Nad grobem się kiwam, a jeszcze przyjmuję role i gram
- Aktor gra, żeby nie zwariować, że nie gra. To po pierwsze. Po drugie - żeby mieć z czego żyć. A po trzecie - bo to po prostu lubi. A ja lubię polskie seriale nie dlatego, że w nich występuję. One są naprawdę bardzo dobre - mówi warszawska aktorka, ZOFIA CZERWIŃSKA.
RYSZARDA WOJCIECHOWSKA: Na hasło "Zofia Czerwińska" odzew jest prosty - polskie seriale.
ZOFIA CZERWIŃSKA: Proszę pani, aktor gra, żeby nie zwariować, że nie gra. To po pierwsze. Po drugie - żeby mieć z czego żyć. A po trzecie - bo to po prostu lubi. A ja lubię polskie seriale nie dlatego, że w nich występuję. One są naprawdę bardzo dobre. Jeśli chcielibyśmy porównać polskie i brazylijskie na przykład, to tak jakby porównywać niebo i ziemię. My przecież mamy wspaniałych aktorów, którzy grają w serialach. Chociaż niewypały zdarzały się czasami...
RW: Te dawne seriale z pani udziałem są świetne, jeśli mogę wejść w słowo...
ZC: Rozumiem aluzję, bo mnie trudno wejść w słowo. Myślę, że po mnie zostaną "Alternatywy 4", "Czterdziestolatek" i "Daleko od szosy".
RW: A który z nich darzy pani największym sentymentem?
ZC: Oczywiście "Czterdziestolatka" - mój pierwszy serial. Dziewiczy, prawda? I mimo że to była mała rólka, bo przecież moja bohaterka niewiele mówi poza tym "czy może herbatkę, panie inżynierze", ale jakoś się zapisała w pamięci ludzi. Jestem dumna z tego. Bo przecież człowiek ma prawo być z siebie dumny. Nie musi być ciągle w cieniu i ciągle skromny. Jeśli uda się pani sernik, to się nim pani chwali. Więc ja "Czterdziestolatka" wspominam ze łzą w oku.
RW: Ostatnie lata to też ciąg serialowych rólek w pani życiu.
ZC: Przewinęłam się niemal przez każdy polski serial. Choćby tylko epizodycznie. Byłam przecież w "Miodowych latach" i "Rodzinie zastępczej", czy w "Szpitalu na perypetiach". W "Plebanii" pojawiam się jako listonoszka.
RW: Jest też "Dylematu 5" z pani udziałem, czyli kontynuacja serialu "Alternatywy 4".
ZC: Niestety ten serial niespecjalnie się udał. Mimo że scenariusz jest znakomity.
RW: Stanisława Barei nie da się "powtórzyć".
ZC: Nie da się. Nie ma tego ducha i nastroju. Ale powiem szczerze, że gdybyśmy nakręcili to z innym reżyserem, byłoby inaczej. Lepiej.
RW: Jak przed laty wyglądała popularność? Bo przecież inaczej niż teraz.
ZC: Proszę nie zapominać, że w latach 70. było dużo mniej telewizorów i tylko dwa programy. Ludzie nie mieli takiego oczopląsu jak dziś, że tu serial, tam serial.
RW: Wtedy, jak emitowano serial, ulice pustoszały...
ZC: Przy jednym telewizorze zasiadała gromadka sąsiadów i razem oglądali.
RW: Ale ten szczyt popularności rozpoczął się dla pani od "Czterdziestolatka".
ZC: Ja szczytu popularności nigdy nie miałam. Jestem po prostu rozpoznawalna. I to raczej jako twarz i postać serialowa. Jeśli zaś chodzi o nazwisko, to ono znane stało się dopiero niedawno.
RW: Lepiej późno niż wcale.
ZC: Ależ oczywiście. Nad grobem się kiwam, a jeszcze przyjmuję role i gram. Ja się z tego cieszę. Ale to by inaczej smakowało w młodości.
RW: Czyli, czegoś żal?
ZC: Żal, że nie wcześniej. Na szczęście jestem dalekowidzem i coraz częściej patrzę przez okno niż w lustro. Moje dalekowidztwo jest podstawą mojego dobrego humoru.
RW: To dobrze być dalekowidzem. Ale chciałabym zapytać o lewe oczko misia Rysia, prawe oczko misia Rysia...
ZC: A teraz Irusia ucałuje. No, to też epizodzik z "Misia".
RW: Ale perełeczka.
ZC: Bo był materialik. Jeszcze wtedy rzucałam cyckami po ekranie. To też miało swoje znaczenie. Nie zagrałam w "Rysiu". Ale to zupełnie inna broszka. I nawet nie wiem, czy bym chciała. Bo te wszystkie dalsze ciągi nie zawsze się udają.
RW: Ale pani, mimo upływu lat, gra.
ZC: Dużego upływu lat. Ale powiem szczerze, ja tego bardzo pilnuję. Ja się staram. Ja zabiegam. Nie mam żadnego agenta, ale mam przyjaciółki, które są wpływowe i ja się im przypominam. Nie wstydzę się tego.