Artykuły

W tym zawodzie nie można kłamać

Aktor musi mieć przekonanie do tego, co robi, bo to on jest nosicielem prawdy o postaci - mówi JANUSZ GAJOS w rozmowie z Jolantą Gajdą-Zadworną.

"- Życie artystów bywa emocjonujące. Całkiem niedawno, jako aktor, posmakował Pan zbrodni i miał bliskie spotkania z aniołem. Teraz przygląda się Pan nartom Ojca Świętego, a dziś będzie gwiazdą wernisażu i pokaże warszawiakom swoje fotografie.

- Rzeczywiście, na brak różnorodności zajęć nie mogę narzekać. Lato spędziłem na planie - najpierw sensacyjnego filmu PitBull Patryka Vegi, potem Zakochanego anioła Artura Więcka. A Narty Ojca Świętego pojawią się w Teatrze Narodowym, gdzie Piotr Cieślak prowadzi próby do sztuki Jerzego Pilcha. Dostałem rolę księdza Kubali. To postać, która mocno zarysowała się w ostatniej książce Pilcha Miasto utrapienia. Pilch ukazuje dosyć przewrotny portret Warszawy.

- Na Pana zdjęciach stolicy raczej nie znajdziemy. Pojawiły się za to znane postacie. Czym to tłumaczyć? Nie tak dawno mówił Pan o braku odwagi, by fotografować ludzi.

- Zdjęcia, które pokazuję nie są profesjonalnymi portretami. Moje fotografowanie ludzi, to raczej próba uchwycenia gestu, sytuacji, emocji. Przede wszystkim jednak robię pejzaże.

- Uwiecznia Pan miejsca, które często uchodzą nie tylko za niezwykłe, ale

i urokliwe. Dlaczego więc przetwarza Pan ich obraz komputerowo?

- To radosna działalność amatora. Od kiedy odkryłem możliwości cyfrowej obróbki, praca nad modyfikowaniem obrazu stała się równie wciągająca, jak samo fotografowanie. Lubię eksperymentować, zbliżać się do rysunku czy grafiki.

- Sięgając po aparat, stanął Pan już po drugiej stronie obiektywu, ale wciąż broni się przed kolejnym krokiem - reżyserią.

- Fotografowanie to przyjemność. Reżyserowanie, obok pasji, wymaga umiejętności, talentu i poczucia odpowiedzialności. Nie tylko za siebie, ale i grupę ludzi, których zmusza się, by byli nam powolni.

- Pana studenci są Panu powolni.

- To trochę inna sytuacja. Pomagam młodym ludziom, którzy dopiero raczkują w aktorstwie, stanąć na własnych nogach. Zresztą też długo się opierałem propozycji uczenia - wciąż jestem zajęty, a człowiek, podejmujący się jakiegoś zadania, nie powinien go traktować pobieżnie. Dwa lata temu zostałem jednak przyparty do muru. Łódzka uczelnia przypomniała mi, że pobierałem w niej nauki, więc przyszedł czas spłacenia długu. Zgodziłem się, bo i wiek już taki, kiedy trzeba zacząć dzielić się z młodszymi doświadczeniem.

- Jak profesor Gajos oceniłby dziś studenta Gajosa?

- Na pewno byłem bardzo nieopierzony. Ślady tego można odnaleźć w filmie Panienka z okienka, w którym zagrałem między drugim a trzecim rokiem.

Widać w nim, jak baaaardzo staram się dobrze wypaść pod okiem mojej pani profesor Marii Kaniewskiej, która reżyserowała ten film.

- Do szkoły aktorskiej zdawał Pan cztery razy. Był Pan uparty i zdeterminowany?

- Pewnie tak, chociaż nie odnajduję tych cech w swoim charakterze. W życiu prywatnym jestem raczej człowiekiem spolegliwym. Bywam nieustępliwy w sprawach zawodowych. Tego rodzaju upór, choć nie zawsze dobrze widziany, wychodził mi na dobre. Aktor musi mieć przekonanie do tego, co robi, bo to on jest nosicielem prawdy o postaci. Jeśli sam tej prawdy w sobie nie odnajdzie, nie uwierzą mu także widzowie.

- Czy odradzał Pan córce aktorstwo?

- Nie rozmawialiśmy na ten temat, chociaż z niepokojem obserwowałem jej zachowanie, kiedy miała jakieś 15-16 lat. Kupiłem wtedy kamerę, a Ania bardzo lubiła przed nią przebywać. Gdyby zdecydowała się na aktorstwo, nie mógłbym jej powiedzieć: - Nie rób tego, ale też nie mógłbym jej w żaden sposób pomóc. W zawodzie tym nie można kłamać. Można mieć wujka, który dzięki dojściom coś tam załatwi, ale w pewnym momencie człowiek zostaje na scenie czy przed kamerą sam. Na szczęście opatrzność nad nami czuwała. Z ulgą przyjąłem decyzję Ani o studiach na wydziale psychologii. Niedawno skończyła ten kierunek.

- Opatrzność, o której Pan wspomniał chyba lubi domy, gdzie przebywają anioły.

- Pierwszy, rzeczywiście trafił do nas, kiedy Ania była nastolatką. Może i maczał we wspomnianej sprawie swoje skrzydła. Na pewno zaczął nad nami czuwać. Przyciągnął też inne anioły. Dziś mamy całą kolekcję -różnej maści i postury. Są malutkie, średnie i całkiem duże - największy, wycięty z nieheblowanej deski, jest wielkości człowieka. Obok figurek całkiem serio, bywają zabawne. Lubię anioły. W ogóle idea anielska mi się podoba.

- Artur Więcek nie miał więc żadnych problemów, zapraszając Pana do filmu Zakochany anioł?

- Pewnie anioł mu podszepnął, że spodoba mi się ten pomysł i ucieszy spotkanie przed kamerą z Jerzym Trelą i Krzysztofem Globiszem.

- W klimaty anielskie wszedł Pan niemal wprost ze świata zbrodni. Dlaczego zdecydował się Pan zagrać psa, a właściwie, zgodnie z tytułem, pitbulla?

- W scenariuszu Patryka Vegi znalazłem przekonującą opowieść o szczególnej grupie ludzi i sytuacjach, w jakich przychodzi im działać. Bohaterowie pracują w wydziale kryminalnym, ocierają się o zbrodnię, zwyrodniałość, najbrudniejsze sprawy. Nigdy w tym środowisku nie byłem, ale to, co Vega napisał tchnęło prawdą. Historie kryminalne pojawiające się na ekranach, najczęściej przypominają bajki - jest w nich czarny i biały charakter; dobro mierzy się ze złem. PitBull bajką nie jest.

- Czy przygotowując się do roli rozmawiał Pan z policjantami?

- Chodziłem trochę na strzelnicę, oswajałem się z policyjnym sprzętem, z dużą ciekawością obejrzałem też dokumentalny serial Prawdziwe psy Krzysztofa Langa. Uderzyła mnie w nim, bardzo podkreślana przez bohaterów, chęć zawodowego traktowania sprawy. Mieli przed sobą jasno określony cel: złapać przestępcę i spuścić go za kraty.

- Na tegorocznym Przeglądzie Teatrów Ogródkowych pojawił się spektakl Pancerni. Jego bohaterowie też mieli jeden cel - dotrzeć do Berlina. Autorzy natomiast próbowali rozliczyć się z dawną dziecięcą fascynacją.

- Nie mogę zrozumieć fenomenu popularności Czterech pancernych. Na rynku jest tyle propozycji, a serial ogląda kolejne pokolenie. Mimo braku prawdy historycznej, musi więc być w załodze Rudego jakaś ludzka, aktorska prawda.

- Poznał Pan smak ogromnej popularności. Podobno zdarzyło się, że rozentuzjazmowany tłum niemal staranował słynnowy czołg i aktorzy salwowali się ucieczką. To chyba traumatyczne doświadczenie?

- Nie odebrałem tamtych zdarzeń w ten sposób, może dlatego, że do bycia aktorem nie popchnęła mnie chęć błyszczenia. Nigdy nie odczuwałem potrzeby zwracania na siebie uwagi. Uprawianie tego zawodu polega na czymś zupełnie innym. Trochę już o tym mówiliśmy.

- Kiedy był Pan bożyszczem tłumów, zdjęcia serialowego Janka można było spotkać wszędzie, nawet na lusterkach, które sprzedawano w każdym kiosku w kraju. Z powodzeniem konkurował Pan z hollywoodzkimi gwiazdami.

- Niestety, nie przykładałem do tego specjalnej wagi. Kto by przypuszczał, że Czterej pancerni staną się serialem kultowym. Może jednak trochę szkoda, że nie kupiłem tego lusterka.

Gajosa podróże z obiektywem

Wystawa otwarta dziś w Galerii Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej zatytułowana jest po prostu Fotografie II. Janusz Gajos (na zdjęciu) prezentuje na niej obiekty i miejsca, które zafascynowały go podczas dalszych i bliższych podróży. Są wśród nich m.in. Wenecja, Rio de Janeiro, Nowy Jork i norweskie.fiordy. Uzupełnienie ekspozycji stanowią portrety przyjaciół artysty - ludzi filmu i teatru. Wystawa potrwa do 28 września".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji