Artykuły

Od operetki po dramat Wyspiańskiego

"Galgenberg" w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze im. Słowackiego; "Ptasznik z Tyrolu" w reż. Pawła Aignera w Operze Krakowskiej; "Baśń o dobrym Kopciuszku i złych siostrach" w reż. Grzegorza Kwiecińskiego w Teatrze Groteska; "Legenda" w reż. Bogdana Cioska w Teatrze Groteska i Noc Teatrów w Krakowie. Piszą Magda Huzarska, Justyna Nowicka w miesięczniku Kraków.

Duda-Gracz sięga po Ghelderodego

Nowy spektakl Agaty Dudy-Gracz to adaptacja kilku tekstów Ghelderodego nazywanego flamandzkim Genetem. Ghelderode pokazuje świat w całym jego okrucieństwie i głupocie, łącząc w swojej wizji groteskę, fantasmagorię, specyficzną poezję i zamiłowanie do malarstwa. Tytułowa Galgenberg to Góra Szubienicza - wyklęte miejsce, gdzie spotykają się ludzie odrzuceni. Ludzie, którzy przekroczyli wyznaczone przez społeczność normy, skazani, a jednocześnie opętani strachem przed śmiercią. "Mój teatr zaludniają monstra - pisał Ghelderode - ponieważ są wszędzie w życiu".

Teatr Dudy-Gracz robi potężne wrażenie obrazem, z czytelnymi nawiązaniami do flamandzkiego malarstwa, z osobliwym rekwizytorium rodem ze średniowiecza, z groteskową deformacją, biblijnym wręcz patosem. Mam jednak wrażenie, że tym razem nieco pomieszał szyki reżyserce jej publicystyczny temperament. Duda-Gracz jest twórcą bardzo żywo reagującym na współczesność. Niektóre sceny robią wrażenie zaangażowanych gazetowych polemik: przeciwko fałszywej religijności, przeciwko obłudzie władzy, zakłamaniu. Ci politycy i fanatyczne dewotki za bardzo przypominają mi postaci z pierwszych stron gazet. A dosłowność i pospolite treści odbierają tej potężnej wizji jej siłę.

Ptasznik... po polsku

Najpierw była premiera na rynek niemiecko-holenderski, w czerwcu popularna operetka Ptasznik z Tyrolu miała swoją premierę w wersji polskiej. Pozostały te same kostiumy i scenografia, natomiast w Operze Krakowskiej zmienił się reżyser.

Paweł Aigner, niegdyś aktor Białostockiego Teatru Lalek to reżyser posiadający znakomite wyczucie scenicznego gestu i historycznego kostiumu, twórca mistrzowskiego Kandyda w Grotesce.

Aigner z jednej strony respektuje umowność, naiwność, psychologiczne uproszczenia operetki, z drugiej zaś z owego "boskiego idiotyzmu" trochę się naśmiewa. To już nie widowisko "lekkie i miłe dla oczu", jak pisano o wersji niemieckiej, ale spektakl zbliżający się do farsy - z ostro przerysowanym aktorstwem i efektami komicznymi przypominającymi czasem filmy z Benny Hillem. Można się na to oburzać, można się dobrze bawić. Z drugiej strony jak dziś traktować zapisane w libretcie wyjątkowo grubiańskie żarty z kobiet, nieznośne stereotypy dotyczące damsko-męskich relacji? Aigner sprowadził rzecz do absurdu, zrealizował swój pomysł ze smakiem i wyczuciem XVIII-wiecznej konwencji. I wygrał. A że nie odnajdą tu i państwo czaru Wiednia sprzed lat? Bardzo mi przykro, opera to nie skansen.

Kopciuszek w szponach klasyki

Można wymyślać najróżniejsze historie, można dzieciom wciskać, że najbardziej kochają przygody transformerów czy innych robotów, a one i tak będą wiedziały swoje. I nic je tak nie ucieszy jak klasyczna, dobrze opowiedziana bajka. W teatrze Groteska to wiedzą i dlatego raz po raz zapraszają najmłodszych widzów na przedstawienia, na których przed laty równie dobrze bawili się ich rodzice. I tak jest ze spektaklem Grzegorza Kwiecińskiego zatytułowanym "Baśń o dobrym Kopciuszku i złych siostrach".

Reżyserowi nie zależało na innowacyjnych pomysłach. Chciał po prostu opowiedzieć klasyczną bajkę, tak by dzieci z przejęciem śledziły fabułę i najpierw zamartwiały się losem biednego Kopciuszka, by za chwilę cieszyć się jego zwycięstwem i nagrodą - miłością księcia. Na dodatek z tej scenicznej opowieści można wyłuskać kilka prawdziwych aktorskich perełek. Jedną z nich stworzyła Małgorzata Brożonowicz jako myszka, która lituje się nad losem Kopciuszka, nie tylko pomagając mu oddzielić mak od popiołu. Wtóruje jej Krzysztof Grygier jako szczurek Alfons, uroczo wynoszący na nosie kawałek sera. Jednak najlepiej rozbawić publiczność potrafiła tym razem Maja Śpychaj-Kubacka w roli jednej ze złych sióstr.

Intymność Wyspiańskiego

Twórcy przedstawień w Grotesce nie tylko stawiają na najmłodszą widownię. Od kilku lat konsekwentnie starają się przekonać krakowian do tego, że teatr kojarzony z dziecięcą publicznością może też uwieść dorosłych widzów i to tekstami z najwyższej półki. A po taki sięgnął Bogusław Ciosek, realizując "Legendę" Stanisława Wyspiańskiego. Nie jest to łatwe w odbiorze przedstawienie, ale niezwykle poruszające i zmuszające do głębszej refleksji. Artystyczna kreacja reżysera i scenografa Jerzego Kaliny ujmuje pięknem i szlachetną surowością. Sceniczna przestrzeń została tu zbudowany raptem z dwóch podestów i loża, na którym budził się z martwych Krak (Franciszek Muła). On jeden był cały w bieli i w przepasce, jaką zmarłym obwiązuje się głowę. W dole leżały bez ruchu ubrane na czarno postaci. Po chwili ten świat zaczynał ożywać, otrząsać się z letargu. Było trochę tak, jakbyśmy zaczynali od finału Wesela. W tym świecie swój dramat przeżywała Wanda Katarzyny Krzanowskiej. Aktorka pokazała tu współczesną dziewczynę, której tragiczne wybory mają bardzo ludzki, intymny wymiar.

Magiczna noc

Za to plebejski w pozytywnym tego słowa znaczeniu charakter miała kończąca sezon Noc Teatrów. Urząd miasta wyciągnął słuszny wniosek z powodzenia, jakim cieszy się od dłuższego już czasu Noc Muzeów i dał krakowianom szansę obejrzenia bezpłatnie przedstawień na wszystkich repertuarowych i nie-instytucjonalnych scenach. W tę magiczną noc ożyły także krakowskie place, na czele z Rynkiem Głównym. Komedianci, tancerze, cyrkowcy prezentowali na nich swoje przedstawienia, tak oryginalne jak choćby widowisko Baletu Dworskiego Cracovia Danza, będące pokazem mody od średniowiecza do współczesności. Teatr Słowackiego przygotował specjalnie "Szaloną noc w teatrze", prześmieszne widowisko według scenariusza Anny Burzyńskiej. Składało się ono z fragmentów przedstawień granych przy placu Św. Ducha. Na scenie pojawiały się postaci z różnych sztuk przekonane, że grają w swoich spektaklach. Przeszkadzał im w tym jednak Molierowski Argan z Chorego z urojenia usiłujący za wszelką cenę powiedzieć swój monolog Andrzej Grabowski. Kto nie widział tej wdzięcznej reklamówki spektakli Teatru Słowackiego, powinien tylko żałować, tak jak w ogóle powinien żałować tego, że tę noc spędził w domowych pieleszach, bowiem na kolejną trzeba będzie poczekać do przyszłego roku.

Na zdjęciu: "Galgenberg" w reż. Agaty Dudy-Gracz, Tear im. Słowackiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji