Artykuły

Erwin Axer w mojej pamięci

Erwin Axer to dotychczas, pomimo przekroczonej już dziewięć - dziesiątki, wciąż jakby eliksir młodości ducha. Mam zawsze poczucie, że emanuje z niego owa duchowa młodość, choć to, co przeżył - mam na myśli zarówno okupacyjną śmierć ojca i młodszego brata, jak i jego własne lata codziennego ocierania się o śmierć - u niejednego owocowałyby uzasadnioną porcją zgorzknienia - pisze Ryszard Matuszewski w Twórczości.

Należymy obaj do ostatnich Mohikanów naszej generacji. To, że jestem od Erwina o niespełna dwa i pół roku starszy, dziś nie ma oczywiście żadnego znaczenia. Ale ongiś miało. O tym, że na początku lat trzydziestych XX wieku pisywałem wiersze i wchodziłem w skład redakcji powstałego pod koniec roku 1931 czasopisma młodzieży szkolnej Kuźnia Młodych, Erwin wspomina w czwartym tomie swoich "Ćwiczeń pamięci", w tekście z adnotacją "Lwów 1933". On wtedy wszedł do lwowskiej sekcji Kuźni, ale dla mnie zaczął istnieć jako znajomy i już wybitna postać - reżyser, dyrektor łódzkiego Teatru Kameralnego i utalentowany uczeń Leona Schillera - o wiele później, w Łodzi w 1945 roku. Jak to się stało? Z jego zapisów w owym czwartym tomie "Ćwiczeń pamięci" wynika, że w latach hitlerowskiej okupacji odwiedzał mego przyjaciela Janka Kotta i jego - znaną mu jeszcze z lwowskich czasów - żonę Lidkę ze Steinhausów w domu PZU przy ul. Mickiewicza na Żoliborzu, co więcej, notuje - zgodnie z prawdą - że i ja tam bywałem, musieliśmy się więc już wtedy poznać. Ale z mojej pamięci jakoś to wyparowało. Doskonale pamiętam natomiast, i to chyba jeszcze z lat przedwojennych, pierwszą żonę Erwina - Donie (właściwie: Bronisławę) z Kreczmarów, stryjeczną siostrę Jana i Jerzego Kreczmarów. Pierwszego z nich, wybitnego aktora, pamiętam również jeszcze sprzed wojny: grał cara Mikołaja I w "Maskaradzie" Iwaszkiewicza, wystawianej w Warszawie w 1938 roku. Z Jurkiem Kreczmarem, później wybitnym reżyserem, sąsiadowałem w czasie hitlerowskiej okupacji na żoliborskim WSM i miałem żywe kontakty towarzyskie, a po trosze i konspiracyjne. O tym, że Erwin ożenił się z Donią, musiałem się dowiedzieć też chyba dopiero zaraz po wojnie, w Łodzi. Wtedy też urodził się ich syn, Jerzy Axer, dziś profesor filologii klasycznej na warszawskim uniwersytecie. Notabene wydało mi się swoistym paradoksem, że kiedy niedawno zajrzałem do redagowanego przez zespół pracowników Instytutu Badań Literackich PAN Słownika polskich pisarzy współczesnych i badaczy literatury (tom I, Warszawa 1994), znalazłem tam hasło poświęcone prof. Jerzemu Axerowi, a nie znalazłem hasła "Erwin Axer", choć Erwin jako autor wspomnianych czterech tomów "Ćwiczeń pamięci" zasługuje z pewnością na uwagę jako świetny i utalentowany pisarz. Ostatnio "Iskry" wydały duży wybór z czterech tomów "Ćwiczeń pamięci". O tym, wyróżnionym jako "książka miesiąca" przez jury przy warszawskim Klubie Księgarza, tomie mówił 26 kwietnia 2007 roku Krzysztof Teodor Toeplitz, określając książkę jako nacechowany dużymi walorami literackimi pamiętnik, a więc rzecz, którą w zasadzie, ograniczając się jedynie do faktów z własnego życia, potrafi, lepiej lub gorzej, napisać każdy, również nie związany z profesją literacką człowiek. Otóż trudno mi się zgodzić, że książkę Erwina da się zamknąć w konwencji pamiętnika. Kilka lat temu napisałem o Erwinie hasło w mojej, wydanej też przez "Iskry", książce "Alfabet". Wybór z pamięci dziewięćdziesięciolatka. W haśle tym, obok faktów wyżej odnotowanych, wspominam i inne, związane z czasem mojej łódzkiej znajomości z Erwinem i mego zauroczenia prowadzonym przez niego znakomitym Teatrem Kameralnym. Wspominam też matkę Erwina, przemiłą i uroczą panią Fryderykę Axerową, blisko wtedy związaną z naszym łódzkim środowiskiem literackim. "Erwin - pisałem tam - niebywale zręcznie obracał się w ramach ówczesnych możliwości repertuarowych, a to, że jako teatr był nie tylko z nazwy kameralny, bardzo mi odpowiadało. W trudniejszej sytuacji był mistrz Erwina, Leon Schiller, prowadzący wówczas w Łodzi reprezentacyjny Teatr Wojska Polskiego. W teatrze tym zdarzały się oczywiście spektakle o znamionach wydarzeń artystycznych, godnych zapamiętania. Lecz bardziej istotny był fakt, że Schillerowi wtedy nie pozwolono być tym, kim pozostał choćby w pamięci takich jak ja widzów słynnych, przedwojennych Schillerowskich Dziadów. Swoich marzeń o wprowadzeniu do teatru wielkiego repertuaru romantycznego nie mógł zrealizować. To stało się możliwe w polskim powojennym teatrze dopiero na fali przedpaździernikowej odwilży, kiedy Leon Schiller już nie żył (zmarł 25 III 1954)". Z łódzkiego Teatru Kameralnego, prowadzonego przez Erwina, pamiętam w jego reżyserii Ich czworo Zapolskiej i adaptację opowiadania Stara cegielnia Iwaszkiewicza. Pamiętam "Majora Barbarę" G.B. Shawa, "Szklaną menażerię" Tennessee Williamsa i "Amfitriona 38" Jeana Giraudoux. Ze szczególnych, osobistych powodów pamiętam też zręcznie napisaną sztuczkę dramaturga i satyryka, Jana Rojewskiego (1915-1982), gdyż wkrótce potem, skuszony atrakcyjnymi warunkami imprezy, a niezbyt świadom własnych ograniczeń twórczych, zwróciłem się do Rojewskiego z propozycją wspólnego napisania sztuki teatralnej na konkurs ogłoszony przez Teatr Wojska Polskiego. Miała to być sztuka o tematyce eksponującej orężny udział wojsk polskich w II wojnie światowej. Wymyśliliśmy z Rojewskim, że opiszemy epizod walk II Armii WP na terenie Łużyc, a więc w ówczesnej wschodniej zonie Niemiec, i że zrobimy to "na wesoło". Dzięki temu, że Rojewski przed wojną studiował na wydziale architektury Politechniki Warszawskiej ze Spychalskim, w latach powojennych generałem i jeszcze wówczas człowiekiem "wszystko mogącym", udało nam się pojechać z Rojewskim na tereny, na których postanowiliśmy umiejscowić akcję naszej komedii "Gospoda pod wesołą kukułką", a potem Schiller ją wystawił, i to w świetnej obsadzie, z aktorami takimi jak Hańcza, Dejmek, Warmiński, Kaliszewski i Lech Ordon.

W 1949 roku Erwin przeniósł się do Warszawy i tu objął dyrekcję Teatru Współczesnego na Mokotowskiej, który już w kilkanaście lat później stał się moim "teatrem domowym", gdyż od roku 1962, kiedy zamieszkałem przy ul. Nowowiejskiej 1/3, dzieliło mnie od teatru Erwina tylko przejście przez podwórko. Natomiast pierwszą bodaj premierą Erwina w Warszawie w roku 1949 byli "Niemcy" Leona Kruczkowskiego. Pamiętam tę sztukę i to przedstawienie dobrze, zwłaszcza że wkrótce potem zdarzyła mi się dość niezwykła dla mnie okazja obejrzenia, i to właśnie razem z Erwinem, berlińskiej premiery "Niemców", sztuka ta szła tam pod tytułem Die Sonnenbruchs (od nazwiska rodziny Sonnenbruchów, z której wywodziła się większość bohaterów sztuki). Ta wspólna z Erwinem i kilku innymi jeszcze osobami (m.in. Bronisławem Dąbrowskim, który wystawił Niemców w Krakowie, krytykiem Janem Alfredem Szczepańskim) wycieczka do Berlina i świeżo powstałej NRD też zapadła mi w pamięci, i to nie tylko z uwagi na niemiecki spektakl Niemców czy uroki poznanego wtedy Weimaru, ale przede wszystkim z racji obejrzenia po raz pierwszy wspaniałego teatru Bertolda Brechta: jego niezapomnianej "Mutter Courage" z Heleną Weigel w roli głównej oraz - przy okazji - także sztuki Brechta "Pan Puntilla i jego sługa Matti". Teatr Brechta mnie zafascynował, ale po powrocie do Polski ówczesny redaktor Nowej Kultury, któremu wręczyłem entuzjastyczną relację z moich związanych z tym teatrem wrażeń, dotkliwie ją ocenzurował, świadom, że styl teatru Brechta był wówczas bardzo źle notowany w ZSRR. Nie dającym się poskromić, zapamiętałym entuzjastą Teatru Brechta był już wtedy i pozostał wbrew odgórnym dyrektywom w latach późniejszych, mój wówczas redakcyjny kolega, a po latach wierny przyjaciel Jerzy Pomianowski.

Gdy chodzi o Erwina, to po latach moja przyjaźń z nim zdecydowanie wykroczyła poza ramy spraw związanych z teatrem. Sprawiły to przede wszystkim jego wspaniałe szkice z czterech tomów "Ćwiczeń pamięci", choć i dawny "teatr Axera", tj. warszawski Teatr Współczesny, nie przestał traktować mnie jako "przyjaciela teatru" również i wtedy, gdy po Erwinie jego dyrekcję objął Maciej Englert. Jestem tam po dziś dzień tak traktowany i otrzymuję zaproszenia na wszystkie premiery, często przy tym spotykając na nich Erwina. Poza tym tak się złożyło, że nie tylko z pierwszą towarzyszką życia Erwina, Donią Kreczmar, łączyła mnie sięgająca pradawnych czasów znajomość. Również i śliczną Zosię Mrozowską, wspaniałą aktorkę i matkę drugiego syna Erwina - Andrzeja Axera (mieszka w USA), poznałem już w czasach hitlerowskiej okupacji, kiedy byłem prelegentem na organizowanych przez Marię Wiercińską konspiracyjnych porankach poetyckich w Warszawie, a Zosię Mrozowską Myszka Wiercińska wciągnęła do grona recytatorek na owych popularnych w okupowanej Warszawie, patriotycznych imprezach. Poza tym Erwin, w zasadzie lwowianin, choć urodził się w Wiedniu, był dla mnie często w powojennych latach cennym źródłem informacji o tym, co działo się na przykład we Lwowie w posępnych latach sowieckiej okupacji 1939-1941. Przede wszystkim stał się jednak również człowiekiem pióra, i to niemałego kalibru. Zarówno cztery serie jego wspomnień?, esejów?, opowiadań? - "Ćwiczenia pamięci" to wspaniała kronika lwowska i nie tylko lwowska, bo w grę wchodzą i liczne peregrynacje Erwina, do Niemiec zwłaszcza, to również znakomity zbiór sylwetek ludzi teatru, a także błyskotliwy popis towarzyszącej własnym wspomnieniom żywej wyobraźni i daru sugestywnego słowa. Jego charakterystyki postaci tak złożonych i niełatwych do przedstawienia, jak Leon Schiller czy Jerzy Stempowski, nie mają sobie równych, przynajmniej dla mnie. Również i inne sylwetki ludzi teatru - Haliny Mikołajskiej, Tadeusza Łomnickiego, Tadeusza Fijewskiego - wnikliwe, a także niekiedy żartobliwe, na przykład Władysława Grabowskiego, bohatera niezliczonych teatralnych anegdot, uderzają świetnością. Dodajmy także zamieszczony ("Ćwiczenia pamięci", tom czwarty) najżywszy i najoryginalniejszy wspomnieniowy portret Pawła Hertza. Dodajmy kapitalną Przygodę z " Weselem ", uprzytamniającą nam, dlaczego sowiecka cenzura nie mogła przepuścić arcydzieła Wyspiańskiego. A poza tym, czytając Erwina, zastanawiam się często nad wagą słowa pisanego w zestawieniu z najbardziej nawet pełnymi uroku umiejętnościami ustnego przekazywania wspomnień i kreowania w relacjach osobistych własnej osobowości. Erwin to dotychczas, pomimo przekroczonej już dziewięć - dziesiątki, wciąż jakby eliksir młodości ducha. Utrzymując do dziś - w miarę żywe - osobiste kontakty zarówno z nim, jak z obecną jego żoną, Ewą Starowieyską, mam zawsze poczucie, że emanuje z niego owa duchowa młodość, choć to, co przeżył - mam na myśli zarówno okupacyjną śmierć ojca i młodszego brata, jak i jego własne lata codziennego ocierania się o śmierć - u niejednego owocowałyby uzasadnioną porcją zgorzknienia. Nie ma jej w Erwinie, choć to przecież właśnie z jego tekstów dowiedziałem się o okupacyjnym losie jego najbliższych. I ma swoją wymowę szczegół, że jego wybór Z pamięci otwiera portret ojca, takiego, jakim był w latach dzieciństwa i młodości Erwina, a zamyka pełen frenetycznej radości obraz matki, kiedy po raz pierwszy po wojnie spotyka syna, o którym nie wiedziała, czy ocalał, i w poczuciu szczęścia wykonuje, jak pisze Erwin, "skok na tle nieba", niczym dwunastoletnia dziewczynka, którą w niej wtedy ujrzał wewnętrznym okiem duszy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji