Artykuły

Brałam sie z losem za bary

- Nie lubię gładkich dróg, nie wierzę w nie. Pracowałam nad sobą solidnie. Nad znajomością języków. Inwestowałam nie w nową kanapę czy samochód, lecz w podróż na koniec świata. Myślałam: - Może odniosę sukces, może porażkę, ale warto próbować - mówi aktorka KATARZYNA FIGURA.

W latach 80. była nazywana "polską Marilyn Monroe". Ale etat efektownej blondynki jej nie wystarczył. Seria znakomitych ról zapoczątkowana kreacją w "Żurku" Ryszarda Brylskiego pokazała, że Katarzyna Figura to nie tylko piękne ciało i zmysłowy głos.

Polska Agencja Prasowa podała niedawno, że skończyła Pani 45 lat Co było silniejsze - zażenowanie, bo przecież nie wypada kobietom wytykać lat, czy raczej zadowolenie, że uwzględniając tę rocznicę, potraktowano Panią z honorami, jak megagwiazdę?

- Przede wszystkim fatalnie to świadczy o PAP-ie, że zajmuje się takimi głupstwami... Oczywiście, żartuję! Tak naprawdę, pochlebia mi, że Polska Agencja Prasowa o mnie pisze.

W dniu urodzin pojawiło się w Pani jakieś drżenie, niepokój, zaduma?

- Nie, tym razem raczej nie. Taki moment przeżyłam 10 lat temu. Wtedy rzeczywiście zatrzymałam się, żeby pomyśleć: co zrobiłam do tej pory, dokąd idę, dlaczego tak pędzę i czego tak naprawdę w życiu mi potrzeba.

Jak wypadł bilans?

- W sprawach zawodowych ogarnęło mnie zdumienie - stawiałam na Paryż, Los Angeles, Nowy Jork, ale prawdziwie satysfakcjonujące propozycje przyszły od polskich reżyserów. Tuż przed 35. urodzinami Jerzy Stuhr zaproponował mi udział w "Historiach miłosnych", Janusz Zaorski dał mi rolę w filmie "Szczęśliwego Nowego Jorku", a Juliusz Machulski w "Kilerze". To było naprawdę dużo.

To wtedy zapadła decyzja, żeby na stałe wrócić do Polski?

- Zawsze byłam ciekawa świata, marzyłam o międzynarodowej karierze, więc mimo spektakularnych sukcesów zawodowych, po studiach wyjechałam z Polski. Jednak propozycje naszych reżyserów kusiły. Wracałam do kraju, mimo że moi amerykańscy agenci stawiali sprawę jasno: - Jeśli wyjedziesz na dłużej, nic cię tu więcej nie czeka.

Postawili na Pani kreskę?

- Coś w tym rodzaju. I trudno im się dziwić - nie byłam już taka młoda, a pod tym względem Hollywood jest wyjątkowo okrutne. Tęskniłam też za synem z mojego pierwszego związku, Aleks miał już wtedy 10 lat i z różnych powodów nie zawsze mogłam z nim podróżować. Podsumowując swoje życie, uświadomiłam sobie jednocześnie, że bardzo tęsknię za wielką miłością. Brakowało mi jej, od dawna byłam po rozwodzie. Te 35. urodziny były więc wielkim przełomem w moim życiu. Może warto robić takie podsumowania? Nie minął rok, a poznałam obecnego męża i największego przyjaciela Kaia, z którym mam dwójkę dzieci Koko i Kaszmir.

I to właśnie mąż - Amerykanin urodzony w Polsce - sprowadził mnie z powrotem do Warszawy, gdzie z wielkim sukcesem wspólnie prowadzimy restaurację KOM.

Podobne cuda działy się, gdy skończyła pani czterdziestkę?

- To też był niezły czas. Dostałam rolę Ukrainki w "Hannemanie" według powieści Stefana Chwina, sztuce wystawionej na deskach Teatru Wybrzeże. Byłam wtedy w ciąży z Koko. Moja córeczka miała dwa miesiące, kiedy zagrałam w "Żurku" Ryszarda Brylskiego. To było trudne! Ja, szczęśliwa matka niemowlęcia, wcieliłam się w rolę matki będącej na granicy rozpaczy.

Pani życie nabierało tempa. Role w "Pianiście" Polańskiego i Podstoliny w "Zemście" Wajdy, a w życiu prywatnym - urodziny drugiej córki, Kaszmir.

- Rzeczywiście to ważne zdarzenia. I ważne nazwiska. Nieuniknione jest splatanie się życia prywatnego z zawodowym. Chociaż - wbrew temu, co czasem myśli publiczność - nastroje w życiu prywatnym skrajnie się różniły od nastroju bohaterek, które wtedy przyszło mi grać.

Mniej więcej w tym czasie zbulwersowała Pani kolegów i widzów, goląc sobie

głowę na łyso. Desperacja? Wygląda na to, że chyba strasznie musiała Pani nie lubić swojego wizerunku seksbomby.

- Ogoliłam głowę do roli matki w sztuce "Alina na Zachód" w reżyserii Pawła Miśkiewicza, którą do dziś gram w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Początkowo przypuszczałam, że założę łyskę - perukę, imitującą łysinę. Jednak, gdy już byłam w trakcie prób, otrzymałam od Piotra Uklańskiego propozycję występu w "Summer Love" - westernie kręconym po angielsku. W scenariuszu była scena, w której usiłujący upokorzyć kobietę mężczyzna, chwyta za brzytwę i goli jej głowę. Uznałam wtedy, że skoro mam dwie role tak różne, ale tak jednak podobne, warto przeprowadzić eksperyment Desperacko zgodziłam się na ogolenie głowy! Pod jednym warunkiem - chciałam, żeby zarejestrowała to kamera i żeby scena weszła do filmu. Uważam zresztą, że rola w "Summer Love" jest jedną z moich najlepszych ról.

I tak seksbomba lat 80. z każdą rolą coraz bardziej przeistaczała

się w kobietę po przejściach. Rola Anny w serialu "Pogoda na piątek" jest na to kolejnym dowodem.

- Dzięki temu serialowi mogłam stworzyć obraz Polki w średnim wieku, która całe swoje życie poświęciła dzieciom i mężowi, a teraz - gdy odszedł od niej mąż - została sama. Jest właściwie bez szans na odrodzenie, ale podnosi się i w końcu daje sobie radę z życiem. Tak, zaczęłam grać kobiety po przejściach. I nie był to jakiś zbieg okoliczności, jakieś moje łagodne lądowanie! To naturalny rozwój wypadków. Przypadki się zdarzają, ale nie można na nie liczyć. Jestem zwolennikiem koncepcji, że w życiu trzeba mieć plan i konsekwentnie go realizować.

Pani planem było Hollywood. Ale to się nie do końca udało.

- Hollywood nie było moim planem. Było jednym z etapów moich prób - podobnie jak Paryż, gdzie studiowałam i kręciłam filmy. Moim marzeniem było zrobienie kariery międzynarodowej. Ale marzenia nie zawsze się spełniają. Nikt nie jest doskonały, wszystkim nam w życiu nie zawsze wszystko się udaje. Prawda?

Więc żadnego rozczarowania?

- Żadnego. Nie lubię gładkich dróg, nie wierzę w nie. Pracowałam nad sobą solidnie. Nad znajomością języków. Inwestowałam nie w nową kanapę czy samochód, lecz w podróż na koniec świata. Myślałam: - Może odniosę sukces, może porażkę, ale warto próbować. Brałam się z losem za bary i dziś umiem docenić to, co osiągnęłam. Zresztą moje podejście do życia nie zmieniło się. Cały czas jestem w drodze.

- Zawsze miała Pani taki temperament? Jako dziecko wylewała Pani kolegom atrament na głowy?

- Tego nie pamiętam. Ale na pewno łaziłam po drzewach - stale miałam poobijane kolana. I wszystko robiłam z rozmachem. Dziś swój zawód też wykonuję z pasją i mam nadzieję, że tak będzie do końca moich dni. Myślę, że aktor musi mieć w sobie demony. Jakieś dzikie zwierzę w środku.

- A ono nie przeszkadza na co dzień? W sklepie albo na ulicy?

- Na co dzień trzymam je krótko. Wypuszczam tylko od czasu do czasu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji