nocy rozpoczął się "Quixotage" Teatru KTO z Krakowa zrealizowany na podstawie "Don Kichota" Cervantesa. Zrobiło się zimno. Temperatura spadła jeszcze bardziej, gdy zza wysokich parawanów wjechała szklane rusztowanie na kółkach. Na górze młody człowiek. Zaraz wjadą kolejne platformy. Gdy już młodzieniec wyzdrowieje, wjadą następne z mężczyznami w czerni, którzy się rozbiorą i zaczną dziki taniec. Później pojawią się na wózkach kościotrup z koroną, portret Stalina i sztuczna lala z nadmuchanymi prezerwatywami. To jeszcze nie koniec. Na innej z wjeżdżających platform widzimy prostytutki. Niektóre tańczą flamenco. Atmosfera była senna, a w powietrzu za głowami zmarzniętych widzów pojawiało się coraz więcej znaków zapytania. Ciekawe kostiumy Zofii de Ines i kolejne puste sceny przestały już robić wrażenie. Jedynie panowie z ochrony wokół pola gry zdawali się być czujni. "Fajnie jest postać i popatrzeć, ale o co chodzi?" - zapytał ktoś z widowni. Na koniec postawiono dużą ilość wiatraków i walka publiczności z materią spektaklu dobiegła końca. Oby to senne i smutne wydarzenie nie miało wpływu na dalsze kształtowanie się gustu teatralnego tych, którzy pierwszy raz odwiedzili festiwal. Tylko myśl o kolejnym dniu festiwalu krzepi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji